Podkład :)
*Laura*
- Stephanie! Ale co ty tu robisz? Przecież niedawno mówiłaś mi, że wyjeżdżasz na stałe do Nowego Jorku! - byłam pod wrażeniem.
Steph była moją przyjaciółką od niepamiętnych czasów. Podejrzewam, że od przedszkola. Mieszkałyśmy obok siebie i często bawiłyśmy się razem. Raz nawet urządziłyśmy seans spirytystyczny! Moje wspomnienia na ten temat zostały skutecznie zamazane w mojej głowie. Chyba chodziło o to, że naprawdę przywołałyśmy jakiegoś ducha...
No cóż, Stephanie zawsze była dość ekscentryczna. Uwielbiała czytać książki o duchach albo kryminały. Uwielbia farbować i robić eksperymenty na włosach. Jej naturalny kolor to brąz, ale miała już czarne włosy, rude, różowe, a teraz postawiła na zwykły blond. Zawsze jakaś odmiana.
- To znaczy, że nie cieszysz się, że mnie widzisz? - dziewczyna udawała, że się obraziła.
- No co ty! To znaczy... jestem po prostu zdziwiona! - podeszłam do niej i mocno ją uściskałam - zmieniłaś się.
Torres zawsze ubierała się w jeansy albo leginsy, na nogach prawie zawsze miała glany oraz w większości czasu ubierała się cała na czarno. Teraz miała na sobie przewiewną, niebieską sukienkę w kwiatki i japonki na nogach. Włosy związane w wysokiego kucyka dodawały jej uroku. Zawsze zazdrościłam jej twarzy. Była po prostu piękna! Jest piękna.
- Wiem - zarumieniła się lekko, co nie było codziennością - poznałam takiego jednego i...
Jęknęłam.
- I zmieniłaś się dzięki niemu. Ale widać, że dopiero teraz kwitniesz!
- Dzięki - uśmiechnęła się szeroko - śpieszysz się gdzieś? Może cię podwieźć?
Spojrzałam na jej auto przez jej ramię. Trochę boję się wsiąść, bo blondynka ma szalony styl jazdy. Lubi adrenalinę.
- Pewnie - odwzajemniłam jej gest - przy okazji mi opowiesz, co się stało przez ten rok, gdy cię nie było. I proszę, nie zabij nas.
Zachichotała.
- Postaram się.
~*~
- Ty naprawdę tu pracujesz? Ludzie, a kto niedawno powtarzał mi, że nienawidzi tej restauracji? - Stephanie była zdziwiona widokiem mojego miejsca pracy.
- Zbytniego wyboru nie miałam. Mogłam wybrać albo to, albo sprzątanie w pubie. Nie mam na razie zbyt dużych kwalifikacji - westchnęłam.
Przyjaciółka poklepała mnie po ramieniu.
- Spokojnie, rozumiem. Do jakiej szkoły się wybierasz?
Spojrzałam na nią.
- Po wakacjach. Już prawie środek sierpnia, a ty na pewno idziesz do jakiegoś collegu albo na jakieś studia muzyczne, prawda?
- Złożyłam papiery do School For Talented People. Na wydział muzyczny - spojrzałam na zegarek na ręku - wybacz, Stephanie, ale muszę już lecieć. Zaraz mnie szefowa zabije.
- Przyjadę po ciebie po 19. Z Jacobem, poznasz go w końcu - uśmiechnęła się do mnie.
- Pewnie. Chcę poznać faceta, który na dobre ujarzmił moją przyjaciółkę - odwzajemniłam jej gest - do zobaczenia!
~*~
*Ross*
Nie jest mi to potrzebne. Wolę się tu zapić na śmierć niż wrócić do szarej, przygnębiającej i smutnej rzeczywistości.
- Jeszcze raz to samo - przekazałem barmanowi, gdy skończyłem pić kolejną szklankę whisky.
Pomimo wczesnej godziny, byłem już nieźle wstawiony.
Bez Amy nic nie jest tak jak wcześniej. Jest smutno, ponuro. I te przygnębiające uczucie, że nic nie mogłeś zrobić. Że widziałeś, że ona się męczy, leży, umiera, a jednocześnie nie mogłeś nic zrobić.
Po moim policzku poleciała łza. Pomimo wszystkiego, nie jestem bezdusznym dupkiem. Tylko dupkiem, który nic innego nie umie niż użalanie się nad sobą i picie do nieprzytomności. Dziwi mnie to, że rodzice jeszcze o niczym nie wiedzą. Rydel jednak jest świetną siostrą.
Wytarłem łzę wierzchem dłoni, gdy nagle obok mnie usiadła dziewczyna. Na początku nie zwracałem uwagi. Szarmancko popijałem alkohol i patrzyłem się beznamiętnie przed siebie, gdy nagle położyła na moje ramię rękę z pomalowanymi na czerwono paznokciami.
- Sam tu tak siedzisz? - spytała, niby niezainteresowana.
- Nie przypominam sobie, aby ktoś ze mną przyszedł - odparłem, dokładniej jej się przyglądając.
Była ciemną blondynką o owalnej twarzy, dużych niebieskich oczach i pełnych ustach.
Przekręciła się w moją stronę tak, że mogłem podziwiać jej długie, opalone nogi. I znów te pieprzone uczucie, że zdradzam! Przecież nie jestem już z Amy. Tylko duchowo.
- Masz jakieś propozycje, abyśmy razem mogli zabić ten zbędny czas?
~*~
*Rydel*
- Ell, nie - wybuchnęłam śmiechem, odpychając jednocześnie chłopaka i próbując od niego uciec - daj spokój, nie jesteśmy tu sami!
I znów kolejna salwa śmiechu.
Ellington wziął mnie na ręce i zaczął nas kręcić wokół własnej osi. Myślałam, że zaraz eksploduję. Już od dawna się tak nie bawiliśmy. Od kilku lat Ratliff stał się poważnym, czasami nawet bezdusznym posiadaczem firmy po swoich rodzicach. Mało mieliśmy czasu dla siebie i nie pocieszy mnie nawet to, że jesteśmy bogaci. Pieniądze szczęścia nie dają.
- I tak ode mnie nie uciekniesz - na jego twarz wparował perfidny, złośliwy uśmieszek, a my oboje polecieliśmy na łóżko.
Narzeczony zaczął mnie gilgotać.
- Nie, proszę! Przestań! - ledwo mogłam mówić ze śmiechu - Ell, chcesz mnie zabić? Będziesz do końca życia kawalerem.
- No dobrze - powiedział i oparł się o rękach, które były obok mnie.
Leżałam pod nim i dobrze wiedziałam, że nie mam zbyt szerokiego wyboru możliwości ucieczki.
- Wiesz, że i tak się nie wymigasz? - spytał, szepcząc mi do ucha.
Przeszedł mnie dreszcz.
- Skąd wiesz? - mój głos brzmiał słabo od emocji - może zostawię cię przed ołtarzem i zwieję, gdzie mnie nogi poniosą.
- Nie odważysz się, za bardzo mnie kochasz - pocałował mnie w szyję, a potem z pocałunkami wchodził co raz wyżej, aż doszedł do wysokości ust.
- Tak myślisz? - głos mi zadrżał.
- Tak myślę.
Po tych słowach pocałował mnie namiętnie w usta. Oddawałam mu każdy pocałunek. Cieszyliśmy się chwilą obecną.
Założyłam ręce na ramiona chłopaka, przyciągając go jeszcze bliżej siebie. Ell włożył mi delikatnie ręce pod koszulkę i robił sobie ślad zimnymi palcami na moim brzuchu. Pod jego dotykiem moja skóra drżała.
- Rydel! - krzyknął Rocky, wparowując nagle do pokoju.
No i cały romantyczny nastrój prysł. Natychmiastowo oderwaliśmy się od siebie, aż Ratliff poleciał na podłogę. Wybuchnęłam śmiechem.
- Powinieneś pukać - przypomniałam bratu, ale uśmiech nie schodził mi z twarzy.
- Przepraszam, że wam przeszkodziłem w ważnych sprawach, ale znaleziono pijanego Ross'a w ogrodzie sąsiadów.
I od razu uśmiech mi zmalał. I dobrze wiedziałam, że to, co się dzieje z Ross'em jest też moja winą. Moją cholerną winą.
***
Dzień dobry ! :)
Rozdział krótki i o niczym, ale co tam :D
Liczę na szczere i motywujące komentarze, a następny pojawi się już niedługo!
cudo <33
OdpowiedzUsuńrozdział świetny :*
OdpowiedzUsuńczekam na next <3
no wreście!!!!
OdpowiedzUsuńja czekałam na ten rozdział chyba wieki
końcówka nieco romantyczna, musiał ją przerwać Rocky!
zapraszam na mojego nowego bloga:
http://loveorhaterossilaura.blogspot.com/
czekam na nexta
ma się pojawić szybko!!!!!
Zajebisty słonko! Brak mi słów. Cholernie szkoda mi Ross'a a do tego marzę aby w końcu Ross i Laura jakoś bliżej się spotkali! Proszę spełnij me modlitwy! ^^
OdpowiedzUsuńA tak w ogóle, Stephanie ma moje nazwisko? Czyżbyś pisała z myślą o mnie? Hahahahahha, dobra koniec tych żartów! Czekam na następny rozdział, szybki rozdział mam nadzieję :D ♥ xx
No jest!
OdpowiedzUsuńBrak mi słów, na zachowanie Rossa. Lekka przesada.
Fajnie, że Stephanie gra Demi..kocham ją całym moim serduszkiem.
Wredny Rocky, przerwał romantyczną chwilę Rydellington...Haha. Ale Ross jest okropny!
Czekam na nexta z wielką niecierpliwością!
Genialny!!!! Ross alkoholik??!!! No no no... Będzie się działo... XD czekam na nexta!!
OdpowiedzUsuńSuper. Kiedy next?
OdpowiedzUsuńŚwietny blog:D
OdpowiedzUsuńWymyśliłaś super temat na bloga:)
Czekam na nexta, bo nie mogę doczekać się co bd z Rossem:)
Sama jesteś 'o niczym'.
OdpowiedzUsuńRossy, skarbie, pozwól, że przeskoczę do następnego rozdziału z nadzieją, że nie rzygasz w pelargonie. :')