niedziela, 21 września 2014

15. 'Makes me that much smarter, so thanks for making me a fighter'

Ten sam dzień 

*Ross*

- Co powiesz, abyśmy skoczyli do mnie, co? - zaproponowałem Laurze - pokazałbym Ci w końcu mój pokój, porozmawiałabyś z moim rodzeństwem, zjadłabyś obiad...
- Okej, okej, okej - przerwała mi, śmiejąc się - Ross, nie rozpędzaj się tak. Czemu Ci tak bardzo na tym zależy?
Westchnąłem. Laura jest strasznie uparta i sądzi, że wszystko musi być ułożone według jej myśli. Jest to strasznie irytujące, ale uważam, że to tylko dodaje jej uroku.
Tak w ogóle, chyba zaczynam żywić do niej jakieś specjalne uczucia. Miałem ochotę w tej chwili walnąć się w głowę, ale brunetka bardzo uważnie mi się przeglądała, a jakbym jednak uderzył się teraz w czoło, wyszedłbym na kompletnego idiotę. Nie kocham jej. Nie kocham jej - powtarzałem jak mantrę, starając się sobie coś udowodnić, co chyba niekompletnie mi wychodziło. 'Oszukujesz sam siebie' przeszło mi przez myśl, ale to zignorowałem.
- No nie wiem. Po prostu chcę pokazać ci swój pokój? - próbowałem tą całą sytuację zamienić w żart.
Nie uwierzyła mi. Widziałem to po jej oczach.
- Coś długo nad tym myślałeś - zmrużyła zabawnie oczy.
Czemu ona musi być taka dociekliwa?
- Dobra, jeśli nie chcesz, to nie mów, ale robię to tylko dla twojego rodzeństwa, nie dla ciebie.
Odetchnąłem z ulgą, że wyszedłem cało z tej głupiej sytuacji. Czemu jej tak bardzo zależało, żeby wiedzieć, czemu ją zapraszam? Nie rozumiem kobiet. Ale potem doszły do mnie jej słowa.
- Ej, żartujesz, prawda?
Nie podniosła wzroku znad telefonu, gdzie wpisywała jakąś wiadomość tekstową do kogoś, prawdopodobnie do swojej siostry.
- Nie. Nawet nie wiesz, jak się stęskniłam za Rocky'm.
Cała sytuacja przybrała dramatyczny obrót, ale wiedziałam, że dziewczyna tylko żartowała. Co z tego, że żartowała, jak byłem zazdrosny? Cholera, co się ze mną dzieje?
Moje rozmyślania przerwał dźwięk przychodzącego sms-a.
- Okej, Vanessa wróci w nocy, a nie chcę sama tyle siedzieć, więc chętnie do was wpadnę.
Uśmiechnąłem się do niej promiennie, co od razu odwzajemniła.
- Ross, jesteś strasznie głupi, wiesz? - parsknęła - nie uwierzyłam ci z tym pokojem. Nikt by nie uwierzył.
- Ale ty mnie znasz o wiele lepiej, niż miliony osób na całym świecie.
- Może bym się i rozczuliła, ale to nieprawda. Ja prawie nic o tobie nie wiem - skrzywiła się lekko, ale potem poprawiła torbę na swoim ramieniu i spojrzała przed siebie, zapewne widząc już zarysy budynku mojego domu.
Na mojej twarzy pojawił się grymas.
- A co chcesz wiedzieć, Laura? - spytałem lekko.
- Lekkoduch się znalazł - uśmiechnęła się kwaśno - nie wiem. Nie łatwiej by było, gdybyś coś opowiedział o sobie?
Wzruszyłem ramionami.
- Dobra. Jestem Ross Shor Lynch i...
- Nie podstawowe rzeczy - przerwała mi - o tym wie cała szkoła, Lynch.
Nad takimi rzeczami musiałem dłużej się zastanowić. Nie wiedziałem, co mogę jej powiedzieć, a co nie. Bo nie powinienem wszystkiego, to jest o wiele za szybko.
- Lubię ser.
Wywołałem u niej chichot.
- Ross, naprawdę? A może inaczej się pobawimy się tak, że ty mówisz jeden fakt o sobie, a potem ja i tak na zmianę.
Popatrzyłem na nią z głupim uśmieszkiem.
- Okej. Dobra, ja zaczynam. Kiedy miałem pięć lat, zwaliłem się z roweru i walnąłem głową w drzewo.
Miło było patrzeć, jak uśmiech rozświetla jej twarz.
- Dlatego jesteś taki głupi.
- Bardzo śmieszne, ha-ha - powiedziałem z sarkazmem, ale zabrakło mi siły woli, aby się nie uśmiechnąć - teraz twoja kolej.
- Dobra... - chwilę pokołysała się na piętach, stojąc w miejscu - kiedy też miałam pięć lat, utopiłam swoje lalki w błocie.
- Naprawdę? - wybuchnąłem szczerym śmiechem.
- Tak - mówiła, wciąż się śmiejąc - padał duży deszcz, a na ulicy pojawiły się kałuże. Wyrzuciłam lalki przez okno, a potem nie mogłam ich wyjąć, były strasznie głęboko.
- Mieliśmy chyba mówić o normalnych rzeczach dotyczących nas, a nie o głupich historyjkach z dzieciństwa.
- Ty to zacząłeś - wytknęła mi.
Wzruszyłem ramionami, znowu i zagryzłem dolną wargę.
- Od piątego roku życia tańczę jak zawodowiec.
- Ho-ho, jaki skromny - prychnęła - ja miałam piętnaście lat, kiedy pierwszy raz zasiadłam za kierownicę. Prawie zabiłam tatę i siebie, on wrzeszczał jak kobieta, kiedy taranowałam wszystko na swojej drodze.
Znowu się zaśmiałem, ale widząc przed sobą mój budynek zamieszkania przestałem.
- Przełóżmy tę zabawę na inny dzień, okej?
Marano kiwnęła głową i pierwsza weszła za furtkę. Potem zapukała do drzwi, ale kiedy doszedłem do nich, po prostu je otworzyłem. Niepewnie przekroczyła próg domu i zdjęła swoje buty, i położyła torbę na szafie w przedpokoju.
- Wróciłem i jest Laura! - krzyknąłem w przestrzeń.
Słyszałem, jak w kuchni gra znajoma mi piosenka Eltona John'a.
- Jesteśmy w kuchni - usłyszałem głos mamy.
Złapałem przyjaciółkę za ramię i zaciągnąłem do tego pomieszczenia. Wszyscy zawiesili na nas swoje oczy, na co Laura się zarumieniła. Wyglądała uroczo.
Mama wstała od stołu i podeszła do szafki.
- Cześć, dzieci - uśmiechnęła się, nie odwracając się w naszą stronę - Riker, proszę, idź i przynieś Laurze krzesło, okej?
Blondyn tylko kiwnął głową i gdy mnie mijał, specjalnie uderzył mnie ramieniem.
Matka wyjęła jeszcze jeden talerz i szklankę, gdzie nałożyła kawałek zapiekanki i nalała soku jabłkowego.
- Mamo, Laura nie lubi soku jabłkowego - powiedziałem kobiecie, kiedy przypomniałem sobie, jak mi jakiś czas temu o tym mówiła.
- Aha, dobra... - wytrąciłem ją z rytmu, ale wylała sok do zlewu i przemyła szklankę.
Laura posłała mi lodowate spojrzenie, ale to zignorowałem. Po chwili siedzieliśmy już wszyscy przy stole i jedliśmy posiłek.
- Jak było na spacerze, Ross? - spytał mnie ojciec.
Przełknąłem kawałek posiłku, jaki miałem w ustach.
- Dobrze. Przy okazji dowiedziałem się kilku zabawnych rzeczy o Laurze.
Posłałem jej uśmiech, który odwzajemniła.
Cisza była niezręczna, można to było wyczuć. Nikt się nie odzywał do końca, nie chcąc powiedzieć przy gościu czegoś niewłaściwego.
Kiedy Marano skończyła jeść, podałem jej konkretniejszy plan, jak dojść do mojego pokoju, a przy okazji sam kończyłem posiłek. Odniosłem talerz do zlewu, w tym samym momencie usłyszałem szuranie krzesła, a po chwili Rydel była koło mnie. Wyszedłem z kuchni, ale siostra wciąż szła za mną. Kiedy byłem już przy schodach, złapała mnie za ramię.
- Ross, nie wiem, co kombinujesz, ale ona nie jest warta tego, abyś ją zranił - syknęła w moją stronę - nie jest taka, jak twoje poprzednie "dziewczyny", więc jeśli tylko ją skrzywdzisz, pożałujesz.
Pierwszy raz słyszałem w jej głosie tyle jadu, aż zacząłem się jej bać.
- Rydel... ja nawet nie wiem, czy ją lubię - skłamałem.
Dobrze wiedziałem, co do niej czuję.
- To nie rób jej żadnych nadziei - odepchnęła od siebie swoje ramię i wróciła do salonu.
A ja nie wiedziałem, jak zareagować na jej agresywne zachowanie wobec mnie.

~*~

Patrzyłem prosto w jej oczy, które błyszczały żywym blaskiem. Chyba nigdy nikogo tak nie pożądałem, jak jej. Chciałem, żeby już zawsze ją mieć przy swoim boku. Chciałem, żeby mnie kochała, żeby oddała mi się cała. Żeby była.
Spojrzałem na jej różowe usta, które wciąż wymawiały jakieś słowa.
- Ross - powiedziała trochę ostro - nie słuchasz mnie.
Pokręciłem głową i wróciłem do świata żywych.
- Przepraszam, zamyśliłem się - powiedziałem i spuściłem wzrok.
- Wątpię - jej głos złagodniał.
Potargała włosy na mojej głowie i zachichotała.
- Nie wiem, co ci chodzi po głowie, ale czy... - przerwała i zarumieniła się mocno.
Nie musiałem nic mówić, domyśliła się, o co chodziło. Jej oczy, rozbiegane, chodziły po całym pokoju, aby tylko uniknąć mojego wzroku.
A potem przybliżyła się do mnie lekko i objęła. Słyszałem bicie jej serca, czułem ciepło, które biegło od jej ciała. Zadrżała, kiedy przyłożyłem swoje ręce na jej ramiona.
Po chwili odsunęła się ode mnie i spojrzała prosto w oczy.
- Wybacz, Laur, ale muszę to zrobić.
Zanim zareagowała, złapałem ją za kark i przybliżyłem do siebie, jak to tylko możliwe, łącząc nasze wargi w łapczywym pocałunku. Nie mogłem uwierzyć, co się dzieje, a jeszcze bardziej byłem zdziwiony, a jednocześnie uradowany, kiedy dziewczyna zaczęła oddawać każdy pocałunek. Temperatura w pokoju znacznie wzrosła, a my wciąż nie oderwaliśmy się od siebie ani na chwilę. Zaczęło brakować mi tchu, ale nie przerywałem. Nie chciałem, żeby ta chwila kiedykolwiek się skończyła. Pragnąłem jej całym ciałem i sercem. Nie wiedziałem, co się ze mną dzieje. Czy miłość może tak działać na człowieka? Kompletnie zgłupiałem, przez nią. Nawet przez dłuższą chwilę zapomniałem o Amy i o całym świecie. Liczyło się tylko to, co dzieje się teraz. Liczymy się tylko my.
Nie potrafiłem wyjaśnić swojego nagłego wybuchu miłości i namiętności.
Ale wiedziałem jedno. Kocham ją.
Ja, Ross Lynch, kocham Laurę Marano i już nic nie mogłem na to poradzić.

************************

Rozdział krótki, pisany na szybko. Jest tylko Raura. Cieszycie się na nagły zwrot akcji? Szczerze, nawet sama po sobie się tego nie spodziewałam :D
Dziękuję za miłe komentarze :3
Czekajcie cierpliwie na następny rozdział ^^

piątek, 5 września 2014

14. 'I feel the love, And I feel it burn, Down this river every turn, Hope is a four letter word'

DEDYK DLA MOJEJ UKOCHANEJ SZANELL ♥ 
Doczekałaś się w końcu, kochanie ☺

*Laura*


Gdy wróciłam bardziej radosna do domu po lodach, wzięłam szybki prysznic i pomimo wczesnej godziny, położyłam do łóżka. Nie śniło mi się nic. Kiedy wstałam o szóstej rano, z czego byłam zadowolona, bo nie zadzwonił budzik, wiedziałam, że wczoraj okropnie przesadziłam. Nie powinnam gadać takich głupot, a do tego zostawiać Rossa samego bez powodu. A dzisiaj jest sobota, nie spotkam go w szkole. Westchnęłam podenerwowana i pociągnęłam się za włosy. Warknęłam sfrustrowana i skierowałam się do salonu. Znalazłam karteczkę od Vanessy, że poszła do pracy. W swoim telefonie wpisałam znany mi ciąg cyfr, ale u Rossa wciąż włączała się poczta głosowa. Wypuściłam powietrze przez zaciśnięte zęby i z trudem, przez swoje lekko już porwane kapcie, wbiegłam na górę. Ubrałam się w czarną koszulkę i krótkie, jeansowe rybaczki, na nogi włożyłam fioletowe trampki za kostkę, na szyję naszyjnik z sercem po mamie, a włosy związałam w luźnego koka. Do przestronnej kieszeni w spodniach wsadziłam telefon, trochę pieniędzy, klucze oraz niewielki zeszyt, w którym zapisywałam swoje pomysły na piosenki. Pisałam kiedyś jakieś teksty, ale jeszcze żaden nie był wart zauważenia.

Wyszłam z mieszkania, wyminęłam pijanego sąsiada śpiącego na schodach i wyszłam z klatki. Gorące słońce ogrzewało moją twarz, a ja podśpiewywałam sobie pod nosem ulubioną piosenkę Katy Perry, tańcząc delikatnie. Jak zwykle, nie patrzyłam na drogę i jak zwykle... zgadnijcie... jasne, wpadłam na kogoś!
- Przepraszam, przepraszam... - mamrotałam pod nosem, nawet nie wstając z czterech liter, na które upadłam - przepraszam, przepraszam...
- Powtarzasz się - usłyszałam rozbawiony głos - chodź, pomogę ci.
Zanim zdążyłam zareagować, chłopak wziął mnie pod pachy i ustawił do pionu, abym nie szła jak naćpana. Zakręciło mi się w głowie i się zachwiałam, więc, jak już zdążyłam zauważyć, brunet złapał mnie i znowu się roześmiał.
- Czy ty przypadkiem wcześniej czegoś nie piłaś?
- Nie przypominam sobie, abyśmy byli na ty - zauważyłam, choć mój głos brzmiał dość słabo w porównaniu z tym, jak miał na serio brzmieć.
Kolejny chichot. Czy trafiłam na jakąś narajaną nastolatkę? Którą faktycznie ja byłam, a chociaż na taką wyglądałam.
- Też nic mi o tym nie wiadomo - powróciła mi ostrość kolorów i miałam już siłę stać na własnych nogach, więc wyrwałam ramię z uścisku nieznajomego chłopaka - jestem Luke, a ty?
Odwracając się w jego stronę, uderzyłam niechcący dłoń, którą wyciągnął w moją stronę.
- Laura - mruknęłam nieprzytomnie i kopnęłam z całej siły w budynek zbudowany z czerwonej cegły.
- Gdzie się wybierasz? - spytał, patrząc na moje poczynania.
- Nie rozumiem, czemu cię to interesuje. Niestety, nie mogę cię ze sobą zabrać. Tak mi przykro - powiedziałam i we wszystkie te słowa włożyłam jak najwięcej sarkazmu.
Ścisnęłam włosy, z której zaczęła zsuwać mi się gumka. Westchnęłam jeszcze głęboko i zaczęłam iść w stronę mojego celu. Chłopak jednak szybko mnie dogonił, a na jego twarzy wciąż tkwił ten denerwujący uśmiech.
- A mógłbym ci potowarzyszyć?
Spojrzałam na niego uważnie i uśmiechnęłam się pod nosem. Kiedy myślał, że mnie ma, bo powiększał mu się co raz bardziej uśmiech, odparłam krótkie :
- Nie.
- Wrzuciłem ci swój numer telefonu do kieszeni spodni - powiedział jeszcze, za nim zdążyłam się od niego oddalić. Nie zdążyłam mu odpyskować, bo zniknął za rogiem.

~*~


Z małym uśmiechem dotknęłam białych klawiszy szkolnego pianina. Uwielbiałam ten instrument od kiedy tylko pamiętam. To rodzice mnie nauczyli na nim grać, wszystko już załapałam dość szybko, a płynnie grałam od 7 roku życia. Nie licząc przesłuchania, strasznie długo nie grałam na nim ot tak, dla przyjemności. Usiadłam powoli na brązowym krzesełku z dębowego drewna i wyjęłam swój notatnik oraz coś do pisania. Naszła mnie ogromna wena, aby coś zagrać, chociażby dla rozgrzewki. Przypominając sobie w głowie wszystkie nuty po kolei, zaczęłam grać kołysankę, którą kiedyś napisał tata dla mamy. Ta melodia wzbudzała zawsze we mnie mnóstwo emocji, i tak było tym razem. Nim zdążyłam wszystko zagrać do końca, zatrzęsła mi się broda, a po policzkach poleciały słone łzy. Tak bardzo chciałabym, żeby przy mnie byli. Żeby pomagali mi, opieprzali za wszystko, co zrobiłam źle, żeby poprawiali. Żeby byli.

Trzęsącymi się z emocji rękoma wytarłam swoje policzki, które były lodowate. Wzięłam kilka wdechów na uspokojenie i zaczęłam grać jeszcze nieznaną mi melodię, przy okazji sobie podśpiewując.
Tell me what to do about you. I already know I can see in your eyes when you're selling the truth [tłum. Powiedz mi, co zrobić z tobą mam? Teraz wiem, co mogę dostrzec w twoich oczach kiedy mówisz prawdę. ] - wyśpiewałam cicho - 'Cuz it's been a long time coming so where you running too? Tell me what to do about you? [Bo minęło dużo czasu, więc dokąd uciekasz? Powiedz mi, co zrobić z tobą mam?]
Gdy skończyłam grać, rozległy ciche brawa, a ja zaskoczona odwróciłam się ku Rossowi.
- Świetna piosenka - uśmiechnął się szeroko, a ja spuściłam wzrok, zawstydzona - ty ją napisałaś? 
- A kto inny? - spytałam retorycznie, gdy powoli moja twarz wracała do normalnych kolorów, a odwaga znów do mnie wróciła - poza tym, jak można stwierdzić, że to świetna piosenka, gdy napisałam zaledwie dwa zdania? 
Wzruszył.
- Po prostu. Tak po ludzku.
Prychnęłam.
- Tiaa. Raczej po Rossowemu. 
Uśmiechnął się szeroko i usiadł koło mnie na stołu. Przyłożył ręce na pianinie. Żeby dać mu trochę miejsca, przesunęłam się bardziej w bok, ale mi na to nie pozwolił łapiąc za talię i znowu przyciągając bliżej siebie. Nasze twarze dzieliło naprawdę niewiele, czułam na sobie jego gorący oddech. Spuściłam wzrok na buty przypominając sobie wczorajszy dzień, a Ross, zawstydzony, spuścił wzrok i zaczął grać powolną melodię. Zaskoczona wpatrywałam się, z jaką profesją chłopak grał, widać było, że styczność z muzyką ma od najmłodszych lat. Zupełnie jak ja.
Moje przemyślenia przerwał trzask zamykania klawiszy od pianina. Nawet się nie obejrzałam, że blondyn skończył.

- To było piękne - wyznałam - naprawdę świetne. To twoja kompozycja?
- Jeszcze nieskończona - Lynch machnął ręką, ale uśmiechnął się pod nosem - miałem po prostu ostatnio taką wenę twórczą, aby zrobić... coś. Naprawdę nie mam pojęcia, co jest moją inspiracją. 
Odwzajemniłam jego gest i złapałam go za ciepłą dłoń, co kontrastowało z moją zimną skórą. Ścisnął moją rękę, a ja ostatkiem czasu zabrałam swój notatnik, by po chwili zostać wyciągnięta z sali. Nawet nie wiedziałam, że mogę coś stracić, a nie tylko coś zyskać.

~*~


- Gdzie mnie ciągniesz? 

- Do twojego mieszkania, zołzo - Ross potargał moje dotąd ułożone włosy - musisz wziąć strój sportowy, chcę cię gdzieś zabrać.
- Tego się już domyśliłam - powiedziałam z sarkazmem - no powiedz w końcu.
- Do pewnej hali. Pomyślałem sobie, żebym mógł cię trochę podszkolić z boksu, no wiesz... mam jakieś tam pojęcie i na pewno mniej bym bał się o ciebie.
Uśmiechnęłam się.
- To słodkie, Ross, ale od gdy miałam siedem lat, ćwiczyłam kickboxing.
- A wtedy...?
- To było coś innego. Umiem skopać dupę - przerwałam mu i zatrzymałam się.
- Ale mogłabyś...
Westchnęłam.
- Jasne, mogłabym - znowu mu przerwałam.
- A mogłabyś...
- Nie, nie mogłabym przestać ci przerywać w środku zdania - zachichotałam.
- Jesteś jakąś jasnowidzką?
Pokiwałam głową z miną eksperta.
- Tak, Ross, na pewno. To takie dojrzałe.
Wybuchnęliśmy równocześnie śmiechem i kontynuowaliśmy swoją wędrówkę.

~*~


Przebrawszy się i założywszy na ręce rękawice bokserskie, czekałam na Rossa, jednocześnie rozgrzewając się, uderzając w worek treningowy. Straciłam do tego kondycję i jakikolwiek zapał już dawno temu, więc szybko się zmęczyłam, ale kontynuowałam swoją pracę.

Nagle poczułam, jak mnie ktoś obejmuje z tyłu. Nie przerwałam czynności, a Ross przeszedł przed moje oczy, abym miała możliwość go widzieć.
- Szybciej bym wzięła prysznic, szukała ubrań w szafie i przyszykowała się do szkoły - powiedziałam i spojrzałam na niego.
Podniósł ręce w geście poddania.
- Taki jeden gość mnie zaczepił i mnie chyba z kimś pomylił - może i bym mu uwierzyła, ale wyczułam w tym wszystkim nutę fałszu.
Pewnie rozmawiał z tym Jonesem, co wtedy na plaży. Ja się dowiem wszystkiego na ten temat, nie wiem jeszcze jak, ale wiem, że się dowiem.
- To co, boksujemy się? - spytałam udając, że mu wierzę.
Pokręcił przecząco głową.
- Wolałbym bardziej ci tak tłumaczyć.
- Hmm... wychodzi z ciebie seksista - powiedziałam i uderzyłam go dość mocno w klatkę piersiową - że co, z dziewczynami nie wypada?
- Laura, proszę...
- Widzą państwo? Ten chłopak boi się, że nie dam sobie z nim rady - zaszydziłam głośno, aby każdy mnie usłyszał - może zakładzik?
Ross długo patrzył na moją wyciągniętą dłoń, a potem powiedział szybko :
- No dobra - wypuścił głośno powietrze z płuc - ale bez zakładu. Nie chcę, abyś coś straciła, jak przegrasz.
Prychnęłam, ale jednocześnie byłam zadowolona.
Podeszliśmy razem do ringu i rozszerzyłam liny z jednej strony, aby wejść na podest. Ross zaczął podskakiwać w miejscu, ale ja stałam nienaruszona. Chłopak podszedł do mnie.
- No to co, poddajemy się, panno Marano?
Uderzyłam go mocno w brzuch, a gdy się zgiął w pół, uderzyłam także w twarz. Rękawice zamaskowały ból, więc byłam pewna, że Ross niewiele poczuł.
- Nieźle, nieźle - zacmokał jak znawca i się wyprostował - jeszcze trochę...
Przerwałam mu w połowie zdania, po raz kolejny w dniu dzisiejszym, uderzając go znowu w brzuch. Potem zbiłam go z nóg i chłopak poleciał na ziemię.
- Radzę ci nie gadać - uśmiechnęłam się z wyższością - i się skoncentrować. Sądzę, iż twoje ego nie zniesie, gdy przegrasz z taką słabą dziewczynką, jaką jestem.
Lynch stanął na nogi i wtedy zaczęła się dopiero prawdziwa walka. Krążyliśmy po ringu i wymienialiśmy się ciosami, na które najczęściej reagowałam śmiechem, bo blondyn traktował mnie, jakbym była jajkiem. Kilka razy on wylądował na macie, ja trochę rzadziej. Lekcje się na coś przydały.
Kiedy walnął mnie mocniej niż zazwyczaj, uświadomiłam sobie, że jednak wolałam, kiedy tego nie robił. Syknęłam cicho pod nosem i rzuciłam się na niego. Upadliśmy razem, siedziałam na nim okrakiem i okładałam uderzeniami. Chłopak próbował się bronić i mnie od siebie odepchnąć, ale niewiele zdziałał. W końcu wyładowałam się i wstałam z niego. Wszystko to było taką naszą zabawą, a kilka siniaków więcej do kolekcji nie robiło mi różnicy.
Znów uderzył mnie w brzuch, a ja, nie kontrolując tego co robię, wskoczyłam mu na plecy. Lynch kręcił się dookoła i latał, jakby był jakimś upośledzonym motylem, próbując mnie zrzucić. Och, Ross, jesteś taki głupi...
Wokół zebrał się tłum i zaczął mi wiwatować. Szybko też w tym samym miejscu znalazł się właściciel siłowni i, rozwcieczony, wszedł na ring i mnie odepchnął od Rossa. Upadłam na ziemię.
- To nie sport dla kobiet, mała - warknął - siłownia dla kobiet jest po drugiej stronie.
- Ja tu jakoś widzę same baby - prychnęłam - pozwę cię za cholerną dyskryminację, wiesz? Kolejny seksista się znalazł.
- To nie żaden klub - jego głos był nadal chłodny - i masz stąd wyjść, bo zadzwonię po policję.
- Jasne, jasne - warknęłam i zeszłam z ringu - patrz, bo ja jakoś myślę, że ty radzisz sobie w tym wszystkim o wiele gorzej niż ja.
- Nie przeginaj, mała - pomachał na mnie palcem.
- Mówisz o swojej pale? Daj spokój, facet.
Odwróciłam się do niego tyłem i skierowałam się do damskiej przebieralni.
- A ty, Lynch, jeszcze jeden taki numer, a wylatujesz!
On tu pracuje? A nie miał pracować w restauracji? Ouch, tyle pytań i żadnych odpowiedzi. I tak się dowiem. Wszystkiego.

~*~


*Rydel*


Siedziałam po środku na kanapie. Po mojej prawej stronie siedział Rocky, a po lewej Ryland. Obaj bracia postanowili stać się specjalnymi strażnikami od tego, aby Ell mnie dotknął. Mi to było nawet na rękę, ale gdyby on podszedł i chociażby spróbował mnie pocałować, wygrałabym zakład. Jutro odeślę braci z kwitkiem, sądzę, że nie będą mi potrzebni.

Pomimo wszystkiego, pierwszy dzień zakładu z siedmiu mijał mi nawet dobrze. Oglądałam sobie cały dzień ulubione seriale, nikt nie ględził mi nad głową, że mu się to nie podoba (chodzi o Ellingtona) i zjadałam całe paczki popcornu, które magicznie gdzieś znikały o wiele szybciej, gdy siedziałam z braćmi. Było to dość zabawne.
- Delly, wyniesiesz śmieci? - usłyszałam głos mamy z kuchni.
- Jasne - wybrnęłam z "uścisku" brunetów i poszłam leniwie do kuchni.
Widząc, jak mama męczy się, zbierając wszystko do torby, podeszłam do niej i ją powstrzymałam.
- Ja to zrobię - powiedziałam łagodnie.
Pozbierałam wszystko, co wyleciało poza reklamówkę i zawiązałam ją na gruby supeł.
- Dzięki, skarbie. Już nie te lata.
Uśmiechnęłam się smutno i wyprostowałam, trzymając reklamówki w ręku.
- Żyjecie razem z tatą w małżeństwie już bardzo długo - założyłam sobie za ucho niesforny kosmyk, który wyszedł z kucyka.
- Trapi cię coś, kochanie?
- Boję się, że to nam z Ell'em nie wyjdzie - wyznałam i odstawiłam śmiecie na chwilę na ziemię - potrafimy się bardzo często kłócić i długo chodzić obrażeni. Boję się po prostu, że to wszystko się kiedyś w końcu zawali.
- A kochasz go?
- Najbardziej na świecie - wyszeptałam.
- A więc, jeśli to prawdziwa miłość, to przetrwa wieki. Uwierz mi, kochanie - pogłaskała mnie po policzku - my z tatą też nie mieliśmy łatwo. A myślisz, że jak było? Czasami byliśmy bardziej głośniejsi i niesforniejsi od was, uwierz - zachichotała - też bardzo często się kłóciliśmy, ale żeby załagodzić nasze spory, postanowiliśmy w każdej sytuacji znaleźć kompromis. Wy też się postarajcie. Wiadomo, że możecie się rozejść, ale trzeba myśleć inaczej. Kochasz go i chcesz z nim spędzić resztę swojego życia, dlatego tak bardzo pragniesz już ślubu. Niczego innego nie trzeba, niż faceta, który też o tym marzy. I o dzieciach. Z nimi jest najweselej, szczególnie na stare lata. A jeśli wszyscy z twojego rodzeństwa też będą mieli gromadkę dzieci, to jak spotkacie się kiedyś rodzinnie, to trzeba wam będzie wynajmować jakiś hotel.
Roześmiałam się.
- Martwi mnie też trochę zachowanie Rossa.
- Kochał bardzo Amy. Wszyscy bardzo przeżyliśmy jej śmierć, ale go to wstrząsnęło. Kiedyś znajdzie swoją drugą połówkę, jaką dla ciebie jest Ell, a dla Rocky'ego Jessy. Nie mogę się doczekać, aż przyjedzie do nas z Londynu.
- Jessie? Jessy powinna przyjechać już w przyszłym roku.
- Rocky oszaleje ze szczęścia - kiedy mama się uśmiechała, jej zmarszczki wygładzały się i wyglądało o niebo młodziej - a wracając do Rossa, nie uważasz, że przesłodko wygląda z tą Laurą? I widać, że się naprawdę lubią.
Odwzajemniłam gest.
- Naprawdę słabo ją znam. Widziałam ją zaledwie cztery razy i tylko raz mogłam z nią poważnie porozmawiać i ją lepiej poznać. Ale wydaje się urocza.
- Wszyscy ją polubiliście. Może zaproście ją na obiad? Albo zorganizujmy jutro grilla i zaprośmy ją, jej rodzinę oraz sąsiadów.
Pokiwałam głową i westchnęłam.
- Tylko, że Laura przyjdzie tylko z siostrą - powiedziałam niepewnie.
- Jej rodzice pracują?
Uznałam, że mogę mamie powiedzieć prawdę.
- Jej mama nie żyje, a ojciec zostawił jej rodzinę, gdy była małą dziewczynką.
- Tak mi przykro - kobieta westchnęła - a nie wiesz, co jej mamie...?
Zaprzeczyłam ruchem głowy.
- Ona nie lubi o tym mówić. Coś mi się zdaje, że tu nie chodzi o żadną śmierć naturalną, mamo. Ale skończmy ten temat, proszę. Dziękuję ci i kocham cię tak bardzo - przytuliłam ją mocno, a ona zgarnęła mnie do serca - na pewno masz rację.
- Na pewno mam, Delly. A teraz leć, wyrzuć w końcu te śmieci, bo za chwilę będzie obiad, skarbie.

*************************


Dzień dobry, a raczej dobry wieczór, państwu :3

Rozdziału długo nie było, ale pozbywałam się braku weny i depresji, już mi lepiej, o niebo lepiej. Dziękuję wam za wszystkie miłe i motywujące komentarze. Cieszę się, że czekaliście cierpliwie.
Rozdział chyba najdłuższy, jaki kiedykolwiek napisałam w swojej "blogowej karierze", haha :D

CZEKAJCIE CIERPLIWIE NA NEXT'A I KOMENTUJCIE ☺