sobota, 28 czerwca 2014

07. Eve­rything flows, nothing stan­ds still.

*Laura*

Otępiała wpatrywałam się w szybę, jadąc samochodem z Ross'em. W ogóle nie rozumiem, dlaczego z nim wsiadłam. Bałam się go. Bałam, a jednocześnie czułam przy nim bezpiecznie. Pieprzone uczucia, których i tak nigdy nie rozumiem.
Lała potężna ulewa, krople deszczu spływały po szybie.
Czułam na sobie jego wzrok, ale to ignorowałam. Bałam się spojrzeć w jego oczy. Bałam się dotknąć jego ręki, którą do mnie wyciągnął - teraz był delikatny, a przed chwilą wszystko niszczył.
- Wszystko w porządku? - spytał błagalnym wzrokiem.
Zagryzłam wargę i z pewnym ociąganiem odwróciłam się w jego stronę.
- Nic nie jest dobrze - odparłam drżącym głosem - nie rozumiem, czemu to zrobiłeś.
W jego oczach rozbłysły iskierki determinacji.
- Mógł ci coś zrobić...
- Mógł, ale dzięki tobie nie zrobił - powiedziałam, przerywając mu - słuchaj, naprawdę dziękuję, że się wtedy zjawiłeś i pomogłeś, ale to nie usprawiedliwia tego, co zrobiłeś.
Między nami zapadła niezręczna cisza, słychać było tylko nasze oddechy.
- Naprawdę nie wiem, co we mnie wstąpiło - powiedział po kilku minutach, pierwszy raz od odjechania sprzed klubu patrząc na drogę, a nie na mnie.
Zacisnęłam zęby, aby potworne obrazy nie powróciły do mej głowy.
Rozwalony nos chłopaka. Wszędzie krew. Cholera, czemu jestem taka wrażliwa?
Trzask jakiejś kości. Wtedy, okropnie zdenerwowana, wskoczyłam na plecy Ross'a, próbując go za wszelką cenę odciągnąć. Kiedy mnie odepchnął, zapłakana pobiegłam po Jacoba, który szybko oddzielił Lyncha od pobitego gwałciciela. Jednak i tak ledwo utrzymywał przytomność, a wykrwawiał się w zatrważającym tempie.
Ktoś wezwał pogotowie, a ja z Jake'iem próbowaliśmy jakoś opatrzeć poszkodowanego.
Gdy rozbrzmiały syreny policyjne, Vanessa odciągnęła mnie od szatyna i kazała mi uciekać z Ross'em. Kazała mi go zabrać, bo nie chciała, aby go przymknęli, bo wiedziała, że walczył o moje życie.
Pomimo ogromnego strachu i rodzącej się wściekłości, pociągnęłam go za koszulkę, uderzając w policzek, próbując ocucić. Uporczywie ciągnęłam go za rękaw w stronę tylnego wyjścia, aby tylko nie trafić na policję.
Nawet nie zauważyłam, że dojechaliśmy pod dom.
- To... chyba tyle. Naprawdę cię przepraszam.
- Przeprosić to ty chyba musisz tamtego chłopaka - westchnęłam głęboko i wtedy dopiero zobaczyłam, że Ross też był ranny.
Byłam tak ogromnie zainteresowana agonią mojego niedoszłego gwałciciela, że nie zauważyłam tego, jak poraniony jest mój 'bohater'.
- Wyłącz silnik. Idziesz ze mną.
- Ale...
- Już - powiedziałam tonem nieznoszącym sprzeciwu.
Teatralnie przewrócił oczami i posłusznie wyjął kluczyki.
- To czego schodzi ten świat, że obce dziewczyny będą mówiły, co mam robić.
Nie skomentowałam tego i w ciszy doszliśmy do mojego mieszkania.

~*~

- Ał - syknął przejęty, próbując wyrwać rękę z mojego uścisku - to boli!
- To dobrze. To ma boleć - odpowiedziałam, jakby to było oczywiste.
Bo było.
Odkąd tylko pamiętam, jeśli coś bolało to jeszcze mocniej bolało, gdy to się leczyło. Nienawidziłam wody utlenionej, to był mój wróg, ale w konieczności musiałam jej używać. Teraz stoi tylko w szafce i zbiera kurze, bo ja już się nie kaleczę tak jak kiedyś.
Spojrzał na mnie krzywo, ale to zignorowałam. Byłam w tym naprawdę dobra.
Wzięłam bandaż i zaczęłam mu bandażować rękę.
- Jesteś psychopatką i masz zamiar mnie katować? - zażartował.
Prychnęłam śmiechem.
- Taa, jasne. Wierzysz w takie bujdy?
Odwzajemnił mój gest.
- Czemu nie? Na świecie żyje wiele osób, które codziennie to robią.
Wzruszyłam ramionami.
- Powinni się leczyć.
Pokręcił niedowierzająco głową, patrząc na mnie zaciekawiony, jakby chciał wiedzieć, o czym właśnie myślę. Miał twardy orzech do zgryzienia, bo gdy wszyscy na świecie myśleli o jednym, ja myślałam o czymś innym. Zawsze byłam... inna.
- Skąd to wszystko wiesz? - spytał, wyrywając mnie z zamyślenia - chodzi o to, co mi teraz robisz. Bandażujesz... katujesz i w ogóle.
Uśmiechnęłam się smutno.
- Moja mama była pielęgniarką.
- Była?
Wstałam i wyrzuciłam zakrwawioną gazę do kosza.
- Nie żyje - podeszłam do zlewu i zaczęłam myć ręce.
Chłopak z niemałym trudem podniósł się z krzesła i stanął obok mnie.
- Przepraszam.
- Nie masz za co - spojrzałam na niego pogodnie - nadal to boli, ale już nie tak bardzo. Powoli chyba zaczynam się leczyć.
- Kiedy...? - spytał, nie kończąc pytania.
Wiedziałam, co chciał powiedzieć.
- Kiedy miałam trzynaście lat.
Między nami zapadła cisza. Blondyn nie wiedział, co powiedzieć, a ja kręciłam się po mieszkaniu w poszukiwaniu szampana i jakiegoś jedzenia. Trafiłam na wczorajszą pizzę.
- Masz ochotę? - przerwałam natrętną ciszę, pokazując Ross'owi butelkę i opakowanie.

~*~

- Naprawdę?! - po raz kolejny wybuchnęłam śmiechem - nie wierzę!
- Tak! - potwierdził chłopak, także się śmiejąc - latał po sklepie i wrzeszczał : "nigdy mnie nie złapiecie! Ninja zawsze ucieknie!", a potem wlazł na szafkę i skakał po nich, aby nikt nie mógł go ściągnąć.
Od śmiechu bolał mnie brzuch, a od wypitego szampana huczało mi w głowie.
- Potem trafił na komisariat, ale tak czy siak, zrobił z siebie idiotę.
- O ludzie! - uśmiech nie schodził mi z twarzy - chciałabym mieć takiego brata.
- Uwierz mi, nie chciałabyś.
Wzruszyłam ramionami.
- Skąd to możesz wiedzieć? U was jest tak wesoło, a ja tu mieszkam tylko z jedną siostrą.
- Zaraz... - zmarszczył czoło, chyba o czymś rozmyślając - z samą siostrą? A co z ojcem?
Wiedziałam, że mogę się tego spodziewać.
- Zostawił nas, ale to już przeszłość.
Wstałam z kanapy i wyłączyłam telewizor, który do tej pory grał bez powodu, bo nikt go nie oglądał. Poszłam do kuchni i wyrzuciłam butelkę oraz opakowanie do śmietnika.
- Przykro mi... Boże, tak wiele przeżyłaś.
Pokiwałam głową, a w oczach pojawiły się łzy.
- Dlatego tak bardzo chciałam, żeby mi się udało. Jestem do niczego i w ten sposób chciałam udowodnić, że też coś potrafię.
Ross nie odezwał się, tylko podszedł do mnie i mocno przytulił.
- Jeśli chcesz wiedzieć... - zaczął powoli - ja też kogoś straciłem. Miała na imię Amy i zmarła na białaczkę dwa lata temu.
Wtuliłam się w niego mocniej, pozbawiając go końcówki tlenu w jego płucach.
- Laura, dusisz! - powiedział rozbawiony.
- Przepraszam, ale... Och, jestem na serio beznadziejna. Nawet nie umiem nikogo pocieszać.
- Słyszałaś o tym, że ci, którzy kogoś stracili nie chcą współczucia?
- Wiem - odsunęłam się od niego, kiedy usłyszałam trzask drzwi i szloch Vanessy - przepraszam na chwilę.
Wyszłam z kuchni i poszłam do salonu, gdzie siedziała zapłakana Van.
- O Boże, Vanessa, co ci się stało? - usiadłam obok niej i objęłam mocno ramieniem.
- Ja.. ja... znaczy on... Tristan mnie zdradził!

*******************************************

Cześć =)
Rozdział jest, na pewno widzicie XD
Jak tam u was zakończenie roku? Jakie średnie? Ja mam 4.20 i jestem nawet zadowolona :)
A jak zaczęły się wam wakacje? Ja w ogóle jakoś ich nie czuje. Jakbym jutro znów miałabym iść do szkoły...
No cóż, co zrobisz jak nic nie zrobisz? Ja zawsze byłam inna XD
Okej, wy komentujcie, a ja wam mówię, że next będzie niedługo ☺



POSŁUCHAJCIE =)


wtorek, 24 czerwca 2014

06. Men oc­ca­sional­ly stum­ble over the truth, but most of them pick them­selves up and hur­ry off as if nothing ever hap­pe­ned.

*Laura*

- A więc - powiedziała rozbawiona Stephanie - musimy to opić!
- Nie - pokręciłam zdegustowana głową.
Nie lubię alkoholu.
- Wolę iść na pizzę - przyznałam.
- A nie chcesz potańczyć? - zademonstrowała mi swój super taniec.
Wybuchnęłam śmiechem.
- Nie, wolę się najeść.
Wyszliśmy z budynku i zaczęliśmy wsiadać do samochodu Jacoba.
- I przytyć.
- A jak inaczej - uśmiechnęłam się szeroko.
- Widzisz? Mówiłaś, że nie dasz rady - powiedziała zadowolona Vanessa, zmieniając temat - Boże, nie wierzę! Moja siostrzyczka się dostała!
Wzięła mnie w swoje ramiona i zaczęła dusić. Boże, powietrza! Słoń mnie dusi!
- Gadasz tak, jakbym wychodziła za mąż albo urodziła dziecko.
Wystawiła mi język jak mała, pięcioletnia dziewczynka. Przez chwilę naprawdę w jej oczach widziałam tę młodość, beztroskę i radość. Potem te uczucia zmieniły się w powagę.
- To źle, że się cieszę?
Zaprzeczyłam ruchem głowy i umilkłam.
To naprawdę straszne, jak ludzie mogą się zmienić. Naprawdę, przez chwilę w Vanessie widziałam tę radosną i pełną życia dziewczynę, która niczym się nie martwiła, taką, jaką była kilka lat temu. Kiedy musiała wziąć wszystko na swe barki, spoważniała, a czasami się robiła opryskliwa.
- Laura, słuchasz mnie? - usłyszałam głos przyjaciółki.
- Umm... - zaczerwieniłam się lekko - nie, przepraszam. Zamyśliłam się.
- Ciekawe o kim. Może o którymś przystojnym bracie ze szkoły?
Spojrzałam na nią morderczo i walnęłam w ramię.
- Jasne, chciałabyś mnie od razu z kimś wyswatać. Jeszcze czego.
- Ale oni byli taaaacyy przystojni... - rozmarzyła się.
- Ej, bo będę zazdrosny - Jake dawał znaki o swojej obecności, nawet siedząc za kierownicą.
Steph zaczęła śmiać się jak wariatka.
Ludzie, czy ona ma ADHD?!

~*~

*Ross*

Nareszcie koniec! Spokojnie mogliśmy wrócić do domu.
Wchodząc do salonu, wywaliłem się na kanapę i westchnąłem przeciągle. Byłem zmęczony, a to był raj.
Jednak mój odpoczynek został szybko przerwany.
- Ross! - usłyszałem głos mamy - chodź tutaj!
- A nie może przyjść Rocky?
Usłyszałem jej ciche jęknięcie, więc, żeby jej nie rozczarować, wstałem i ruszyłem w stronę kuchni.
- Więc w czym mam pomóc? - spytałem, wchodząc do pomieszczenia.
- Wyniesiesz śmiecie? - spytała błagalnie.
Kiwnąłem głową i zebrałem wszystkie reklamówki. Wyszedłem przed dom i zacząłem pakować wszystko do kontenera, kiedy zobaczyłem Zoe z jakimś chłopakiem. Trzymali się za rękę, więc to pewnie był Andrew.
- Zoe! - krzyknąłem i wymachiwałem rękoma, aby zwrócić na siebie jej uwagę.
Odwróciła głowę w moją stronę, a jej twarz rozświetlił promienny uśmiech.
Podeszli do mnie.
- Cześć, Ross - objęła mnie lekko.
- Hej. Co tu robicie?
- Jesteśmy na spacerze. Zapomniałabym, Ross to Andrew, Andrew to Ross.
Podaliśmy sobie ręce, ale podejrzewam, że nie miał zbytniej ochoty na nawiązywanie kontaktów z kimś, na kogo Zoe tak reaguje.
Gdy podawał mi dłoń, rękaw jego koszulki podwinął się i mogłem zobaczyć na ramieniu ogromny tatuaż z podobizną lwa. No, no, byłem pod wrażeniem.
- Namyśliłeś się? - spytała mnie brunetka.
Zwróciłem na nią wzrok, wracając myślami ku ziemi.
- Na pracę, oczywiście - dopowiedziała i spojrzała na mnie, odwracając wzrok od Andrew'a.
Nie odzywałem się dłuższy czas.
Kiedyś trenowałem boks i na pewno coś tam jeszcze pamiętam, ale stało i dzieje nadal się coś takiego, co daje powód, czemu nie powinienem. Kłóciłem się z rozumem i to ja wygrałem.
- Jasne. Chcę tą robotę.

~*~

*Laura*

- Powiedziałam, że nie chcę - mruknęłam niezadowolona, kiedy wszyscy wywieźli mnie na pobliską dyskotekę - nawet nie jestem ubrana.
Miałam na sobie jeansy i czarną tunikę z cekinami.
- Nie wyglądasz najgorzej - powiedziała blondynka.
Miałam ochotę wydrapać jej oczy.
- Choć, nie bądź taka. Kiedyś byłaś inna.
- Kiedyś - bąknęłam - jak coś jest nie tak, nikt cię przy mnie nie trzyma.
Westchnęła.
- Nie o to mi chodziło.
Wzruszyłam ramionami, ale posłusznie weszłam za nimi do środka.
W środku nic się nie zmieniło od mojej ostatniej wizyty tutaj, w klubie "Twilight". Po obu stronach stały fotele i stoły, przy których siedzieli klienci. Nie ważne czego.
Centralnie po środku pomieszczenia stał niewielki bar, a przy nim kręcił się znajomy dla mnie mężczyzna.
Nad nim wisiała kula dyskotekowa, na fioletowo-czarnych ścianach wisiały głośniki, z których leciała typowa dyskotekowa muzyka. W środku pełno osób, które, zapewne podpite, tańczyły.
- Yey, jest super! - przekrzyczała dudniącą muzykę Stephanie - lecimy tańczyć!
Złapała mnie za rękę i zaprowadziła dalej. Przepychałyśmy się wśród tłumu ludzi, aby znaleźć dla nas miejsce.
Na początku ciężko było mi przyzwyczaić się do otoczenia - od dawna nie byłam w takim miejscu - ale już po kilku minutach tańczyłam do upadłego.
- Chodź się napić - mruknął mi do ucha Jake po kilkunastu minutach.
Podeszłam do baru.
- Steve? Wisky - powiedziałam i usiadłam na krześle, ocierając pot z czoła.
- Wow - Jacob się uśmiechnął - wiesz, co dobre.
- Domyślam się, że Stephanie poznała cię na dyskotece - powiedziałam, popijając alkohol, który dostałam - o tym oboje macie doskonałe pojęcie.
Nie zauważył sarkazmu w moim głosie, a tylko się roześmiał. Pewnie już trochę wypił.
- Nie ma co, jesteś spostrzegawcza.
Wzruszyłam ramionami.
- Już to gdzieś słyszałam. I także to, że jestem samowystarczalna, więc nie potrzebuję twojego towarzystwa. Zajmij się swoją dziewczyną.
Nie wiem czemu, ale powoli irytował mnie swoją obecnością. Był zbyt nachalny.
Znów wybuchnął śmiechem. Popatrzyłam się na niego dziwnie i odstawiłam szklankę na bok.
- Lepiej już pójdę.
Znów weszłam na parkiet. Alkohol zaczął krążyć w mojej krwi, dodając mi jeszcze więcej odwagi i pewności siebie. Zaczęłam starać się tańczyć seksowniej.
- Jesteś w tym dobra - usłyszałam cichy, wesoły głos koło mojego ucha.
Zamarłam w bezruchu, a potem się odwróciłam. Serio, znowu on?
- Ross, tak? - spytałam od niechcenia.
Zrobił brewki.
- Wow. Nie wiedziałem, że tak seksowna dziewczyna będzie pamiętała moje imię.
Prychnęłam niedowierzająco, a potem z małym uśmiechem pokręciłam głową.
- Chcesz zatańczyć? - spytał.
Mój uśmiech stał się trochę większy.
- Chętnie.
Odwzajemnił mój gest i przyciągnął mnie bliżej siebie. Poczułam zapach jego wody kolońskiej i mięty. Nie czułam nawet odrobiny alkoholu.
Tańczyliśmy w rytm muzyki, co chwilę patrząc sobie prosto w oczy. Położyłam ręce, oplatając jego szyję, a on pewniej złapał mnie za talię.
Gdy skończyła się piosenka odsunęłam się od niego i wróciłam do baru, zamawiając jeszcze jedną szklankę whisky. Odwróciłam się tam, gdzie przed chwilą byliśmy, ale chłopak zniknął mi z pola widzenia.
Niedaleko mnie tańczył Jacob z Stephanie, a Vanessa tańczyła w ramionach Tristana. Jako jedyna byłam singielką.
Nagle poczułam, że ktoś agresywnie odciąga mnie od baru.
- Au, zostaw mnie - powiedziałam głośno, ale chłopak nie zareagował.
To nie był Ross.
Szatyn ciągnął mnie w ustronniejsze miejsce, gdzie było ciut ciszej.
- Puść mnie! - warknęłam, szarpiąc się.
- Bądź cicho - powiedział zimno i kontynuował naszą wędrówkę.
Gdy weszliśmy do jakiegoś korytarza, mocno popchnął mnie na ścianę i przyległ do mnie ciałem.
- Byłaś bardzo seksowna tam, na parkiecie. Może teraz też pokażesz mi, co potrafisz?
Poczułam obrzydzenie.
Mężczyzna, bo autentycznie było widać, że jest starszy ode mnie, pocałował mnie w policzek i wargami schodził co raz bliżej ust.
- Jesteś obrzydliwy - powiedziałam wściekła - postaw mnie na ziemię, to o wszystkim zapomnę.
Roześmiał się.
- Jesteś taka głupia - powiedział i wpił mi się w usta.
Próbowałam się wyrwać, ale był ode mnie o wiele silniejszy.
Gdy się ode mnie oderwał, zaczęłam wrzeszczeć.
- Pomocy!
- Zamknij się! - warknął i mnie uderzył.
Poczułam, jak łzy spływają mi po policzkach.
Pokręcił zdegustowany głową i postawił mnie na ziemi, aby mieć lepszy dostęp.
Rozerwał mi kawałek rękawa, a mi po policzkach spływało co raz więcej łez.
- Zostaw ją.

***************************************

Haha, pewnie wiecie, kto uratuje Laurę. XD
Jestem przewidywalna, ale cóż.
Zapraszam was na mój nowy blog z Szanell Torres!
http://fight-for-this-love-raura.blogspot.com/

To tyle na dziś ;)
Do następnego!


czwartek, 19 czerwca 2014

05. The­re is no easy way from the ear­th to the stars

*Ross*

- Ross, wstawaj! - wrzasnął Riker, nie bawiąc się w uprzejmości - rusz dupę, bo się spóźnimy!
Otworzyłem lekko oczy, mrużąc je. Brat na szybko zapinał guziki od koszuli, jednocześnie próbując obudzić wszystkich domowników.
- Jeszcze pięć minut, mamo - mruknąłem, zakrywając się ponownie kołdrą.
- Ross, mamę to masz na dole. Robi naleśniki. A teraz wstawaj - pociągnął gwałtownie za rogi kołdry, próbując za wszelką cenę ją ze mnie zdjąć.
- Naprawdę muszę? - jęknąłem.
- Tak, obietnic się nie łamie.
- Ale czemu to tak wcześnie?
- Bo nie późno. A teraz wstawaj, leniu - rzucił we mnie poduszką, trafiając nią prosto w twarz.
- Cienka riposta.
- Wstawaj! - udając przerażenie jego okropnym głosem, wstałem z łóżka i skierowałem się do garderoby.
Stamtąd wyciągnąłem swoją biały t-shirt z nadrukiem oraz czarne jeansy. W łazience wziąłem prysznic i umyłem zęby. Nie miałem ochoty dziś na śniadanie, nawet jeśli są to naleśniki.
Naciągając na siebie ubrania, potknąłem się o próg łazienki i wyłożyłem jak długi na korytarzu. Ta moja świetna koordynacja ruchowa! A ta gracja!
- Ross, nic ci nie jest?! - krzyknęła mama z salonu albo kuchni.
- Nie, nic - odpowiedziałem i wstałem, otrzepując się z niewidzialnego kurzu.
Zbiegłem szybko na dół i przysiadłem się obok szybko jedzącego rodzeństwa. Riker normalnie łykał, by jak najszybciej wsiąść do auta i pojechać na te jakże wspaniałe przesłuchanie. Ciekawe tylko, czemu tak późno to zorganizowali.
- No w końcu - z przemyśleń wyrwał mnie głos najstarszego braciszka - wychodzimy, kochani. Nie możemy się aż tak brutalnie spóźnić.
Roześmiałem się pod nosem.
- Brutalnie? Riker, dla ciebie sekunda będzie brutalną śmiercią.
Spojrzał na mnie morderczo, co wywołało u mnie jeszcze większą salwę śmiechu.
- Wsiadajcie - zignorował moje emocje i zasiadł za kierownicą.
Pomachaliśmy jeszcze do matki, która postanowiła dziś zostać w domu i posprzątać przed przyjściem jakichś gości. Wolałem nie wnikać, bo nie raz zdarzało się, że próbowali mnie zeswatać z córką swoich przyjaciół. To trochę irytujące i słodkie, bo się naprawdę o mnie martwili, ale nie powinni wtrącać się do moich spraw. Przyjdzie czas i wszystko będzie dobrze. Choć w jednej dziesiątej tego szczęścia. Mam nadzieję...
- Co ty taki dzisiaj? - spytała z wielkim uśmiechem na twarzy Rydel, szturchając mnie palcem w ramię - jakiś zamyślony. Ten upadek poprzekładał coś ci w głowie?
- Wiesz co, Delly? - odwzajemniłem jej gest - jesteś bardzo miła.
- No ja wiem - zrobiła zarozumiałą minę i wybuchnęliśmy razem śmiechem.
Co jak co, ale byłem z nią naprawdę mocno związany. Przecież to ona mnie zawsze kryła przed rodzicami, najbardziej wspierała w trudnych chwilach i potrafiła zawsze rozśmieszyć. Moja siostra.
Już jesteśmy niedaleko szkoły. Zaraz się zacznie...

~*~

*Laura*

- Vanessa, nie zdążę! Chodź tu i mi pomóż! - jęknęłam bezradna, kiedy nieumiejętnie próbowałam wyprostować sobie włosy.
Ręce mi się trzęsły ze stresu, więc nie robiłam tego dokładnie.
- Jestem - powiedziała szybko i podeszła szybko, odbierając ode mnie urządzenie.
Ja w tym czasie mogłam poprawić swój lekki makijaż i swój ubiór.
Świetnie, przesłuchania do szkoły, o której marzę, a już zaspałam.
Miałam na sobie białą sukienkę do połowy uda z niewielkim dekoltem, a na nogach czarne balerinki. Z boku małą torebeczkę na ramię, w której miałam najpotrzebniejsze rzeczy.
- Już.
Zazdrościłam Nessie tego spokoju. Kiedy ja latałam jak głupia, szukając wszystkiego, co było na wierzchu i wywalając wszystko po drodze, ona była spokojna i opanowana, wybawiająca mnie z opresji. Jak jakiś superbohater.
- To już wszystko, Laura? - usłyszałam za sobą melodyjny głos Stephanie.
- Tak - mruknęłam do przyjaciółki - za chwilę wyjeżdżamy, tylko muszę coś jeszcze sprawdzić.
Wybiegłam z łazienki i skierowałam się w stronę mojego pokoju. Do torebeczki schowałam jeszcze mój telefon, który uprzednio wyciszyłam.
- Jestem gotowa. Chyba... - powiedziałam, kiedy zbiegłszy po schodach, stanęłam obok siostry, przyjaciółki i jej chłopaka.
Jacob od razu przypadł do gustu Vanessie. Był miły, szarmancki i taki wiecie no... fajny. Mówiąc językiem slangowym.
- Nigdy nie chciałem wierzyć w prototypy o długim szykowaniu się dziewczyn, ale patrząc na twój dzisiejszy wyczyn... - nie skończył, bo rzuciłam w niego poduszką wziętą z kanapy.
- Nie bądź niemiły - powiedziała blondynka - to moja przyjaciółka. Nawet jeśli czasami zachowuje się jak wariatka...
- Też chcesz dostać poduszką? - przerwałam jej wrednie.
Wybuchnęli śmiechem.
- Dobra, jeśli skończyliście żartować moim kosztem, to możemy już iść. Nie po to latałam i robiłam wszystko dookoła, żeby na serio się spóźnić.
- Ale...
- Idziemy - ucięłam jakikolwiek temat.

W samochodzie nie mogłam usiedzieć w miejscu. Cały czas się kręciłam i wierciłam, trzymając mocno w ręce nuty, aby mi nie wypadły.
- Na pewno dasz radę - słowa Van powinny mnie uspokoić, ale tego nie robiły.
Wręcz przeciwnie. Jeszcze bardziej denerwowały.
- Dać ci radę? Kiedy będziesz w środku pomyśl, że jesteś sama. Że grasz dla siebie, a tam nikogo nie ma - powiedziała Stephanie z ciepłym uśmiechem.
Przełknęłam ślinę z trudem.
- Będziemy tam z tobą. Dosłownie i w przenośni. Będziemy mogli wejść na scenę.
Pokiwałam głową i przymknęłam powieki, oddychając głęboko.
Nie wiem, jak długo tak przesiedziałam, ale gdy już się wyprostowałam, dojechaliśmy na miejsce. Wątpliwości znów powróciły.
- Laura? Wysiadasz? - usłyszałam Jacoba.
- Jasne - wymamrotałam i stanęłam na równe nogi przed szkołą.
Gdybym była w szpilkach, zapewne bym się przewróciła. Nie z powodu widoku szkoły, tylko ze stresu.
Ale szkoła była naprawdę wielka i pełna uroku. Przed drzwiami wejściowymi, na głównym placu, kręciło się wiele osób w moim wieku i trochę starszych.
Budynek postawiony z brązowej cegły, przypominał raczej jakiś wielki dom, a nie szkołę.
Ale to też może być.

~*~

*Ross*

- Wiecie, że musimy patrzeć na wszystko obiektywnie? Talent, charyzma... - od dobrych dziesięciu minut Riker zanudzał, jak mamy oceniać startujących uczniów.
- Rik, robimy to co roku - przerwałem mu.
- Tylko przypominam.
Westchnąłem i zacząłem wpatrywać się w obrazy wiszące na ścianach.
Te miejsce nie przypominało szkoły, tylko jakieś muzeum. I to dosłownie!
- No to na tyle - starszy braciszek, który został nominowany do dyrektora tej szkoły, skończył swoją bezsensowną pogadankę.
- Już wchodzimy - powiedział ojciec i weszliśmy do sali przesłuchań.
Od końca roku szkolnego, gdzie odbył się uroczysty apel, nic się tu nie zmieniło. Wielka scena, a przed nią masa foteli obitych w czerwoną skórę. I tyle. Nic więcej.
Rozłożyłem swoje rzeczy na fotelu i obok niego, rozwalając się na nim.
- Ross, to nie konkurs rapowców, tylko przesłuchania do prestiżowej szkoły muzycznej. Ogarnij się trochę - pouczył mnie tata.
Ponownie westchnąłem i usiadłem, jak należy.
- Możemy już zaczynać?

~*~

*Laura*

Siedziałam na krześle w korytarzu, gdzie mnóstwo innych ludzi, i czekałam na swoją kolej. Stresowałam się co raz bardziej. Gdy w głośniku znów rozbrzmiał głos, zaciskałam nerwowo palce na kartkach z nutami, aż pobielały mi knykcie.
- Sandra Husherson.
Dziewczyna weszła do środka wraz z swoją matką (tak myślę, mają podobny wygląd) i chłopakiem (tak myślę, bo trzymali się za rękę!).
Po pięciu znów zatrzeszczał głośnik.
- Laura Marano.
Umm, naprawdę?
Z bijącym sercem i pocącymi się rękoma podeszłam do drzwi. Za mną kroczyła Van, która poklepała mnie po plecach, a z boku Stephanie trzymając za rękę Jake'a,
- Trzymaj się - wyszeptała blondynka.
Otworzyłam niepewnie drzwi i weszłam do środka.

~*~

*Narrator*

- Witam państwa - powiedziała cicho Laura drżącym głosem - to są pozostałe papiery, które miałam donieść.
Położyła na biurku kilka kartek.
- Laura, tak? - spytał Riker.
Dziewczyna pokiwała głową.
- Możesz zaczynać.
Znów kiwnęła niepewnie głową i weszła schodkami na scenę. Powoli podeszła do fortepianu, rozkładając nuty.
Ross był zaciekawiony. Laura była kelnerką w restauracji, w której niedawno byli oraz miała identyczny głos do wczorajszej uciekinierki. Do tego podobne ruchy.
Z uwagą oglądał każdy jej ruch.
W sali rozbrzmiały pierwsze dźwięki muzyki symfonii Chopina. Jak zaczarowany wchłaniał każdą nutę wypływającą z instrumentu.
Po kilku minutach muzyka umilkła.
- Dobrze - powiedział głośno Riker, też zachwycony kandydatką.
Dotąd weszli tu tylko ci, którzy grali mało poważne rzeczy oraz byli za bardzo pewni siebie, przez co popełniali wiele błędów. Od niej bił strach i stres.
- Możesz teraz zagrać i zaśpiewać własny utwór.
Znów zaczęła wciskać odpowiednie klawisze, ale po chwili zjechała ręką tam, gdzie nie trzeba i się lekko speszyła.
- Przepraszam, popełniłam błąd. Mogę spróbować jeszcze raz?
Bała się. Bała, że nie przejdzie dalej. Że nie dostanie tej szansy.
- Oczywiście - powiedziała za wszystkich Rydel.
Wciągnęła powietrze i znów zaczęła grać. Potem dołączył jej głos.

I've been wishin' for somethin' missin'
To fill this empty space
To show the person behind the curtain
So you'll understand
Who I really am

The me that you don't see
Is praying there's a chance you still believe
Tell me that I'm worth it
I'll prove that I deserve it
And I can be
The me that you don't see

To be standing tall
No shadows at all
That's all I really wanna do
To be a circle of one
Stepping into the sun

Sharing the light that's here with you
I'm here with you

The me that you don't see
Is praying there's a chance you still believe
Tell me that I'm worth it
I'll prove that I deserve it
And I can be
The me that you don't see


- Doskonale! - na sali rozbrzmiały brawa. 

Laura zarumieniła się i ukłoniła lekko. 
- Dziękuję! 
Już miała się odwrócić i zejść, kiedy zatrzymały ją słowa Rikera.
- Laura? Mówię to nieoficjalnie. Witamy w akademii! 
Na początku nie docierały do niej żadne słowa, ale po chwili uśmiechnęła się szeroko i zbiegła ze sceny.
- Dziękuję. Dziękuję bardzo.
Podbiegła do przyjaciół i siostry, rzucając się jej na szyję. 
- Jeszcze raz dziękuję. 
Gdy wyszli, Rydel spojrzała na ojca.
- Nigdy nie mów, że dziewczyna pracująca w restauracji nic nie osiągnie. Ona spełniła marzenia.

*********************************


Cześć :) 

Rozdział jest długi i chyba dobry. No...
Nie będę nic przedłużać, bo to bez sensu.
Mam nadzieję, że się spodobał :)
Następny niedługo xd
Pozdrawiam.


sobota, 14 czerwca 2014

04. Do you know what a pes­si­mist is? A per­son who thin­ks eve­rybo­dy as nas­ty as him­self, and ha­tes them for it.

*Laura*

Gdy tylko weszłam do pracy, mijając drzwi, poczułam znajomy zapach podawanego tutaj jedzenia, znajomy hałas pałętających się klientów oraz kelnerek.
Przeszłam kawałek drogi, wchodząc do kuchni i wieszając kurtkę na wieszak, posłałam Frankowi ciepły uśmiech, który natychmiast odwzajemnił.
- Cesc, Laula! - usłyszałam znajomy słodki głos i śmiech małej dziewczynki - tensknilam!
- Cześć Lola - pocałowałam córeczkę Maddie w policzek - też tęskniłam.
Dziewczynka wskoczyła mi w ramiona, mocno oplatając mi kark. Odwzajemniłam jej uścisk.
- Chces zobaczyc, co mamusia mi dala? - spytała, uśmiechając się lekko.
- Pewnie! - roześmiałam się - ta twoja mamusia to cię rozpieszcza.
- Pac - w oczach dziewczynki widziałam ekscytację i radość, kiedy pokazywała mi małą, różową różdżkę, pewnie kupioną w pobliskim kiosku.
Madison była samotną matką i nie umiała ulec swojej małej córeczce, w której jedynie miała oparcie.
Kobieta kiedyś ukryła przed swoim chłopakiem ciążę bojąc się, że ją zostawi. Jednak sprawa szybko wyszła na jaw, a Jason zdenerwował się na Maddie, że tak długo to przed nim ukrywała. Uważając, że tak będzie lepiej, a poza tym zostało podważone jego ego, zostawił je same. Powiedział, że nie chce być z kimś, kto mu nie ufa. Ja nie zamierzałam nigdy popełnić tego samego błędu, co moja starsza przyjaciółka.
- Wow, jaka ładna - uśmiechnęłam się szczerze - jaka wspaniała różdżka.
- Cześć - do kuchni weszła Madison - tu jesteś, ty mała uciekinierko.
Pocałowałam koleżankę w policzek.
- Wybaczcie, opiekunka mi całkowicie nawaliła na całej linii. Nie miałam jej z kim zostawić, więc wzięłam ją ze sobą.
- Smith nie ma nic przeciwko?
- Powiedziałam jej, że może mnie zwolnić, ale jedyną sensowną kelnerką tutaj jesteś ty, oprócz tej Emmy i Suzanne - dziewczyna wzruszyła ramionami - i że jeśli wylecę, poleci jej restauracja. No cóż, mam sensowne wytłumaczenie.
Razem z Frankiem wybuchnęliśmy śmiechem, a Lola przyjrzała nam się z niemałym zainteresowaniem.
- Z cego się smiejecie?

~*~

*Rydel*

- Ross, co ty wyrabiasz? - spytał ojciec wściekle.
- Próbuję zapić się na śmierć, abym jak wracał do domu potrąciła mnie jakaś ciężarówka i tak skończyłyby się moje męczarnie - odpowiedział z ironią, ignorując wściekłość i ból w głosie taty.
- Ross, co ty wygadujesz? - spytałam brata - masz nas. Wiem, że bardzo cierpisz i nie zrozum mnie źle, bo nie podchodzę do tego z ironią, ale to nie koniec świata.
- Ty nic nie rozumiesz.
- Wiem, nie rozumiem. Przyznaję ci rację. Ale staram się ci pomóc w każdy możliwy sposób. Nie rozumiesz tego? Nie widzisz? Cała rodzina jest dla ciebie oparciem i chce ci podać pomocną rękę, ale ty wszystko odrzucasz. Chcesz być sam? Proszę, nikt nie broni ci się wyprowadzić, ale po co utrudniasz sobie życie? - z każdym słowem, które wypowiadałam, wiedziałam, że choć w małym stopniu mam rację.
Okej, nie rozumiałam, jak to jest stracić kogoś bliskiego. Nie rozumiałam, jak to jest cierpieć przez duży okres czasu. Ale trzeba żyć dalej.
- Pomyśl teraz o tym, że Amy nie czuje już tego bólu, jaki czuła podczas całej morderczej choroby. Słuchaj, nie możesz się poddać, rozumiesz to? Amy by nie chciała, abyś stał się... kukłą, bez żadnych uczuć.
Ross na początku udawał, że go to nic nie obchodzi - patrzył przed siebie tępym wzrokiem, ale po chwili jego oczy zaszkliły się, a z nich poleciały gorzkie łzy.
Przytuliłam go z całej siły, a po chwili dołączyła do nas cała rodzina.
- Wybaczcie, ale... nie potrafię - wymamrotał słabo - to jest za ciężkie. Nie potrafię z tym żyć.
- Nie pomyślałeś, żeby znaleźć kogoś innego? - spytała mama - nie mówię, że masz zapomnieć o Amy, wiadomo, że zawsze będziesz miał ją w sercu. Ale najwidoczniej ktoś inny jest ci jeszcze przeznaczony.
- Słuchaj brat, musisz się ogarnąć przed jutrzejszym dniem. Mamy przesłuchania do szkoły, a ty obiecałeś mi, że mi pomożesz - zaproponował Riker - później możemy pójść na przykład na pizzę albo na imprezę.
- Żadnych imprez - oczy ojca miotały pioruny.
- Bez alkoholu - przyrzekł Riker - przypilnuję go.
Ross wyplątał się z naszych objęć i poleciał na górę. Po chwili usłyszałam szum wody, więc wywnioskowałam, że bierze prysznic. Po 20 minutach, kiedy siedziałam bez celu i oglądałam nudną komedię romantyczną, zbiegł na dół umyty, przebrany i w miarę uśmiechnięty.
- Wychodzę! - krzyknął.
- Gdzie idziesz? - spytałam.
- Na cmentarz. A potem postaram się poszukać jakiejś pracy.
I wyszedł.

~*~

*Ross*

- Cześć, Ams - wyszeptałem - wiem, że dawno u ciebie nie byłem, wybacz mi.
Postawiłem kwiaty na grobie i zapaliłem znicz.
- Po prostu... na pewno widzisz i wiesz, jakim jestem kretynem. Nie potrafię normalnie funkcjonować po twojej śmierci. Tak bardzo za tobą tęsknię - po moim policzku popłynęła łza - nawet nie potrafię tego wyrazić słowami, jak bardzo cię kocham i za tobą tęsknię. Czasami pragnę, abyś pomogła mi znaleźć kogoś, kto choć odrobinę pomógłby mi złagodzić ból po twojej stracie. Wiem, że pewnie to niemożliwe, ale mogłabyś? Chciałbym, żebyś mi pomogła. Wiem, że to nie w porządku prosić cię o to, ale ty na pewno jesteś szczęśliwa. Nie czujesz już bólu.
Usiadłem na ławeczce obok grobu.
- Nie czujesz bólu, ale ja tak. Naprawdę... nie chcę prosić nikogo o tą przysługę, nawet Boga, ale proszę. Pomóż mi.
No i kompletnie się rozkleiłem. Potrzebowałem kogoś, kto by mnie przytulił, pocieszył, powiedział, że wszystko będzie dobrze. Potrzebowałem jej, ale jej już tu nie było.
Schowałem twarz w dłoniach i szlochałem. Nigdy nie bałem się płakać, nie uważałem, że łzy są oznaką słabości. Czasami każdy potrzebuje uwolnić swoje uczucia, bo trzymanie ich w środku może być szkodliwe.
Po kilkunastu minutach usłyszałem cichy głos i delikatną rękę na ramieniu.
- Wszystko w porządku?
Uważam, że to najgorsze pytanie, jakie można zadać człowiekowi w tym stanie, ale doceniałem dobre intencje.
Podniosłem głowę i widząc brązowowłosą dziewczynę, wytarłem prędko łzy rękawem.
- Tak.
- Na pewno?
Pokiwałem głową.
Między nami nastała chwila ciszy. Brunetka kręciła się trochę i czułem, że przybierała się do zadania pytania.
- To twoja dziewczyna? - wskazała na grób Amy.
Znów pokiwałem głową, bojąc się załamania własnego głosu.
- Naprawdę mi przykro. Mnie chłopak zostawił, kiedy okazało się, że nie chciałam iść z nim do łóżka. Teraz wiem, że to nie była prawdziwa miłość - w jej glosie słyszałem szczerość.
Tacy ludzie nie mogą żyć. Brzydziłem się nimi. Rozkochiwali w sobie dziewczyny, aby pójść z nimi do łóżka.
- Ostatnio go przyskrzynili w więzieniu - kontynuowała - próbował sprzedawać narkotyki. To nie ktoś dla mnie. Przepraszam, rozgadałam się trochę. Jestem Zoe - wyciągnęła ku mnie rękę, którą uścisnąłem.
- Ross. Może chciałabyś się ze mną trochę przejść?

~*~

No cóż, nie do końca o to mi chodziło, ale Zoe jest fajną dziewczyną. Chodziliśmy po mieście, zjadając kupione przez siebie lody i żartując trochę. Brunetka nie chciała zbyt bardzo mnie naciskać ze względu na mój stan duchowy. Ale można powiedzieć, że mnie pocieszyła.
Zupełnie jak Jessica.
Tęsknię za Jessy.
Kurcze, tęsknię za wszystkimi z Nowego Jorku. Niestety, przyjaciółka musiała tam zostać, kiedy my z rodziną Williamsów wyjechaliśmy do Los Angeles.
Z powodu rozpaczy zaniedbałem naszego kontaktu. Muszę się z nią skontaktować.
- Ross, jesteś ze mną? - spytała Zoe, machając mi ręką przed oczami.
- A, tak. Wybacz zamyśliłem się trochę.
Uśmiechnęła się.
- To było widać. Prawie wdepnąłeś w psie odchody.
- Serio?! - wybuchnąłem śmiechem.
- Tak - zawtórowała mi - gdybym cię nie pociągnęła za rękę, byś tam wlazł.
Tak się wzięliśmy za śmianie, że nie zauważyłem, że na kogoś wpadłem.
- Wybacz - wymamrotała brunetka, którą popchnąłem.
Pomogłem jej stanąć na nogi, a ona zakryła twarz włosami, więc nie mogłem stwierdzić, kto to jest. Ale podejrzewam, że ją znam. Coś było znajomego w jej ruchach.
- Nie, to ja przepraszam.
- Śpieszę się, dlatego nie patrzyłam pod drogę. Ale mam nadzieję, że nic się nie stało.
- Nie.
- To dobrze - widać było, że odetchnęła z ulgą - okej, ja muszę już iść. Może kiedyś jeszcze na siebie wpadniemy.
Uśmiechnąłem się.
- Mam nadzieję.
Jeszcze przez krótszą chwilę patrzyłem za oddalającą się nieznajomą, gdy myślami wróciłem do Zoe.
- Zoe, może pomożesz mi znaleźć jakąś pracę?
Mruknęła coś pod nosem.
- Znasz się na boksie?
- Hmm? - spytałem.
- Boks. Mam znajomych, którzy poszukują trenera do boksu. Nie wiem, czy to umiesz, ale tylko to na razie wpadło mi do głowy.
- Ćwiczyłem kiedyś boks, ale nie wiem, czy coś jeszcze pamiętam - powiedziałem zgodnie z prawdą.
- Możesz spróbować - wysłała mi pocieszający uśmiech - zaczekaj, zapiszę ci numer do Andrew'a.
Wyciągnęła karteczkę z torebki, a potem długopis. Napisała mi kilku cyfrowy numer telefonu.
- Ten pierwszy jest do Andrew'a, a drugi do mnie, gdybyś jeszcze kiedyś chciał się spotkać, bo już muszę lecieć - jakby na potwierdzenie swoich słów spojrzała na zegarek - też właśnie muszę się spotkać z nim. To mój aktualny chłopak.
Skinąłem głową.
- Do zobaczenia, Ross - Zoe cmoknęła mnie przelotnie w policzek i odbiegła.
A ja jeszcze długo się zastanawiałem, czy chcę znów wrócić do boksu.

~*~

*Laura*

- A więc to ty jesteś Jacob - uśmiechnęłam się szczerze, kiedy jednak zdążyłam na spotkanie ze Stephanie - kurcze, Steph nieźle ci ubyła w opisie. Jesteś przystojniejszy, niż mogłam wywnioskować z jej opowieści.
Przyjaciółka zarumieniła się lekko, a Jake roześmiał się.
- Mi też dużo o tobie opowiadała, Laura.
- Oj tam, daj spokój - Torres dała mi kuksańca w bok - albo to ty nie jesteś zbyt dobrym słuchaczem.
Prychnęłam śmiechem.
- Chyba żartujesz. W gimnazjum wygrałam konkurs na dobrego słuchacza.
- Tylko dlatego, że miałaś naprawdę słabą konkurencję!
- Ej, dziewczyny, nie zapominajcie o mnie. Ranicie moje ego - Jacob udawał rozczarowanie.
Zgodnie wybuchnęłyśmy śmiechem.
Nigdy nie można mówić, że źle się można bawić z przyjaciółką i jej chłopakiem.
Jake'a i Stephanie łączyła inna relacja.
Nie chodziło o seks ani nic z tym związanego.
Chodziło o miłość, zaufanie i możliwość wygadania się.
I to się powinno dziś liczyć.

▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬

Cześć :)
Rozdział chyba długi, chyba ciekawszy niż poprzedni i chyba może się wam spodobać ♪
Zostawiajcie motywujące komentarze :)
Następny niedługo :)

PS. Raura już niedługo się spotka. A konkretnie w następnym rozdziale :d



sobota, 7 czerwca 2014

03. Ex­pe­rien­ce is the na­me that eve­ryone gi­ves to his mis­ta­kes.

Podkład :)

*Laura*

- Stephanie! Ale co ty tu robisz? Przecież niedawno mówiłaś mi, że wyjeżdżasz na stałe do Nowego Jorku! - byłam pod wrażeniem.
Steph była moją przyjaciółką od niepamiętnych czasów. Podejrzewam, że od przedszkola. Mieszkałyśmy obok siebie i często bawiłyśmy się razem. Raz nawet urządziłyśmy seans spirytystyczny! Moje wspomnienia na ten temat zostały skutecznie zamazane w mojej głowie. Chyba chodziło o to, że naprawdę przywołałyśmy jakiegoś ducha...
No cóż, Stephanie zawsze była dość ekscentryczna. Uwielbiała czytać książki o duchach albo kryminały. Uwielbia farbować i robić eksperymenty na włosach. Jej naturalny kolor to brąz, ale miała już czarne włosy, rude, różowe, a teraz postawiła na zwykły blond. Zawsze jakaś odmiana.
- To znaczy, że nie cieszysz się, że mnie widzisz? - dziewczyna udawała, że się obraziła.
- No co ty! To znaczy... jestem po prostu zdziwiona! - podeszłam do niej i mocno ją uściskałam - zmieniłaś się.
Torres zawsze ubierała się w jeansy albo leginsy, na nogach prawie zawsze miała glany oraz w większości czasu ubierała się cała na czarno. Teraz miała na sobie przewiewną, niebieską sukienkę w kwiatki i japonki na nogach. Włosy związane w wysokiego kucyka dodawały jej uroku. Zawsze zazdrościłam jej twarzy. Była po prostu piękna! Jest piękna.
- Wiem - zarumieniła się lekko, co nie było codziennością - poznałam takiego jednego i...
Jęknęłam.
- I zmieniłaś się dzięki niemu. Ale widać, że dopiero teraz kwitniesz!
- Dzięki - uśmiechnęła się szeroko - śpieszysz się gdzieś? Może cię podwieźć?
Spojrzałam na jej auto przez jej ramię. Trochę boję się wsiąść, bo blondynka ma szalony styl jazdy. Lubi adrenalinę.
- Pewnie - odwzajemniłam jej gest - przy okazji mi opowiesz, co się stało przez ten rok, gdy cię nie było. I proszę, nie zabij nas.
Zachichotała.
- Postaram się.

~*~

- Ty naprawdę tu pracujesz? Ludzie, a kto niedawno powtarzał mi, że nienawidzi tej restauracji? - Stephanie była zdziwiona widokiem mojego miejsca pracy.
- Zbytniego wyboru nie miałam. Mogłam wybrać albo to, albo sprzątanie w pubie. Nie mam na razie zbyt dużych kwalifikacji - westchnęłam.
Przyjaciółka poklepała mnie po ramieniu.
- Spokojnie, rozumiem. Do jakiej szkoły się wybierasz?
Spojrzałam na nią.
- Po wakacjach. Już prawie środek sierpnia, a ty na pewno idziesz do jakiegoś collegu albo na jakieś studia muzyczne, prawda?
- Złożyłam papiery do School For Talented People. Na wydział muzyczny - spojrzałam na zegarek na ręku - wybacz, Stephanie, ale muszę już lecieć. Zaraz mnie szefowa zabije.
- Przyjadę po ciebie po 19. Z Jacobem, poznasz go w końcu - uśmiechnęła się do mnie.
- Pewnie. Chcę poznać faceta, który na dobre ujarzmił moją przyjaciółkę - odwzajemniłam jej gest - do zobaczenia!

~*~

*Ross*

Nie jest mi to potrzebne. Wolę się tu zapić na śmierć niż wrócić do szarej, przygnębiającej i smutnej rzeczywistości.
- Jeszcze raz to samo - przekazałem barmanowi, gdy skończyłem pić kolejną szklankę whisky.
Pomimo wczesnej godziny, byłem już nieźle wstawiony.
Bez Amy nic nie jest tak jak wcześniej. Jest smutno, ponuro. I te przygnębiające uczucie, że nic nie mogłeś zrobić. Że widziałeś, że ona się męczy, leży, umiera, a jednocześnie nie mogłeś nic zrobić.
Po moim policzku poleciała łza. Pomimo wszystkiego, nie jestem bezdusznym dupkiem. Tylko dupkiem, który nic innego nie umie niż użalanie się nad sobą i picie do nieprzytomności. Dziwi mnie to, że rodzice jeszcze o niczym nie wiedzą. Rydel jednak jest świetną siostrą.
Wytarłem łzę wierzchem dłoni, gdy nagle obok mnie usiadła dziewczyna. Na początku nie zwracałem uwagi. Szarmancko popijałem alkohol i patrzyłem się beznamiętnie przed siebie, gdy nagle położyła na moje ramię rękę z pomalowanymi na czerwono paznokciami.
- Sam tu tak siedzisz? - spytała, niby niezainteresowana.
- Nie przypominam sobie, aby ktoś ze mną przyszedł - odparłem, dokładniej jej się przyglądając.
Była ciemną blondynką o owalnej twarzy, dużych niebieskich oczach i pełnych ustach.
Przekręciła się w moją stronę tak, że mogłem podziwiać jej długie, opalone nogi. I znów te pieprzone uczucie, że zdradzam! Przecież nie jestem już z Amy. Tylko duchowo.
- Masz jakieś propozycje, abyśmy razem mogli zabić ten zbędny czas?

~*~

*Rydel*

- Ell, nie - wybuchnęłam śmiechem, odpychając jednocześnie chłopaka i próbując od niego uciec - daj spokój, nie jesteśmy tu sami!
I znów kolejna salwa śmiechu.
Ellington wziął mnie na ręce i zaczął nas kręcić wokół własnej osi. Myślałam, że zaraz eksploduję. Już od dawna się tak nie bawiliśmy. Od kilku lat Ratliff stał się poważnym, czasami nawet bezdusznym posiadaczem firmy po swoich rodzicach. Mało mieliśmy czasu dla siebie i nie pocieszy mnie nawet to, że jesteśmy bogaci. Pieniądze szczęścia nie dają.
- I tak ode mnie nie uciekniesz - na jego twarz wparował perfidny, złośliwy uśmieszek, a my oboje polecieliśmy na łóżko.
Narzeczony zaczął mnie gilgotać.
- Nie, proszę! Przestań! - ledwo mogłam mówić ze śmiechu - Ell, chcesz mnie zabić? Będziesz do końca życia kawalerem.
- No dobrze - powiedział i oparł się o rękach, które były obok mnie.
Leżałam pod nim i dobrze wiedziałam, że nie mam zbyt szerokiego wyboru możliwości ucieczki.
- Wiesz, że i tak się nie wymigasz? - spytał, szepcząc mi do ucha.
Przeszedł mnie dreszcz.
- Skąd wiesz? - mój głos brzmiał słabo od emocji - może zostawię cię przed ołtarzem i zwieję, gdzie mnie nogi poniosą.
- Nie odważysz się, za bardzo mnie kochasz - pocałował mnie w szyję, a potem z pocałunkami wchodził co raz wyżej, aż doszedł do wysokości ust.
- Tak myślisz? - głos mi zadrżał.
- Tak myślę.
Po tych słowach pocałował mnie namiętnie w usta. Oddawałam mu każdy pocałunek. Cieszyliśmy się chwilą obecną.
Założyłam ręce na ramiona chłopaka, przyciągając go jeszcze bliżej siebie. Ell włożył mi delikatnie ręce pod koszulkę i robił sobie ślad zimnymi palcami na moim brzuchu. Pod jego dotykiem moja skóra drżała.
- Rydel! - krzyknął Rocky, wparowując nagle do pokoju.
No i cały romantyczny nastrój prysł. Natychmiastowo oderwaliśmy się od siebie, aż Ratliff poleciał na podłogę. Wybuchnęłam śmiechem.
- Powinieneś pukać - przypomniałam bratu, ale uśmiech nie schodził mi z twarzy.
- Przepraszam, że wam przeszkodziłem w ważnych sprawach, ale znaleziono pijanego Ross'a w ogrodzie sąsiadów.
I od razu uśmiech mi zmalał. I dobrze wiedziałam, że to, co się dzieje z Ross'em jest też moja winą. Moją cholerną winą.

***

Dzień dobry ! :)
Rozdział krótki i o niczym, ale co tam :D
Liczę na szczere i motywujące komentarze, a następny pojawi się już niedługo!


niedziela, 1 czerwca 2014

02. Being a wo­man is a ter­ribly dif­fi­cult task, sin­ce it con­sis­ts prin­ci­pal­ly in dealing with men.

Podkład :)

*Laura*

- Laura, wstawaj! - usłyszałam znajomy krzyk przy uchu - listonosz przy drzwiach do ciebie.
- Co? - spytałam zaspana, przecierając oczy - na żarty ci się wzięło?
- Tak, jasne - powiedziała z sarkazmem - a teraz się rusz, bo facet całego dnia czekać nie będzie.
- To może zaproś go do środka i rozgość, jak wczorajszego gościa - po tych słowach siostra się zarumieniła.
Wstałam na równe nogi (nie ma szans, abym ponownie zasnęła) i założyłam na siebie szlafrok. Zeszłam powoli po schodach?
- Laura Marano?
Skinęłam głową.
- Paczka, listy i bukiet kwiatów do pani - wepchnął mi pąk róż w ręce, a potem pozostałe przesyłki - proszę o podpis.
Cholera, od kogo te kwiaty? Od kiedy jestem taka kochana?
Złożyłam "autograf" na kartce.
- Miłego dnia - powiedział mężczyzna i odszedł, patrząc na kolejną kopertę z adresem.
Zamknęłam drzwi.
- I co, żartowałam? A tak poza tym Tristan to mój chłop...
- Tłumacz się dalej, ale ścianie - przerwałam jej i wbiegłam na górę.
Drzwi od pokoju zamknęłam nogą i usiadłam na tapczanie. Odłożyłam wszystko na bok i szukałam jakiegoś namiaru na nadawcę.
- Co my tu mamy? - wyszeptałam sama do siebie, kiedy z bukietu wypadła mi kartka.

"Nie chciałem. Wybacz.
Laurze" 

Tyle. Nic więcej. Warknęłam sfrustrowana i rzuciłam kwiatami na bok.
- Od kogo to? - usłyszałam cichy szept przy moim uchu.
- A ja wiem? - uniosłam głowę na siostrę - jeśli rozpoznasz pismo, to się dowiesz.
Podałam Vanessie karteczkę. Po sekundzie brunetka zmarszczyła czoło.
- Wydaje mi się, że znam to pismo. Zaczekaj sekundkę - wyszeptała.
Po chwili do mnie wróciła.
- Tak, jak myślałam - rzuciła mi jakiś rozwalający się zeszyt na łóżko - przeczytaj, to się dowiesz.

~*~

*Rydel*

- Gdzie się znowu szlajałeś, mongole? - wydarłam się na Ross'a - jeśli się znowu okaże, że tam, gdzie zwykle, to już nie mam zamiaru cię kryć. Wydam cię rodzicom.
- Nie możesz - zdenerwował się - obiecałaś.
- A ty obiecałeś, że z tym skończysz! - warknęłam, widząc doskonale jego rozszerzone źrenice - Amy by nie chciała, abyś tak się zachowywał po jej śmierci!
- Ty nic nie rozumiesz. Jesteś taka mądra, bo Ellington jest zawsze przy tobie! Nie mam z resztą zamiaru ci się tłumaczyć. Chcesz? Wydaj mnie. Mam już tego dość!
Chłopak wyszedł, trzaskając drzwiami.
Westchnęłam i schyliłam, aby wziąć opakowanie po narkotykach, które wypadło z jego kieszeni. On się naprawdę doprowadzi do zrujnowania.
- Co się stało młodemu? - spytał mój narzeczony, wchodząc do pokoju.
Automatycznie schowałam papier do tylnej kieszeni w spodniach i posłałam mężczyźnie słaby uśmiech.
- Znowu go napadło opłakiwanie Amy. Nie mam pojęcia, kiedy to się skończy.
- Pamiętaj, że to jego prawdziwa i pierwsza miłość. Nie każdemu umiera dziewczyna w wieku szesnastu lat. Ja też opłakiwałbym cię kilka lat.
Ponownie westchnęłam.
- Wiem, masz rację. Ale minęły już prawie trzy lata. Wiesz, że cię bardzo kocham? I nie chciałabym cię nigdy stracić.
Ell uśmiechnął się figlarnie i przygarnął do siebie. Wsłuchiwałam się w miarowe bicie jego serca i cieszyłam się, że mnie tak kocha. Nawet nie wiem, jakbym się czuła, gdyby teraz odszedł.
- Pamiętaj, musimy go wspierać. Nie możesz go naciskać, bo tym bardziej mu nie przejdzie.
Spojrzałam mu prosto w oczy i pokiwałam twierdząco głową.
Brunet pocałował mnie namiętnie w usta, by potem zejść z pocałunkami na szyję.
- Nie, Ell. Nie dziś - odsunęłam się od ukochanego prawie od razu - pójdę z nim porozmawiać.
Ratliff pokiwał głową i pozwolił mi wyjść.

~*~

*Laura*

No nie wierzę! Nie wierzę, nie wierzę, nie wierzę!
- Jak to w ogóle możliwe? Przecież on nie żyje! Tak nam zawsze opowiadała mama.
Vanessa spuściła wzrok w dół.
- Tak naprawdę... to tylko tobie. Ja zawsze znałam prawdę.
Spojrzałam na nią zaciekawiona, a jednocześnie zdenerwowana.
- Jaką prawdę? Czyli... przez tyle lat mnie okłamywałyście? We dwie? - uśmiechnęłam się, ale wyszedł z tego grymas. Spojrzałam na ścianę - ufałam wam. Z wielką ufnością zawsze przyjmowałam informacje na jego temat. A wy mnie... po prostu okłamałyście!
- Laura, mama mi kazała! Chciała cię chronić!
- Przed czym? Przed prawdą? - nie panowałam nad swoimi łzami, tonem ani uczuciami.
To wszystko wylewało się ze mnie niczym powódź. Oby mnie utopiło.
- Przed bólem! Nie rozumiesz? Opuścił nas, gdy miałaś trzy lata. Zostawił nas dla pozbawionej naturalności, całej w botoksie kochanki. Pamiętam ten dzień, jakby to było wczoraj. Przyszedł do domu w nocy, zaczął się pakować. Ty spałaś. Ja bawiłam się z mamą w chowanego. Schowałam się w szafie, za ubraniami mamy. Mama chciała z nim porozmawiać, ale ją odepchnął i zaczął krzyczeć. Ona też, więc ją uderzył. Widziałam wszystko przez szparę między drzwiami. Nagle do domu wparadowała jakaś blondynka, z krótką spódnicą i cała w botoksie.
- Nie chcę tego słuchać! - odwróciłam się, jakby to miało mi pomóc.
Wcale nie pomogło.
- Chciałaś poznać prawdę, więc ci ją mówię - siostra też była zrozpaczona - mama ze łzami w oczach nie mogła uwierzyć, że zostawia nas dla jakieś dziwki spod latarni! Po chwili wyszli. Od tamtej pory nigdy go nie widziałam. Przysyłał nam tylko pieniądze. Zostawił nas!
Byłam cała zapłakana.
- Nie chcę tego słuchać! - powtórzyłam - on już od dawna jest dla mnie nikim! Nienawidzę go!
Wstałam i uderzyłam dłonią z całej siły w ścianę. Nic nie pomogło.
- Danny był taki sam! Zostawił mnie - dławiłam się łzami - zostawił mnie dla Elizabeth! Suki, która uważałam za przyjaciółkę!
Siostra objęła mnie mocno ramieniem. Wtuliłam się w nią. Świat jest taki niesprawiedliwy!
Milczałyśmy dłuższy czas.
- Musisz iść już chyba do pracy - powiedziała cicho.
Wytarłam łzy rękawem i pokiwałam głową.
- Tylko się przebiorę.
Wypchnęłam siostrę z pokoju i weszłam do garderoby.
Wciąż nie mogłam myśleć o historii naszej rodziny. Najpierw mama, która chyba popełniła najgorszą zbrodnię, jaka może być, a potem się dowiaduję o ojcu.
Nie mogłam się na niczym skupić.
Wybrałam pierwsze lepsze czarne jeansy, koszulkę i buty.
Ciemne kolory idealnie ukazywały mój nastrój.
Ubrawszy się, zbiegłam na dół. Chwyciłam jabłko, na które kompletnie nie miałam ochoty i pożegnałam się z siostrą. Wyszłam z domu i od razu uderzyło mnie gorące słońce Los Angeles.
Gdy przyzwyczaiłam oczy do światła, zauważyłam znajomy wóz, którego dawno nie widziałam przed swoim domem. Samochód osoby, którą kochałam jak siostrę.
- Stephanie!

*********************************************

Cześć :)
Życzę wszystkim wszystkiego najlepszego z okazji dnia dziecka. Przecież każdy z nas ma wewnątrz małe dziecko! ☺
Rozdział średnio mi się podoba. Jeśli wydaje wam się, że to najgorsze tajemnice z życia obojga rodzin, to się mylicie. Oj, i to jak bardzo.
Następny niedługo!
DZIĘKUJĘ ZA PIERWSZE 500 WYŚWIETLEŃ :)