niedziela, 1 czerwca 2014

02. Being a wo­man is a ter­ribly dif­fi­cult task, sin­ce it con­sis­ts prin­ci­pal­ly in dealing with men.

Podkład :)

*Laura*

- Laura, wstawaj! - usłyszałam znajomy krzyk przy uchu - listonosz przy drzwiach do ciebie.
- Co? - spytałam zaspana, przecierając oczy - na żarty ci się wzięło?
- Tak, jasne - powiedziała z sarkazmem - a teraz się rusz, bo facet całego dnia czekać nie będzie.
- To może zaproś go do środka i rozgość, jak wczorajszego gościa - po tych słowach siostra się zarumieniła.
Wstałam na równe nogi (nie ma szans, abym ponownie zasnęła) i założyłam na siebie szlafrok. Zeszłam powoli po schodach?
- Laura Marano?
Skinęłam głową.
- Paczka, listy i bukiet kwiatów do pani - wepchnął mi pąk róż w ręce, a potem pozostałe przesyłki - proszę o podpis.
Cholera, od kogo te kwiaty? Od kiedy jestem taka kochana?
Złożyłam "autograf" na kartce.
- Miłego dnia - powiedział mężczyzna i odszedł, patrząc na kolejną kopertę z adresem.
Zamknęłam drzwi.
- I co, żartowałam? A tak poza tym Tristan to mój chłop...
- Tłumacz się dalej, ale ścianie - przerwałam jej i wbiegłam na górę.
Drzwi od pokoju zamknęłam nogą i usiadłam na tapczanie. Odłożyłam wszystko na bok i szukałam jakiegoś namiaru na nadawcę.
- Co my tu mamy? - wyszeptałam sama do siebie, kiedy z bukietu wypadła mi kartka.

"Nie chciałem. Wybacz.
Laurze" 

Tyle. Nic więcej. Warknęłam sfrustrowana i rzuciłam kwiatami na bok.
- Od kogo to? - usłyszałam cichy szept przy moim uchu.
- A ja wiem? - uniosłam głowę na siostrę - jeśli rozpoznasz pismo, to się dowiesz.
Podałam Vanessie karteczkę. Po sekundzie brunetka zmarszczyła czoło.
- Wydaje mi się, że znam to pismo. Zaczekaj sekundkę - wyszeptała.
Po chwili do mnie wróciła.
- Tak, jak myślałam - rzuciła mi jakiś rozwalający się zeszyt na łóżko - przeczytaj, to się dowiesz.

~*~

*Rydel*

- Gdzie się znowu szlajałeś, mongole? - wydarłam się na Ross'a - jeśli się znowu okaże, że tam, gdzie zwykle, to już nie mam zamiaru cię kryć. Wydam cię rodzicom.
- Nie możesz - zdenerwował się - obiecałaś.
- A ty obiecałeś, że z tym skończysz! - warknęłam, widząc doskonale jego rozszerzone źrenice - Amy by nie chciała, abyś tak się zachowywał po jej śmierci!
- Ty nic nie rozumiesz. Jesteś taka mądra, bo Ellington jest zawsze przy tobie! Nie mam z resztą zamiaru ci się tłumaczyć. Chcesz? Wydaj mnie. Mam już tego dość!
Chłopak wyszedł, trzaskając drzwiami.
Westchnęłam i schyliłam, aby wziąć opakowanie po narkotykach, które wypadło z jego kieszeni. On się naprawdę doprowadzi do zrujnowania.
- Co się stało młodemu? - spytał mój narzeczony, wchodząc do pokoju.
Automatycznie schowałam papier do tylnej kieszeni w spodniach i posłałam mężczyźnie słaby uśmiech.
- Znowu go napadło opłakiwanie Amy. Nie mam pojęcia, kiedy to się skończy.
- Pamiętaj, że to jego prawdziwa i pierwsza miłość. Nie każdemu umiera dziewczyna w wieku szesnastu lat. Ja też opłakiwałbym cię kilka lat.
Ponownie westchnęłam.
- Wiem, masz rację. Ale minęły już prawie trzy lata. Wiesz, że cię bardzo kocham? I nie chciałabym cię nigdy stracić.
Ell uśmiechnął się figlarnie i przygarnął do siebie. Wsłuchiwałam się w miarowe bicie jego serca i cieszyłam się, że mnie tak kocha. Nawet nie wiem, jakbym się czuła, gdyby teraz odszedł.
- Pamiętaj, musimy go wspierać. Nie możesz go naciskać, bo tym bardziej mu nie przejdzie.
Spojrzałam mu prosto w oczy i pokiwałam twierdząco głową.
Brunet pocałował mnie namiętnie w usta, by potem zejść z pocałunkami na szyję.
- Nie, Ell. Nie dziś - odsunęłam się od ukochanego prawie od razu - pójdę z nim porozmawiać.
Ratliff pokiwał głową i pozwolił mi wyjść.

~*~

*Laura*

No nie wierzę! Nie wierzę, nie wierzę, nie wierzę!
- Jak to w ogóle możliwe? Przecież on nie żyje! Tak nam zawsze opowiadała mama.
Vanessa spuściła wzrok w dół.
- Tak naprawdę... to tylko tobie. Ja zawsze znałam prawdę.
Spojrzałam na nią zaciekawiona, a jednocześnie zdenerwowana.
- Jaką prawdę? Czyli... przez tyle lat mnie okłamywałyście? We dwie? - uśmiechnęłam się, ale wyszedł z tego grymas. Spojrzałam na ścianę - ufałam wam. Z wielką ufnością zawsze przyjmowałam informacje na jego temat. A wy mnie... po prostu okłamałyście!
- Laura, mama mi kazała! Chciała cię chronić!
- Przed czym? Przed prawdą? - nie panowałam nad swoimi łzami, tonem ani uczuciami.
To wszystko wylewało się ze mnie niczym powódź. Oby mnie utopiło.
- Przed bólem! Nie rozumiesz? Opuścił nas, gdy miałaś trzy lata. Zostawił nas dla pozbawionej naturalności, całej w botoksie kochanki. Pamiętam ten dzień, jakby to było wczoraj. Przyszedł do domu w nocy, zaczął się pakować. Ty spałaś. Ja bawiłam się z mamą w chowanego. Schowałam się w szafie, za ubraniami mamy. Mama chciała z nim porozmawiać, ale ją odepchnął i zaczął krzyczeć. Ona też, więc ją uderzył. Widziałam wszystko przez szparę między drzwiami. Nagle do domu wparadowała jakaś blondynka, z krótką spódnicą i cała w botoksie.
- Nie chcę tego słuchać! - odwróciłam się, jakby to miało mi pomóc.
Wcale nie pomogło.
- Chciałaś poznać prawdę, więc ci ją mówię - siostra też była zrozpaczona - mama ze łzami w oczach nie mogła uwierzyć, że zostawia nas dla jakieś dziwki spod latarni! Po chwili wyszli. Od tamtej pory nigdy go nie widziałam. Przysyłał nam tylko pieniądze. Zostawił nas!
Byłam cała zapłakana.
- Nie chcę tego słuchać! - powtórzyłam - on już od dawna jest dla mnie nikim! Nienawidzę go!
Wstałam i uderzyłam dłonią z całej siły w ścianę. Nic nie pomogło.
- Danny był taki sam! Zostawił mnie - dławiłam się łzami - zostawił mnie dla Elizabeth! Suki, która uważałam za przyjaciółkę!
Siostra objęła mnie mocno ramieniem. Wtuliłam się w nią. Świat jest taki niesprawiedliwy!
Milczałyśmy dłuższy czas.
- Musisz iść już chyba do pracy - powiedziała cicho.
Wytarłam łzy rękawem i pokiwałam głową.
- Tylko się przebiorę.
Wypchnęłam siostrę z pokoju i weszłam do garderoby.
Wciąż nie mogłam myśleć o historii naszej rodziny. Najpierw mama, która chyba popełniła najgorszą zbrodnię, jaka może być, a potem się dowiaduję o ojcu.
Nie mogłam się na niczym skupić.
Wybrałam pierwsze lepsze czarne jeansy, koszulkę i buty.
Ciemne kolory idealnie ukazywały mój nastrój.
Ubrawszy się, zbiegłam na dół. Chwyciłam jabłko, na które kompletnie nie miałam ochoty i pożegnałam się z siostrą. Wyszłam z domu i od razu uderzyło mnie gorące słońce Los Angeles.
Gdy przyzwyczaiłam oczy do światła, zauważyłam znajomy wóz, którego dawno nie widziałam przed swoim domem. Samochód osoby, którą kochałam jak siostrę.
- Stephanie!

*********************************************

Cześć :)
Życzę wszystkim wszystkiego najlepszego z okazji dnia dziecka. Przecież każdy z nas ma wewnątrz małe dziecko! ☺
Rozdział średnio mi się podoba. Jeśli wydaje wam się, że to najgorsze tajemnice z życia obojga rodzin, to się mylicie. Oj, i to jak bardzo.
Następny niedługo!
DZIĘKUJĘ ZA PIERWSZE 500 WYŚWIETLEŃ :)



7 komentarzy:

  1. Ojej! Co to się wyrabia. Ross ćpa..wiem, że jest dorosły itp...ale zniszczy sobie życie. Mroczne to opowiadanie jakoś. To wyjaśnia to tło! Już wszystko kapuje! :D
    Także ten rozdział jest superaśny!
    DAWAJ NEXT!
    Ps. I to szybko

    OdpowiedzUsuń
  2. ojojojoj...
    ciekawie...
    czekam na nexta

    OdpowiedzUsuń
  3. Ciekawie...
    Czekam niecierpliwie na next.

    OdpowiedzUsuń
  4. Rozdział świeetny!!
    Czekam niecierpliwie na next ;))

    OdpowiedzUsuń
  5. Nowa postać :) Czekam na (mam nadzieję) szybkiego next'a :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Świetny!, kiedy Ross I Laura się poznają? Nie mogę się doczekać!

    OdpowiedzUsuń
  7. Rossdziau 2.
    Wokół Lau, trochę tajemniczo.
    Idę sprawdzić, co dalej.

    OdpowiedzUsuń