piątek, 25 lipca 2014

11. If you want to ma­ke God laugh, tell him about your plans.

*Ross*

Z niemałym zdziwieniem patrzyłem, jak grymas na twarzy naszego gościa zmienia się w uroczy uśmiech.
- Rossy - wyszeptała Zoe i podeszła do mnie szybkim krokiem.
Zarzuciła na mojego ramiona swoje ręce i próbowała się przytulić, ale nie mogłem. Ona miała chłopaka, a ja nie czułbym się dobrze, gdyby to przeze mnie zerwali.
Byłem obdarowywany zdziwionymi spojrzeniami mojego rodzeństwa, rodziców oraz rodziców nowo przybyłej. Ellis jednak była nieugięta i wręcz siłą zmusiła mnie, abym ją objął. Zrobiłem to na krótką chwilę.
Z przemyśleń została wybudzona przez swojego ojca, który za wszelką cenę próbował zwrócić na siebie uwagę. Nastolatka odsunęła się ode mnie z niemałym rumieńcem na policzkach i posłusznie powróciła do boku swojego rodziciela.
- Siadajcie do stołu - powiedziała mama, która najwcześniej się wybudziła ze zdziwienia - podano kolację.
Razem z pozostałym rodzeństwem zszedłem na dół. Rocky cały czas mruczał, stękał i ogólnie próbował zrobić, abym na niego spojrzał.
- Masz chrypkę? - spytałem idiotycznie - chcesz tabletkę?
Spojrzał na mnie krzywo.
- Jasne, jasne. Gadaj, skąd ją znasz?
- Ze cmentarza - odparłem krótko.
Posłał mi pytająco spojrzenie.
- Wiesz, to taka gnijąca panna młoda. Ćwicząc oświadczyny nałożyłem obrączkę, którą wziąłem chyba z kosmosu i nałożyłem jej na drewniany paluch. Zgodziła się. A teraz nie widać jej zgnilizny i smrodu, bo użyła mnóstwo dezodorantu i kosmetyków - zażartowałem - ogarnij się, Rocky. Spotkałem ją na ulicy i tyle.
- Daj spokój - warknął - spotykam i poznaję mnóstwo dziewczyn na ulicy, ale jeszcze żadna nie rzucała mi się na szyję.
- Ma się ten dar - zrobiłem brewki.
Prychnął.
Usiedliśmy do stołu i potem wszyscy, jak na 'huraaa' rzucili się na jedzenie. Nie obyło się bez krzyków, śmiechów, żartów i pobrudzenia ulubionej białej maty mamy. Nawet rodzice Zoe, którzy wcześniej wydawali mi sztywni i surowi, wzięli udział w 'zabawie'. Każdy wziął to, na co miał ochotę i zaczęliśmy jeść. Wszyscy ze sobą rozmawiali, jakbyśmy się znali od zawsze. Rydel chyba polubiła Zoe, ale nie tak bardzo, jak kiedyś Amy. Dla nas nikt już jej nie zastąpi.
Nawet się nie obejrzałem, a rodzice się odsunęli i zaczęła się bitwa na jedzenie. A zaczęło się od tego, że Ell kopnął Rocky'ego pod stołem w kostkę, mój brat oczywiście musiał odpowiedzieć, ale zamiast go odkopnąć, zrobił z łyżki armatę i trafił go prosto w nos ziemniakiem. Ratliff chciał mu oddać, ale niechcący trafił Rikera. Ten rzucił sałatką we mnie, ja kotletem w Zoe, a ta czymś tam w Rydel. Jedynie Ryland siedział dalej, udając niewzruszonego i próbując normalnie jeść.
Przez chwilę znów poczułem, jakbyśmy byli dziećmi. Ellington od dawna się tak nie zachowywał, bo stał się poważny przez swoich rodziców, którzy powierzyli mu firmę. Ku niezadowoleniu Delly, zaczął ją trochę zaniedbywać, ale się już pogodzili.
Po pół godzinie musieliśmy wszystko posprzątać, a gdy to zrobiliśmy, wszyscy rzucili się biegiem, aby jak najszybciej znaleźć się w łazience. Prychnąłem niedowierzająco, pociągnąłem Zoe na górę, do pokoju mojej starszej siostry i dałem jej jakieś ubranie na zmianę.
- Myślałam, że to ja jestem nienormalna - powiedziała rozbawiona, wyciągając sobie ziemniaki z włosów.
- Zdziwiłabyś się - uśmiechnąłem się, już bardziej pewny siebie z powodu braku obecności innych członków mojej jakże pokręconej rodziny - u nas takie rzeczy często się zdarzają. Ostatnio moi bracia urządzili wodną bitwę tylko po to, aby przypodobać się naszej koleżance. Innym razem Rydel przykleiła Rikera do kłody, kiedy byliśmy w lesie na ognisku. Latał z drewnem przyczepionym do tyłka przez kilkanaście minut.
Dziewczyna wybuchnęła śmiechem.
- Chciałabym, aby u nas w domu było tak zabawnie. Zawsze tam tak pusto i nudno, i cicho - wymieniała smutna - rodzice nigdy nie chcieli mieć dzieci. Ja jestem takim pieprzonym przypadkiem. No i chyba z czasem mnie pokochali, ale kiedyś to było piekło.
Westchnąłem.
- Chcesz, to mogę oddać ci wszystkich braci. Zdemolują ci dom w dziesięć minut.
Uśmiechnęła się lekko.
- Chętnie bym ich ze sobą zabrała, ale nie mogę.
Naszą rozmowę przerwała wchodząca do pokoju Rydel. Zdziwiła się naszym widokiem. Sama miała na sobie leginsy, jakąś tunikę, a na głowie zawinięty ręcznik suszący włosy.
- Dawałem Zoe jakieś twoje ubrania na zmianę - wytłumaczyłem, widząc jej pytający wzrok.
- Jasne - kąciki jej ust poszły odrobinę do góry - idź, umyj się. Wepchnij się do kolejki, bo tak to nigdy się nie umyjesz.
- Dzięki - powiedziała Ellis - jakby co, to będę przed łazienką. A tak w ogóle, gdzie ona jest?
- Znajdziesz ją bardzo prosto - odpowiedziała moja siostra - do jej drzwi prowadzi długa kolejka złożona z moich braci i narzeczonego.
Brunetka kiwnęła głową i wyszła z pokoju. Rydel patrzyła na mnie intensywnie.
- Co? - spytałem - mam coś na twarzy?
- Nie, nie - wytłumaczyła szybko - zastanawia mnie twoje zachowanie przy niej. Jesteś jakiś radośniejszy.
- To tylko koleżanka - wyjaśniłem zażenowany - poza tym ma chłopaka.
- Nie sugerowałam, że ma być kimś więcej.
No to sam się wkopałem.
- Idź, pomóż jej - powiedziała, kiedy usłyszała radosne śmiechy z korytarza - bo zaraz jej coś zrobią. I weź przekaż Ell'owi, że jestem w naszym pokoju.
Pokiwałem głową i skierowałem się na korytarz. Czułem na sobie wzrok Delly jeszcze przez kilka chwil, dopóki nie trzasnąłem drzwiami.

_

*Laura*

- Jak tam? - spytałam, przeciągając się.
- Nic - odpowiedziała krótko Stephanie.
Siedziałyśmy właśnie w Starbucksie na przedmieściach. Piłyśmy nasze ulubione kawy - moje latte, a przyjaciółki cappucino. Dziewczyna była ostatnio jakoś zdołowana, więc wyciągnęłam ją z domu.
- Steph, wiem, że coś się dzieje.
Westchnęła i upiła łyka kawy.
- Po prostu, jestem cholernie zazdrosna o Jacoba - wyznała - mam wrażenie, że się ogląda za każdą dziewczyną na ulicy. Dostaję paranoi - przejechała sobie ręką po twarzy.
- Nie przejmuj się - objęłam ją lekko ramieniem - słyszałam, że tak często jest w związkach. Pragniesz, aby żadna na niego nie spojrzała i żeby był tylko twój. To normalne.
- Chciałabym, żeby to było normalne, ale to jest już chorobliwa zazdrość. Przez to cały czas się kłócimy i jest co raz gorzej między nami. Boję się, że wszystko się rozwali.
- Dasz radę, jesteś silna. Wy jesteście silni - dodałam i trochę się od niej oddaliłam, siadając normalnie.
Spuściła wzrok w dół.
- Chciałabym, żeby było tak jak dawniej.
Teraz ja napiłam się swojego napoju.
- Po prostu staraj się opanować. Ignoruj ten głosik w sobie, który będzie ci kazał robić mu awantury i być o niego zazdrosną. Posłuchaj - złapałam ją za rękę, kiedy chciała odwrócić twarz w drugą stronę - jesteście nieszczęśliwi. Oboje. Musisz się starać to zmienić.
Zamknęła oczy i wzięła głęboki wdech.
- Masz rację, Laura. Dziękuję - pogłaskała mnie po dłoni - ale ja już muszę iść. Śpieszę się i muszę coś jeszcze załatwić.
Wstała na równe nogi, wzięła swoją torebkę, wypiła do dna swoje cappucino, pocałowała mnie w policzek i szybkim krokiem wyszła z kawiarni. Jeszcze przez chwilę słyszałam oddalający się stuk szpilek.
Kiedy wiedziałam, że przyjaciółki nie ma już w pobliżu i nie wróci, także wstałam, ale postanowiłam wypić latte po drodze. Zostawiłam pieniądze i wyszłam powolnym krokiem z budynku.
Szłam zatłoczonymi ulicami Los Angeles i delektowałam się lekkimi promieniami słońca. Dzisiaj nie było gorąco, za co dziękowałam Bogu. Miałam już dość czucia, że zaraz zemdleję, nierównego opalania się i w ogóle. Tak było lepiej.
Chodziłam znajomymi uliczkami, mijałam znajome budynki. Delektowałam się kawą i czułam się w końcu dobrze. Nagle usłyszałam znajome krzyki.
- Zostawisz mnie, kiedy ci na to pozwolę!
- Już cię zostawiłam!
Hola, hola, czy to nie głos Vanessy i Tristana? Czemu, do cholery, nikt nie reaguje? Ludzie dziwnie patrzą się w zaułek, skąd wszystko słychać, ale nikt nie pomoże mojej siostrze?
Cholera.
Przyspieszyłam kroku i zobaczyłam zapłakaną Van, którą szarpie ten pajac. Byłam wściekła. Miałam ochotę na niego wskoczyć, poćwiartować, spalić, zabić, ożywić i od nowa. Wydrapać oczy czy zadać mu więcej bólu. Moje oczy miotały błyskawice, kiedy chłopak natrafił na mój wzrok. I wtedy prychnął niepohamowanym śmiechem. Miał pecha.
- Zostaw ją - warknęłam.
Zaśmiał się złośliwie.
- To wytłumacz swojej siostrzyczce, że nie może robić, co jej się żywnie podoba.
- To wolny kraj - powiedziałam wolno i wyraźnie - puść ją.
Kiedy znów na jego twarzy pojawił się obrzydliwy uśmiech, podeszłam do niego i z całej siły go spoliczkowałam. Ręka mi drżała i pulsowała, a na jego policzku odbił się mocno czerwony ślad w kształcie mojej dłoni. Chociaż zaowocowało to tym, że puścił Ness, a ona mogła odejść od niego na bezpieczną odległość.
- Ty suko - wycedził.
W mojej głowie przewijało się mnóstwo myśli, jak mogę go unieszkodliwić. Mogłam złamać mu nos, kopnąć w krocze i mnóstwo innych rzeczy, ale każda nowa była co raz gorsza i podlejsza. W sumie, należy mu się.
Dziwił mnie mój zdrowy rozsądek. Powinnam się bać, że podchodzi do mnie, wściekły, jest na pewno dużo silniejszy ode mnie, ale się go nie bałam. Mózg funkcjonował mi sto razy szybciej niż zazwyczaj i pompował mnóstwo pomysłów.
- Nie podchodź do mnie ani do niej - powiedziałam dobitnie.
Mrugnęłam tylko oczami, a on podbiegł do mnie i próbował coś zrobić, ale, naprawdę przez przypadek, walnęłam go pięścią w nos. To była samoobrona, nie posiadałam wtedy ani odrobiny samokontroli.
Pociekła się krew, która przy okazji pobrudziła moją ulubioną bluzkę, którą miałam aktualnie na sobie. Jeszcze, nawet nie wiem czemu, wylałam na jego głowę gorące latte i mogłam mogłyśmy już iść.
- Wisisz mi kawę - powiedziałam, złapałam siostrę za ramię i pociągnęłam w stronę wyjścia.
Spokojnie mogłyśmy wrócić do domu i nikt nie mógł nam w tym przeszkodzić.

_

*Stephanie*

Weszłam do mieszkania i rzuciłam klucze na szafkę. Nikogo, jak zwykle, nie było w domu, więc mogłam robić, co tylko chciałam. Z cichym westchnieniem usiadłam na kanapie w salonie, zdjęłam torebkę z ramienia i chwyciłam w rękę czasopismo, które leżało na stoliku. Nic mnie zbytnio nie zainteresowało.
Odłożyłam gazetkę i ruszyłam do kuchni. Po zrobieniu sobie kanapek i skonsumowaniu ich postanowiłam zrobić coś szalonego.
W pokoju przebrałam się do krótkich, dresowych spodenek i białej koszulki na ramiączkach. Weszłam do łazienki i zamknęłam drzwi na klucz, aby nikt, a zwłaszcza moi rodzice, nie mogli tu wejść, jeśli wrócą. Z szafki wyjęłam odpowiednią saszetkę, a z półki zdjęłam nożyczki. Stanęłam przed lusterkiem, przemyłam twarz lodowatą wodą i mogłam już robić.
Sama jeszcze nie wiem, co we mnie wtedy wstąpiło.
Usiadłam na podłodze, wzięłam żyletkę i zrobiłam pierwsze cięcie na nadgarstku. Krew spływała po moich dłoniach i kapała na podłogę, co przynosiło mi ulgę.
Pamiętam, że pierwszy raz się cięłam jak miałam dwanaście lat. Rodzice się na mnie wyżywali, w szkole prawie wszyscy wyśmiewali i nie wytrzymałam presji.
Te przykre wspomnienie spowodowało, że zrobiłam drugie cięcie. Jeszcze więcej krwi przed oczami.
Jacob. Cały czas mam wrażenie, że mu się znudziłam. Że powinno mnie nie być w jego świecie.
Po moich policzkach pociekły łzy i zrobiłam już trzecie cięcie.
Oddychałam spazmatycznie, łapiąc oddech.
Jestem do niczego. Nie potrafię spełniać swoich marzeń ani oczekiwań najbliższych. Tym razem zrobiłam ostatnie i najgłębsze cięcie. Pozwoliłam, aby żyletka bezsilnie opadła na podłogę z cichym brzdękiem. Płakałam, jak opętana, a krew wciąż ciekła. Miałam wszystkiego dość. Chciałam się zabić, ale wiedziałam, że mam dla kogo żyć.
Laura.
Rydel.
Vanessa.
Jake.
Freddie.
Wspomnienie mojego młodszego braciszka przydziało na moje usta niewidzialny, delikatny uśmiech.
Postanowiłam z tym skończyć. Wstałam z podłogi i przemyłam ranę zimną wodą, a potem zabandażowałam nadgarstek. Znów umyłam twarz i podniosłam wcześniej przygotowane rzeczy.
Nożyczkami zaczęłam obcinać włosy, aż były długości do ramion. Potem zaczęłam farbować swoje włosy na neonowy, różowy kolor. Kolejne pasma traciły kolorystykę blondu. Z głębokim westchnieniem usiadłam na wannie i musiałam czekać, aż będę już mogła normalnie się przebrać. Po chwili postanowiłam wszystko posprzątać. Włosy zebrałam do osobnej reklamóweczki, a papierem wytarłam zasychającą już krew. Wszystko wyrzuciłam do śmieci, w pokoju na fulla włączyłam piosenkę Imagine Dragons - Demons. Podśpiewując pod nosem słowa, weszłam do łazienki.
Po jakimś czasie mogłam już normalnie wszystko robić. Wzięłam do ręki telefon, stanęłam przed lusterkiem i postanowiłam zrobić sobie selfie z nowym, a jednocześnie starym, bo jeszcze kiedyś miałam różowe włosy, kolorem.
Później zdjęcie zrzuciłam na laptopa, zalogowałam się na twittera i dodałam te zdjęcie z podpisem :
" Chyba naprawdę zakochałam się w tym kolorze. Tym razem zostaje na dłużej "

***************************************************

Hej, hej, hej :3
Gorąco jak diabli, a ja siedzę w domu i parzę sobie dupę. A co tam :D
Nie wiem, co wyszło z tą Stephanie. Chyba za bardzo zainspirowałam się Demi i tak jakoś wyszło. Ale już od dawna planowałam, że to tak będzie, więc nie oceniajcie mojej chorej natury xd
Postaram się, aby w następnym rozdziale działo się więcej z Raurą :)
A teraz zwiewam jeść obiad. Do następnego (: xx


środa, 16 lipca 2014

10. A lie can be hal­fway round the wor­ld be­fore the truth has got its boots on.

Widziałam kobietę. Była bardzo podobna do mnie, ubierała się doroślej i poważniej oraz jej kolor włosów podchodził pod rudy. Aktualnie miała na sobie różowy fartuszek w serduszka oraz widniały tam dwa imiona. Beck i Jane. Zabawne, zawsze chciałam tak nazwać swoje dzieci. 
Razem z małą dziewczynką, która miała duże, brązowe oczy i gęste, długie brązowe włosy podobne do moich z przeszłości, tańczyły do piosenki lecącej z radia. Kobieta podłożyła drewnianą łyżkę dziewczynce pod buzię, a ona śpiewała poprawnie każde słowo. Śmiały się przy tym i doskonale bawiły. Nagle malutka spoważniała i spojrzała bystrym wzrokiem na swoją matkę. 
- Mamusiu? - spytała słodkim głosem - kiedy wróci tatuś? 
Kobieta uśmiechnęła się szeroko. 
- Jane, przecież dobrze wiesz, że wróci, kiedy odbierze Becka ze szkoły. 
Mała Jane założyła rękę na rękę, udając obrażoną i zrobiła naburmuszoną minę. 
- Mógłby go tam zostawić.
Kobieta wybuchnęła śmiechem. 
- Skarbie - wzięła córkę na ręce - przecież dobrze wiesz, że Beck zaczepia cię tylko dla zabawy. 
- Wczoraj urwał mojej lalce głowę. Dla mnie to nie było zabawne. 
- A gdzie teraz ona jest? 
- Pod łóżkiem w moim pokoju. Nie mogłam na nią patrzeć, wygląda okropnie bez głowy.
- Och, Jane. Przynieś mi ją, proszę. 
Kiedy w domu rozległ się tupot małych stópek dziewczynki, przyjrzałam się dokładniej kobiecie. Dopiero po dłuższej chwili zrozumiałam, że to ja. 
Szybkim krokiem skierowałam się ku schodom, wchodząc na piętro za Jane. Dziewczynka wyciągała właśnie spod łóżka pudełko, a z niego rozczłonkowaną lalkę.
- Znalazłam! - krzyknęła,szybko kopiąc pudełko głębiej pod łóżko i zbiegła na dół. 
Kiedy zatrzasnęły się za nią drzwi, poczułam się trochę pewniej. Porozglądałam się po pomieszczeniu. Cały pokój był różowy, a na całej bocznej ścianie wisiała wielka fototapeta z podobizną kucyków Ponny. Łóżko dziewczynki też było niewielkie, pościel także różowa, tym razem z podobizną Dory i Butka. Na ścianie wisiały szafki, na których były upchane tony książeczek z obrazkami, a naprzeciw stała duża szafa. W środku było dużo ubrań, a na półkach i parapecie od okna było mnóstwo zdjęć. 
Na pierwszym z nich Jane była z Rydel i Ellingtonem oraz dwójką dzieci, dziewczynką i chłopcem. Świetnie się bawili, a Rydel się prawie w ogóle nie zmieniła od tego, jak ją widzę teraz. Na kolejnych była jeszcze z Rocky'm z nieznajomą dla mnie dziewczyną, Rylandem i Savannah, Raini, Calumem, Stephanie z Jacobem oraz Rikerem z Vanessą. Na jeszcze jednym byłam ja, Van oraz malutka Jane. Po kolei stały fotografie przedstawiające Jane z jakimś chłopcem, pewnie Beckiem. Na kolejnym widziałam nas same, a potem Jane z pewnym blondynem. Na jeszcze jednym, które stało najdalej, w największej ramce byłam ja z tym samym mężczyzną. A najbardziej odznaczoną fotografią była ramka z podobizną psa, owczarka niemieckiego. Kolorowe literki układające się w imię "Bucky" były przyklejone i błyszczące.
W swoje ręce wzięłam ostatnie zdjęcie. Byłam na nim ja, Jane, Beck i ten sam blondyn. Przytulał mnie mocno do siebie, jakby chcąc ochronić przed całym światem. Kogoś mi przypominał, ale w tej chwili, im dłużej tu byłam, tym bardziej traciłam pamięć. 
Moje rozmyślania przerwało szczekanie psa i trzask drzwi. Rzuciłam się do salonu chcąc zobaczyć, czy może na żywo będzie mi kogoś przypominał. 
Jane rzuciła się blondynowi na ręce z głośnym okrzykiem "tatuś!", za to Beck przytulał starszą wersję mnie i z zainteresowaniem pokazywał jakiś obrazek. Po chwili dzieci zaczęły się kłócić, kto zje ostatnie ciastko, a blondyn podszedł do mnie. Nie widziałam jego twarzy, stał tyłem do mnie. Przytulił mnie mocno do siebie i namiętnie pocałował. Zauważyłam, że kobieta, to znaczy ja, uśmiechnęła się i odwzajemniła jego gest. Po chwili odsunął się ode mnie i pogłaskał po brzuchu. Dopiero teraz zauważyłam, że miałam mocno wystający brzuch. 
- Idź ich pogódź, bo się serio zabiją o te ciastko - powiedziałam rozbawiona. 
Nim mężczyzna zdążył do nich dojść, pies skoczył na łóżko i wyrwał z ręki Becka ciastko, chrupiąc je ze smakiem. 
Ale ja w końcu zobaczyłam jego twarz i mnie olśniło. Stałam tam z szeroko otwartymi ustami, niewidzialna dla nich, wpatrując się w mężczyznę. To był Ross.

~*~

- Chodź, Laura. Pytałaś mnie o to, ale to Raini, a raczej jej babcia się takimi rzeczami interesuje - Calum próbował mi pomóc.
Odkąd przyśnił mi się ten sen, jestem podenerwowana, nawet nie wiem czemu. Gdy widzę Ross'a na korytarzu uciekam, żeby tylko mnie nie zauważył.
Rudzielec ciągnął mnie za ramię w stronę swojej przyjaciółki. Dziewczyna stała z boku, rozmawiając z Kate i Pauline, koleżankami z klasy. Nie poznałam jeszcze bliżej szatynki, nawet oficjalnie się nie przedstawiłyśmy, a teraz czułam się głupio. Nie znałyśmy się, a teraz miałam ją o coś poprosić.
- Cześć Raini, możemy porozmawiać? - spytał Worthy.
Dziewczyny stojące obok szatynki odeszły, poproszone o to przez nią, a sama główna zainteresowana patrzyła na mnie zaciekawiona. Odkąd przyszłam do szkoły, a minęło już parę dni, z nikim innym nie rozmawiałam niż z Calumem, no i czasami z Ross'em. Teraz stałam przed nią, ze wzrokiem wbitym w ziemię, w całej okazałości.
- Cześć - powiedziała łagodnie.
Podniosłam głowę.
- Hej - wyciągnęłam niepewnie ku niej rękę - Laura.
- Raini - odwzajemniła mój uścisk - co was do mnie sprowadza?
- No bo... - zaczął Calum, patrząc na mnie pytająco.
Nie wiedział, czy ma zacząć mówić, czy może ja będę chciała jej to wytłumaczyć. Postawiłam na to drugie.
- Chodzi o to, że Calum opowiadał mi, że dość dużo wiesz o snach.
Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko.
- Moja babcia miała na tym punkcie bzika. Mama zawsze opowiadała mi, że w rodzinie była uważana za wróżkę. Zbierała wszystkie czasopisma o snach, przesłaniach, horoskopach, duchach i różnych takich rzeczach. Kiedy byłam mała, to dużo mi o tym opowiadała. No powiedz, co ci się śniło?
Nie wiedziałam, czy mam się jej zwierzyć. Wolałam nie opowiadać, kogo jeszcze tam widziałam, bo wyszłabym już na kompletną wariatkę.
- A więc... Widziałam siebie, byłam trochę starsza. Miałam dwójkę dzieci i byłam w trzeciej ciąży. Widziałam scenkę, kiedy śpiewałam jakąś piosenkę z moją najmłodszą córeczką, Jane. Nagle zaczęłyśmy rozmawiać o jej lalce i moim synu, Becku. Widziałam mnóstwo naszych wspólnych zdjęć w jej pokoju. I potem do domu wszedł mój mąż z synem. I na tym skończył się mój sen.
Szatynka słuchała mnie z zainteresowaniem. Potem dużo o czymś myślała.
- I chodziło mi głównie o to, czy to może być moja prawdziwa przyszłość. Wszystko było takie realne - dodałam.
Pokiwała głową ze zrozumieniem.
- Moja mama miała to samo. Śniła jej się przyszłość i to była prawda. Uważam, że jest prawdopodobieństwo, że to twoja przyszłość. Widziałaś twarz tego mężczyzny?
Pokiwałam głową.
- A znasz go?
Znowu skinęłam głową. Po moim wzroku postanowiła głębiej się w to nie wgłębiać i dała mi spokój.
- Więc to może być prawda. Nie musi, ale może.
W ciszy przetrawiałam jej słowa, a potem usłyszałam własny głos.
- Dziękuję. Za pomoc - spojrzałam na nią z wdzięcznością.
Fakt, że Ross może być moim mężem był trudny to przetrawienia. To wydaje się takie nierealne.
- Drogie panie - zaczął Worthy - może chciałybyście się wybrać po szkole do Starbucks'a? Poznałybyście się lepiej.
Z przyjemnością się zgodziłyśmy i od tej pory Raini stała się moją kolejną przyjaciółką.

~*~

*Rydel*

- Chłopcy! - krzyknęłam, klaszcząc w dłonie - zbierajcie się. Zaraz przyjadą nasi goście.
- Jeżeli kolejni z nastoletnią córką, którą mam poznać, to mnie nie będzie w domu - powiedział szybko Ross, poprawiając koszulkę.
Jego słowa skomentowałam uśmiechem.
- Daj spokój. Obiecuję, tym razem to będzie ktoś wyjątkowy.
Blondyn przewrócił teatralnie oczami, prychając.
- Jasne. Moja przyszła żona, tak?
Ellington wybuchnął śmiechem.
- Aż tak ci się spieszy do stracenia wolności?
Gdy dotarły do mnie jego słowa, wysłałam mu mordercze spojrzenie.
- A więc stracisz wolność, tak? - spytałam zniecierpliwiona.
Widziałam, że poczuł się głupio.
- Rydel, kochanie, przepraszam - podszedł do mnie, złapał za biodra i obdarował jednym ze swoich namiętnych pocałunków.
Niemożliwe, że już niedługo będzie mój na zawsze.
Pomimo wielkich trudności odsunęłam się od niego.
- Pamiętaj, że nie za każdym razem będę ci wybaczała.
Szybkim krokiem podeszłam do Rocky'ego, który zmagał się z paskiem. Zamiast go nałożyć tam, gdzie powinien, on zaplątał sobie nim głowę. Czasami myślę, że większego debila nie ma na świecie.
- Rocky, jak ty to zrobiłeś?
Wzruszył ramionami.
- Sam nie wiem.
Zachichotałam i pomogłam mu się wyplątać.
- Rydel, zbieraj już ich! - krzyknęła mama z dołu - goście przyszli!
Zbiegliśmy po schodach na dół. Zobaczyłam tam dwoje dorosłych i jedną nastoletnią dziewczynę. Dla mnie to radość, bo siedzenie całymi dniami z tymi dupkami jest mega irytujące i stresujące. Może jak trochę z nią porozmawiam, to poczuję się lepiej.
Nagle usłyszałam cichy szept Ross'a.
- Zoe?

*********************

Boże, jaka beznadzieja :/
Dodatkowo teraz tutaj straciłam wenę. No super po prostu, znów mi spieprzyła na księżyc. Postaram się, aby następny rozdział był ciekawszy xd
Do następnego, dziubki  ♥


sobota, 12 lipca 2014

Liebster Award (1)

Zostałam nominowana do Liebster Award przez Anię :)
Jej blog --> http://historyofraura.blogspot.com/


PYTANIA : 

1. Jak zaczeła się twoja przygoda z bloggerem?
2. Opisz siebie w paru słowach.
3. Raura czy Raia?
4. Gdybyś miała okazję ożenić się z chłopakiem z R5. Kto to by był?
5. Ulubiona piosenka R5?
6. Ulubiona piosenka Austina & Ally?
7. Kosz czy siatkówka?
8. Kim byś chciała zostac w przyszłości?
9. Czy masz rodzeństwo?
10. Ross czy Riker?
11. Czy kibicujesz Rikessie i Rydellington?


ODPOWIEDZI : 
  1. Czytałam kilka blogów, pomyślałam, czemu nie? Lubię pisać :) I tak jakoś wyszło. 
  2. Dziwna, zboczona, uczuciowa.
  3. Oczywiście, że Raura <3 (jako para)
  4. Sama nie wiem XD Takie rozdarcie - Ross nie, bo ma się ożenić z Laurą, Ell nie, bo z Rydel, a Riker z Vanessą xd Może Rocky? ;d 
  5. Uwielbiam ich wszystkie piosenki, ale ostatnio ogromną fazę, taką największą mam na Cali Girls.
  6. Musi być jedna? ;c You Can Come To Me, Superhero, Redial.
  7. Siatka ♥
  8. Lekarzem :) Mam takie marzenie już od kilku lat.
  9. Tak. Dwóch braci, siostrę, a kolejne dziecko w drodze ;d
  10. Ross ♥ 
  11. Tak :)
Nominować mi się nie chce. Przed chwilą nominowałam na tamtym blogu : raura-r5-my-story.blogspot.com 
Tam wszystko jest. 
Rozdział jutro albo pojutrze =) 

środa, 9 lipca 2014

09. A gen­tle­man is a man who has res­pect for tho­se who can be of no pos­sible ser­vi­ce to him.

*TRZY TYGODNIE PÓŹNIEJ, WRZESIEŃ, KONIEC WAKACJI*

*Laura*

Od tamtego pamiętnego spotkania, kiedy to Vanessa z wielkim trzaskiem wyrzuciła Tristana ze swojego życia, więcej ani razu nie spotkałam Lynchów. Próbowałam się do kogoś dodzwonić, ale albo nikt nie odbierał, albo byli zawsze zajęci. Nie miałam im tego za złe, mają przecież własne życie. Riker przez ostatnie tygodnie, przy małej pomocy swoich rodziców i rodzeństwa, szykował szkołę i krótką mowę na rozpoczęcie roku. Odsłuchałam jej wczoraj, podczas siedzenia samotnie, oddalona od wszystkich. Siedziałam w kącie w sali gimnastycznej, słuchając swojego dyrektora, który jest także moim dobrym znajomym. To ma sens, prawda? Naprawdę przygotował króciutką mowę i zaledwie po niecałych dwudziestu minutach pozwolił nam zmykać do domu. Pewnie dobrze nas rozumiał, bo jeszcze niedawno sam pewnie odsłuchiwał długich, nudnych i monotonnych mów dyrektorów. W liceum to było straszne. Dyrektor Hanson opowiadał godzinami o tym, żebyśmy byli posłuszni, grzeczni, ble ble ble... Nie rozumiem tych ludzi. Chce im się tak stać i opowiadać co roku o tym samym? Jakbyśmy byli dziećmi i w ogóle mieli zamiar ich słuchać.
Vanessa jest smutna. Chodzi struta od kilkunastu dni, nie mogę jej niczym pocieszyć. Gdy próbuję ją gdzieś zabrać albo porozmawiać, to zbywa mnie półsłówkami. Okej, może przeżywać rozstanie z Tristanem, ale bez przesady. Facet ją zdradził, na jej oczach. Zdradzał ją prawie od samego początku, a ona się tym strasznie przejmuje. Nigdy nie rozumiałam panienek, które nieśmiertelnie kochają mężczyzn, którzy je zdradzają na każdym kroku. Może nie rozumiem, bo jeszcze sama nie byłam aż tak zakochana? Okej, kochałam Petera, ale od małego dziecka słuchałam opowiadań matki, która mnie przestrzegała przed chłopakami. Miałam dystans do siebie i ich, więc tak bardzo nie cierpiałam.
W związku Jacoba i Stephanie nie jest wspaniale. Przeżywają okropny kryzys. Steph zrobiła się zazdrosna o Jake'a, oskarżając go ciągle o to, że ogląda się za innymi, co nie jest do końca kłamstwem. Widziałam na własne oczy! Ale przyjaciółka trochę przesadza. Nie zdradził? Nie ma się czym przejmować.
Ja od zawsze byłam inna. Może dlatego nie potrafię nikogo wspierać tak, jak wypada?

Spakowałam do przyszykowanej torby jabłko, wodę mineralną i kanapkę na wypadek, gdybym zgłodniała. Wyłączyłam telewizor, rzuciłam gdzieś pilotem, nałożyłam swoje ulubione sandały i zadowolona wyszłam z domu. Na nos jeszcze założyłam okulary przeciwsłoneczne i podążyłam w stronę swojej nowej szkoły. Mijałam już dość znajome uliczki.
Do collegu nie było daleko, zaledwie kwadrans piechotą. Nie śpieszyło mi się, bo z domu wyszłam zdecydowanie za wcześnie. Nie mogłam znieść tego, że Van się o wszystko zadręcza. Bolał mnie ten widok, ale co ja mogłam poradzić? W domu panuje teraz taka nieprzyjemna atmosfera, że czasami wolę się trzymać stamtąd z daleka.
Po tych piętnastu minutach doszłam na miejsce. Schowałam MP3 ze słuchawkami do kieszeni i pchnęłam wielkie, drewniane drzwi prowadzące do środka. Za nimi już panował niemały gwar - a do lekcji jeszcze zostało dwadzieścia minut! Zeszłam po schodach do szatni, odwiesiłam swoją jeansową kurteczkę i wyciągnęłam kartki z planem lekcji i rozmieszczeniem sal w szkole. Weszłam na pierwsze piętro i z niemałą trudnością znalazłam odpowiednią salę. Ciekawe, co będziemy robić. Fakt faktem, nie byłam jeszcze nigdy na zajęciach w takiej szkole.
Wyciągnęłam książkę z torby i przypominałam sobie każdy akord na fortepian, gdy ktoś nagle mnie zaczepił.
 - Cześć, jesteś nowa?
Mruknęłam coś pod nosem w odpowiedzi i próbowałam wyminąć rudzielca, ale wciąż zastawiał mi drogę.
- Jestem Calum.
Wyciągnął ku mnie rękę, której nie miałam zamiaru uścisnąć.
- Laura.
Zapewne czując się jak idiota, opuścił dłoń. Nie wiem dlaczego, ale nie mogłam się zdobyć na milszy głos. Strasznie przypominał mi Petera. I choć nasze zerwanie po mnie spłynęło, to jednak mnie to trochę bolało. Peter też tak nalegał na poznanie. Też był rudy i dość wysoki. Postanowiłam już sobie dawno temu, że nie dam się żadnemu tak podejść. Chyba jedyny, który stał mi się bliższy to Jake, który jest przyjacielem Stephanie, więc nawet nie miałby jak oraz Ross. Nawet nie wiem, jak do tego doszło.
- Nie musisz się mnie bać, nie gryzę - na jego twarzy pojawił się ciepły uśmiech.
Posłałam mu ostrzegawcze spojrzenie.
- W to nie wątpię - mruknęłam zimno.
Gościu, chcę przejść.
Zejdź mi z drogi.
Gdzie się znajduje język?
- Może chciałabyś lepiej poznać naszą szkołę? Mógłbym cię trochę oprowadzić.
Zaczyna się...
- Nie trzeba. Siostra zawsze powtarzała mi, że jestem samowystarczalna - powiedziałam tym samym tonem.
- A rodzice?
Mogłam się spodziewać tego pytania. Zacisnęłam usta w wąską linijkę i odwróciłam się, próbując odejść, jednak szybko mnie dogonił.
- Przepraszam, nie chciałem cię urazić.
Nie skomentowałam tego ani słowem. Posłałam mu wyzywające spojrzenie.
- Odeszli?
Zacisnęłam zęby, ale nie spuściłam z niego wzroku.
- Są zapracowani? - dalej zgadywał.
Przygryzłam wewnętrzną stronę policzka.
- Umarli? - tym razem spuściłam wzrok, choć to liczyło się tylko połowy moich opiekunów - och, przepraszam - także spuścił wzrok.
- Po co ci to było? - warknęłam wściekła - chcesz mnie zranić? Nie znasz mnie, po co ci to wiedzieć?
- Ja... przepraszam, nie chciałem.
Prychnęłam.
- Nie pierwszy raz to słyszę. Daj mi spokój.
Zamknęłam oczy i zaczęłam głęboko oddychać. Pomimo wszystkiego nie opuścił mojego boku. Stał obok, patrzył na mnie uważnie.
Nagle poczułam, że ktoś na mnie wpada. Tym razem to nie ja!
Poleciałam do tyłu, upadając na cztery litery.
No i co, rudy? Stoisz obok i nie pomożesz?
Przed sobą zobaczyłam uśmiechającego się od ucha do ucha Ross'a.
- Ross - westchnął zrezygnowany Calum.
O co chodziło?
Kolejny podał mi rękę, aby pomóc mi wstać, ale zamiast tego podniosłam się samodzielnie na rękach i poprawiłam spódnicę. Po chwili zauważyłam, że cała szkoła się na nas patrzy. Och, jako pierwsza nie skorzystałam z jego pomocy? Jakie to smutne.
Sarkazm wypływał mi dzisiaj uszami i ustami. Tak to chyba można nazwać.
- Przepraszam.
- Przyjmę je, jeśli będą szczere - powiedziałam zła.
- Naprawdę przepraszam. Szczerze - uśmiechnął się złośliwie.
Miałam ochotę zmyć ten uśmiech z jego twarzy. Sama nie wiedziałam, czemu jestem dziś taka wściekła na wszystkich. Chyba wstałam lewą nogą.
- A ja szczerze wątpię, aby to było szczere.
Może i zachowywałam się jak rozpieszczony bachor, ale co mi tam. Nie potrzebuję nowych przyjaciół.
Na moje szczęście zadzwonił dzwonek oznaczający, że już za chwilę zaczną się zajęcia. Wyminęłam blondyna, ale po chwili znów dogonił mnie Calum.
Westchnęłam i spojrzałam na niego pytająco.
- Czemu byłeś taki zrezygnowany, kiedy przyszedł Ross?
Spuścił głowę. Widać było, że się trochę zdenerwował.
- Ponieważ Ross zawsze musi mieć wszystko to, co chce. W całej szkole nie spotkałem chyba jeszcze dziewczyny, która nie wleciała z nim do łóżka. Słyszałem, że robi to, bo przeżywa stratę pewnej bliskiej mu osoby, ale bliżej nie jest mi to znane. Chciałem... chciałem Cię przed nim ostrzec.
Uśmiechnęłam się lekko. Może on nie był taki zły?
- A skąd pomysł, że chcę być inna?
Odwzajemnił mój gest, kręcąc niedowierzająco głową.
- A nie, poznałem jedną. To ona - wskazał palcem na pewną niską, trochę przy kości szatynkę, która stała niespecjalnie daleko od nas - będzie chodzić z nami na zajęcia.
- Wiesz, że ta informacja zmieniła moje życie?
Roześmiał się.
- Daj spokój, nie wyjdzie ci poza królowej sarkazmu. Wiem, że ktoś Cię zranił, dlatego taka jesteś.
Znów spuściłam wzrok. Jestem naiwna i nieskomplikowana.
Przełknęłam ślinę. Już miałam odpowiedzieć, ale przerwał mi nauczyciel, który właśnie przyszedł na lekcje.
Witaj, szkoło marzeń.

*****************

Witam wszystkich :)
Jest mi trochę przykro, że pod ostatnim rozdziałem jest tylko 4 komentarze, ale przeżyjemy, prawda? ;)
Wprowadzam Caluma i Raini. A co tam, lubię ich ;d
Komentujcie, a ja już nie będę zanudzać :)
ROZDZIAŁ DEDYKUJĘ KOCHANEJ ABI. ZAPRASZAM NA JEJ BLOGA, KTO JESZCZE NIE WPADŁ ♥

www.she-is-enigma-raura.blogspot.com

To do następnego :)



piątek, 4 lipca 2014

08. It is easy to forgive, harder to forget.

*Ross*

- Bardzo dobrze to robisz - powiedziałem zadowolony, stojąc obok mojego pierwszego 'ucznia'.
Chłopak walił w worek treningowy z całej siły, próbując przygotować się do starcia ze swoim wrogiem. Długa historia...
- Przydałoby się, gdybyś miał poważniejszego przeciwnika niż worek - roześmiałem się.
Victor przestał i spojrzał na mnie.
- Z kim? - spytał zasapany.
Wzruszyłem ramionami, rozglądając się po pomieszczeniu.
- Zapewne ktoś by się znalazł. Luke! - zawołałem, kiedy w rogu zobaczyłem swojego nowego kolegę - miałbyś ochotę poćwiczyć trochę z Victorem? Powalczyć znaczy się. Ja bym go pouczał o wszystkich błędach.
Luke uśmiechnął się lekko.
- Jasne.

_

- Na pewno chcesz to zrobić? - spytałem z powątpiewaniem Victora.
Chłopak patrzył się na Luke'a, uderzając rękawicami.
- Tak - powiedział pewnie.
Wzruszyłem ramionami.
- Zaczynamy!
Rozpoczęła się walka. Mężczyźni poruszali się dookoła ringu, próbując wykryć słabe punkty przeciwnika. Luke próbował uderzyć Victor'a, ale ten zrobił unik.
- Atakuj! - krzyknąłem, kiedy uczeń po raz kolejny zamiast atakować uciekał - najlepsza obrona to atak.
Szatyn próbował uderzyć przeciwnika, ale teraz Sanchez zrobił dobry unik.
- Nie poddawaj się!
Stałem tam i dawałem wskazówki, a chłopak mnie prawie zawsze ignorował. Próbował robić wszystko samodzielnie. Znudzony usiadłem na krześle niedaleko.
- Cześć - z uśmiechem podeszła do mnie Zoe - jak tam, radzisz sobie?
- Na początku myślałem, że tak, ale teraz tak myślę, że dobrze, że Victora już jutro tu nie będzie. On mnie kompletnie olewa!
- Zdarzą się i tacy - powiedziała, jakby to było oczywiste.
Dla niej było. Pomimo, że wyglądała słodko i niewinnie, jej chłopak na pewno nauczył jej pewnych sztuczek, jak się bronić przed gwałcicielem. To od razu przypomniało mi o Laurze. Chyba ją zaproszę na naukę.
- Może i tak - spuściłem z niej wzrok, kierując go z powrotem na ring.
Nie wiem dlaczego, ale Laura mnie intrygowała. Jakby skrywała w sobie jakąś tajemnicę.


*Laura*

- Naprawdę?! - wybuchnęłam szczerym śmiechem.
- Tak, naprawdę - z wielkim uśmiechem potwierdziła słowa Jacoba Stephanie - udawał, że jeśli się z nim nie umówię, skoczy z mostu.
- Ooo, to takie słodkie - rozmarzyłam się.
Zawsze marzyłam o wielkiej miłości z super chłopakiem. Takim, który rozumiałby mnie bez słów, szanował mnie i kochał.
- No i zgodziłaś się - uśmiechnęłam się.
- Nie żałuję tego - wyznała i wtuliła się mocniej w chłopaka - teraz jesteśmy razem szczęśliwi.
Jacob przegryzł zabawnie wargę, na co blondynka zareagowała śmiechem. Po chwili cmoknęła go lekko w usta i usiadła z powrotem po turecku.
- Czekaj, na którą byliśmy umówieni z twoimi znajomymi? - spytała nagle.
Jake zastanawiał się chwilę, patrząc na zegarek.
- Na czternastą. Jest dwunasta. Mamy jeszcze chwilę czasu.
Zaciekawiła mnie ich krótka wymiana zdań.
- Jacy znajomi?
- Moi z Londynu - odpowiedział chłopak - przyjechali tu zaledwie trzy lata temu, a ja razem z nimi. I moją siostrą.
Torres spojrzała na swojego chłopaka ze współczuciem.
- Siostrą? - uśmiechnęłam się znowu, nieświadoma tego, jak te słowa mogą kogoś zranić - gdzie ona jest? Chcę ją poznać.
Zakochani wymienili ze sobą spojrzenia.
- Moja siostra... no cóż. Zmarła dwa lata temu na białaczkę.
Zrobiło mi się głupio.
- Naprawdę mi przykro - przyznałam szczerze - ja straciłam mamę. I ojca teoretycznie też.
- Nic się nie stało - posłał mi słaby uśmiech - a twoja mama?
Stephanie teraz mi posłała smutne spojrzenie.
- Kochanie, może chodźmy już się przygotować? Jestem pewna, że Laura chce wykorzystać dzień wolny też w inny sposób.
Przekazałam jej nieme 'dziękuję'. Naprawdę nie chciałam o tym rozmawiać. Najgorsze jest to, że mogłam coś zrobić...
Przyjaciółka pociągnęła chłopaka za rękę w stronę wyjścia. Ruszyłam za nimi.
- Dziękuję, że przyszliście. Na pewno Vanessa odbierze wasz podarunek - wspomnienie o spożywczym upominku od przyjaciół przywołał na moje usta uśmiech - i ogólnie dziękuję.
Steph odwzajemniła mój gest, przyciągając mnie do siebie. Wtuliłam się w nią. Po chwili objęłam szybko Jake'a i para wyszła z domu. Zamknęłam drzwi i ruszyłam powoli w stronę pokoju Van. Otworzyłam delikatnie drzwi.
- Jak się czujesz? - spytałam, wchodząc do pomieszczenia.
- A jak mam się czuć? - spytała retorycznie, pociągając nosem - nigdy nie chciałam, żeby facet mnie zdradził. I to na moich oczach!
Przyciągnęła do siebie mocniej kołdrę i rzuciła mokrą chusteczkę na szafkę. Zasłony od pokoju były zasłonięte, dlatego do środka nie wpadało światło.
- Jak to się stało?
- Olał mnie. Podeszła do niego jakaś tleniona blondi - znów pociągnęła nosem - i pocałowali się. Ignorując moje protesty gdzieś poszli, liżąc się dalej. Co miałam myśleć? Nienawidzę go!
- Vanessa, ty nie możesz tak dalej - powiedziałam po dłuższej chwili.
Odciągnęłam od niej kołdrę. Było to niemałym wyzwaniem, bo długo ze mną o nią walczyła. W końcu poleciałam razem z kocem na podłogę, lądując na tyłku.
- No co ty robisz? - spytała płaczliwie.
- Nie możesz tak żyć. Idź się umyj i ubierz normalnie - z niemałym obrzydzeniem spojrzałam na jej wytartą, starą i podartą piżamę - idziemy z nim porozmawiać. Musisz to zrobić - powiedziałam dobitnie widząc, że próbuje mi się przeciwstawić - bo inaczej będzie to cię dręczyło do końca życia. Zadzwoń do niego, umów się za jakieś dwie godziny.
- Ale Laura...
- Vanessa, już - powiedziałam tonem nieznoszącym sprzeciwu.
Podeszłam do okien i gwałtownym ruchem odsłoniłam okno. Słońce wpadło radosnym, budzącym światłem do pokoju.
Ton nauczyłam się właśnie od niej i od mamy. Wiem, że mam to już wyćwiczone. Wiele razy się o tym przekonałam.
- Proszę, nie mogę patrzeć, jak cierpisz - dodałam, ciężko wzdychając.
- No dobra - powiedziała zrezygnowana, ruszyła swoje cztery litery z łóżka, wybrała jakieś ubrania i kosmetyki i wyszła z pokoju.
Uśmiechnęłam się.
- I tak ma być zawsze - powiedziałam szeptem i także wyszłam z jej królestwa.

*Ross*

Ucieszyłem się na wieść, że w końcu mogę wyjść z tego wariatkowa. Czułem się przez to miejsce taki nabuzowany negatywnymi emocjami. Czasami miałem wielką ochotę w coś uderzyć, ale tłumiłem to w sobie. Potem sam sobie powalę w worek treningowy, aby się uspokoić.
Wszedłem do domu, rzucając worek z moimi ubraniami w kąt. Odetchnąłem głęboko, zdejmując buty. Wszedłem do salonu, gdzie powitała mnie mama.
- Jak pierwszy dzień?
Uśmiechnąłem się.
- Nie było źle.
Spojrzała na mnie, dotykając mojego ramienia.
- Aż tak gorąco na zewnątrz, że jesteś taki spocony?
Spiąłem się.
- Tak - potwierdziłem.
Uśmiechnęła się ciepło i wróciła do kuchni, gdzie, co można było wywnioskować po zapachu, robiła obiad.
Nie mogłem się przyznać. Nie mogłem. Boks to była dla rodziców zakała. Kiedyś, jako młodszy nastolatek, miałem z tym niemały problem. Byłem wiecznie wściekły, na wszystkich się wydzierałem. Minęło. Teraz jestem innym człowiekiem, ale nie mogłem się przyznać rodzicom.
- Dzieci, obiad! - wykrzyknęła po kilkunastu minutach mama.
Wstałem z kanapy, na której siedząc oglądałem nudny mecz, i ruszyłem do jadalni. Tam już wszyscy pozajmowali miejsce. Zająłem swoje i zacząłem jeść.
- Jak tam w pracy? - spytał mnie ojciec.
Serio? Nie ma ciekawszych spraw niż gadanie o mojej pracy.
- A co może być? Było nudno. Po prostu zwykła praca w zwykłej restauracji.
Taa, piękne kłamstwo.
- Niedługo przyjdą Stephanie z Jacobem, więc jedzmy szybciej - temat ucięła Rydel, informując mnie o przyjściu znajomych.
Jake był moim przyjacielem od niepamiętnych czasów. To właśnie z jego siostrą chodziłem. A Stephanie jest jego fajną, ale czasami nadpobudliwą i zbyt radosną dziewczyną. Podobno poznał ją na jakichś wakacjach i coś tam... Nic specjalnie nie potwierdzonego.
Całe moje rodzeństwo zaczęło szybciej jeść.
- Serio, Riker? Ty też? - spytałem starszego brata.
Wzruszył ramionami.
- I tak nie odbijesz mu Stephanie. Jesteś zbyt głupi.
Kopnął mnie pod stołem, co skomentowałem śmiechem.
- I zbyt dziecinny. Myślisz, że jak mnie kopniesz jak dzieciak, to udowodnisz, że jest inaczej?
- Nie chcę mu odbić dziewczyny.
Prychnąłem.
- Taa, jasne.
- Skończ - warknął.
Znudzony przekręciłem oczami. Taa, to było moje nudne życie.

*Vanessa*

- Gdzie ma on być? - spytała mnie Laura.
- Tam - wskazałam jej palcem na ławkę przy fontannie w miejscowym parku - to było nasze codzienne miejsce spotkań. Tam właśnie się poznaliśmy.
Przypomniałam sobie tę radosną chwilę.
Biegłam po parku i płakałam. Miałam już dość swojego życia, porażek w sprawie miłości i związków oraz wszystkiego. 
Taranowałam przed sobą ludzi. Chciałam jak najdalej stamtąd uciec. Tak mnie poniżyli!  
Żeby już nikogo nie skrzywdzić, usiadłam na ławce pod płaczącą wierzbą, obok fontanny. To wszystko oddawało mój stan. Rozpacz, smutek, rozgoryczenie... poniżenie. Nienawidziłam ich. 
- Wszystko w porządku? 
Z jego ust usłyszałam najgorsze pytanie, jakie można zadać. 
- Nic nie jest w porządku. 
- Chcesz mi się wygadać?
- Nie - ucięłam krótko temat.
Nie znałam go. Nie miałam zamiaru mu się spowiadać z moich problemów. 
Pomimo tego wszystkiego, dałam się zaprosić na lody. Poznałam go trochę lepiej. Dopiero niedawno uświadomiłam sobie, że nic o nim nie wiem. 
Nasz związek trwał niecałe dwa miesiące. Śmieć. 
Moje rozmyślenia przerwała siostra.
- Zobacz, przyszedł. Mam iść tam z tobą?
Znałam jej nadgorliwe reakcje. Bałam się, że podejdzie tam i go spoliczkuje, bo byłaby do tego zdolna. Ale należało mu się.
Pokiwałam nieśmiało głową.
Laura chwyciła mnie mocno za ramię i prawie ciągnęła w jego stronę. Tristan na jej widok nie był zbyt zadowolony.
- To miało być romantyczne spotkanie - powiedział z goryczą.
Miałam coś powiedzieć, ale zamiast tego brunetka prychnęła.
- Romantyczność. Wiesz chociaż, co to znaczy? - spytała go z wściekłością. Czułam to.
Spojrzał na mnie, nie wiedząc, o co chodzi.
A ja, zamiast jakoś zareagować, chowałam się za nią.
- O co chodzi?
Zignorowała jego pytanie.
- A było romantycznie w łóżku z... jak jej tam? Lizbeth, Anne... Kimkolwiek?
Zmarszczył czoło.
- Laura, spokojnie - zebrałam w sobie odwagę i ją uspokoiłam.
- Czy ktoś może mi wytłumaczyć, o co chodzi?
Westchnęłam głęboko i przejechałam sobie ręką po twarzy w ramach uspokojenia.
- Zignorowałeś mnie na imprezie, gdy byłeś pijany. Odwzajemniłeś jej każdy pocałunek, a potem poszedłeś do zamówionego pokoju. Jak mam zareagować?
Wstał z ławki, chcąc mnie chwycić za dłonie. Odsunęłam się.
- Nie dotykaj mnie.
- Vanessa, to nie tak...
- Nie mów, że nie tak, jak myślę - zacisnęłam zęby ze złości.
To on mnie denerwował. Miałam ochotę go uderzyć.
- Wszystko widziałam na własne oczy. Ile to trwało?
- Co?
- Pytam, ile to trwało. Ten romans.
Spuścił wzrok.
- Miesiąc.
Wypuściłam powietrze z głośnym świstem.
- Ty śmieciu! Prawie tyle, ile my chodzimy!
Chciałam się na niego rzucić, ale ktoś mnie złapał za talię.
- Wszystko w porządku? - usłyszałam męski głos.
Znowu? Miłosna historyjka od początku?
- Nie - powiedziałam twardo - proszę mnie puścić.
Zaczęłam się wyrywać.
- Riker, puść ją - usłyszałam teraz nieznany, damski głos.
- Właśnie - powiedziała... Stephanie?!
Odwróciłam się.
Zauważyłam Stephanie, Jacoba i nieznaną mi piątkę ludzi.
Tristan zdążył się ulotnić. Kompletny śmieć.
- Dzięki - Laura się uśmiechnęła - nie wiem, czy dałabym radę ją uspokoić.
- Dzięki, wiesz? - spojrzałam na nią z mordem w oczach.
Uśmiechnęła się uroczo i odwróciła wzrok.
- To jest Rydel, Ellington, Ross, Rocky i Riker - powiedziała siostrzyczka - widzisz, Rocky? Przeznaczenie jednak górą.
Laura razem z nim powiedziała "Yuhu" i przybili sobie żółwika.
- Spotkałam ich w restauracji.
Spoglądałam na każdego członka ich rodziny po kolei, a oni na mnie z niemałym zainteresowaniem.
- Charakterek po siostrzyczce, jak widzę - uśmiechnął się Ross.
Laura dała mu kuksańca w bok.
- Rodzina zawsze ważna.

****************************

YEY! Skończyłam :)
Długi? To dobrze. Ciekawy? Pewnie nie xd
Ale co tam, nie jest najgorszy. Kolejne spotkanie Lynchów z Laurą. Jak tam :)
Nie rozpisuję się, muszę lecieć z psem. Za ewentualne błędy przepraszam, nie mam głowy ich sprawdzać ☺
Do następnego ♪