Otępiała wpatrywałam się w szybę, jadąc samochodem z Ross'em. W ogóle nie rozumiem, dlaczego z nim wsiadłam. Bałam się go. Bałam, a jednocześnie czułam przy nim bezpiecznie. Pieprzone uczucia, których i tak nigdy nie rozumiem.
Lała potężna ulewa, krople deszczu spływały po szybie.
Czułam na sobie jego wzrok, ale to ignorowałam. Bałam się spojrzeć w jego oczy. Bałam się dotknąć jego ręki, którą do mnie wyciągnął - teraz był delikatny, a przed chwilą wszystko niszczył.
- Wszystko w porządku? - spytał błagalnym wzrokiem.
Zagryzłam wargę i z pewnym ociąganiem odwróciłam się w jego stronę.
- Nic nie jest dobrze - odparłam drżącym głosem - nie rozumiem, czemu to zrobiłeś.
W jego oczach rozbłysły iskierki determinacji.
- Mógł ci coś zrobić...
- Mógł, ale dzięki tobie nie zrobił - powiedziałam, przerywając mu - słuchaj, naprawdę dziękuję, że się wtedy zjawiłeś i pomogłeś, ale to nie usprawiedliwia tego, co zrobiłeś.
Między nami zapadła niezręczna cisza, słychać było tylko nasze oddechy.
- Naprawdę nie wiem, co we mnie wstąpiło - powiedział po kilku minutach, pierwszy raz od odjechania sprzed klubu patrząc na drogę, a nie na mnie.
Zacisnęłam zęby, aby potworne obrazy nie powróciły do mej głowy.
Rozwalony nos chłopaka. Wszędzie krew. Cholera, czemu jestem taka wrażliwa?
Trzask jakiejś kości. Wtedy, okropnie zdenerwowana, wskoczyłam na plecy Ross'a, próbując go za wszelką cenę odciągnąć. Kiedy mnie odepchnął, zapłakana pobiegłam po Jacoba, który szybko oddzielił Lyncha od pobitego gwałciciela. Jednak i tak ledwo utrzymywał przytomność, a wykrwawiał się w zatrważającym tempie.
Ktoś wezwał pogotowie, a ja z Jake'iem próbowaliśmy jakoś opatrzeć poszkodowanego.
Gdy rozbrzmiały syreny policyjne, Vanessa odciągnęła mnie od szatyna i kazała mi uciekać z Ross'em. Kazała mi go zabrać, bo nie chciała, aby go przymknęli, bo wiedziała, że walczył o moje życie.
Pomimo ogromnego strachu i rodzącej się wściekłości, pociągnęłam go za koszulkę, uderzając w policzek, próbując ocucić. Uporczywie ciągnęłam go za rękaw w stronę tylnego wyjścia, aby tylko nie trafić na policję.
Nawet nie zauważyłam, że dojechaliśmy pod dom.
- To... chyba tyle. Naprawdę cię przepraszam.
- Przeprosić to ty chyba musisz tamtego chłopaka - westchnęłam głęboko i wtedy dopiero zobaczyłam, że Ross też był ranny.
Byłam tak ogromnie zainteresowana agonią mojego niedoszłego gwałciciela, że nie zauważyłam tego, jak poraniony jest mój 'bohater'.
- Wyłącz silnik. Idziesz ze mną.
- Ale...
- Już - powiedziałam tonem nieznoszącym sprzeciwu.
Teatralnie przewrócił oczami i posłusznie wyjął kluczyki.
- To czego schodzi ten świat, że obce dziewczyny będą mówiły, co mam robić.
Nie skomentowałam tego i w ciszy doszliśmy do mojego mieszkania.
~*~
- Ał - syknął przejęty, próbując wyrwać rękę z mojego uścisku - to boli!
- To dobrze. To ma boleć - odpowiedziałam, jakby to było oczywiste.
Bo było.
Odkąd tylko pamiętam, jeśli coś bolało to jeszcze mocniej bolało, gdy to się leczyło. Nienawidziłam wody utlenionej, to był mój wróg, ale w konieczności musiałam jej używać. Teraz stoi tylko w szafce i zbiera kurze, bo ja już się nie kaleczę tak jak kiedyś.
Spojrzał na mnie krzywo, ale to zignorowałam. Byłam w tym naprawdę dobra.
Wzięłam bandaż i zaczęłam mu bandażować rękę.
- Jesteś psychopatką i masz zamiar mnie katować? - zażartował.
Prychnęłam śmiechem.
- Taa, jasne. Wierzysz w takie bujdy?
Odwzajemnił mój gest.
- Czemu nie? Na świecie żyje wiele osób, które codziennie to robią.
Wzruszyłam ramionami.
- Powinni się leczyć.
Pokręcił niedowierzająco głową, patrząc na mnie zaciekawiony, jakby chciał wiedzieć, o czym właśnie myślę. Miał twardy orzech do zgryzienia, bo gdy wszyscy na świecie myśleli o jednym, ja myślałam o czymś innym. Zawsze byłam... inna.
- Skąd to wszystko wiesz? - spytał, wyrywając mnie z zamyślenia - chodzi o to, co mi teraz robisz. Bandażujesz... katujesz i w ogóle.
Uśmiechnęłam się smutno.
- Moja mama była pielęgniarką.
- Była?
Wstałam i wyrzuciłam zakrwawioną gazę do kosza.
- Nie żyje - podeszłam do zlewu i zaczęłam myć ręce.
Chłopak z niemałym trudem podniósł się z krzesła i stanął obok mnie.
- Przepraszam.
- Nie masz za co - spojrzałam na niego pogodnie - nadal to boli, ale już nie tak bardzo. Powoli chyba zaczynam się leczyć.
- Kiedy...? - spytał, nie kończąc pytania.
Wiedziałam, co chciał powiedzieć.
- Kiedy miałam trzynaście lat.
Między nami zapadła cisza. Blondyn nie wiedział, co powiedzieć, a ja kręciłam się po mieszkaniu w poszukiwaniu szampana i jakiegoś jedzenia. Trafiłam na wczorajszą pizzę.
- Masz ochotę? - przerwałam natrętną ciszę, pokazując Ross'owi butelkę i opakowanie.
~*~
- Naprawdę?! - po raz kolejny wybuchnęłam śmiechem - nie wierzę!
- Tak! - potwierdził chłopak, także się śmiejąc - latał po sklepie i wrzeszczał : "nigdy mnie nie złapiecie! Ninja zawsze ucieknie!", a potem wlazł na szafkę i skakał po nich, aby nikt nie mógł go ściągnąć.
Od śmiechu bolał mnie brzuch, a od wypitego szampana huczało mi w głowie.
- Potem trafił na komisariat, ale tak czy siak, zrobił z siebie idiotę.
- O ludzie! - uśmiech nie schodził mi z twarzy - chciałabym mieć takiego brata.
- Uwierz mi, nie chciałabyś.
Wzruszyłam ramionami.
- Skąd to możesz wiedzieć? U was jest tak wesoło, a ja tu mieszkam tylko z jedną siostrą.
- Zaraz... - zmarszczył czoło, chyba o czymś rozmyślając - z samą siostrą? A co z ojcem?
Wiedziałam, że mogę się tego spodziewać.
- Zostawił nas, ale to już przeszłość.
Wstałam z kanapy i wyłączyłam telewizor, który do tej pory grał bez powodu, bo nikt go nie oglądał. Poszłam do kuchni i wyrzuciłam butelkę oraz opakowanie do śmietnika.
- Przykro mi... Boże, tak wiele przeżyłaś.
Pokiwałam głową, a w oczach pojawiły się łzy.
- Dlatego tak bardzo chciałam, żeby mi się udało. Jestem do niczego i w ten sposób chciałam udowodnić, że też coś potrafię.
Ross nie odezwał się, tylko podszedł do mnie i mocno przytulił.
- Jeśli chcesz wiedzieć... - zaczął powoli - ja też kogoś straciłem. Miała na imię Amy i zmarła na białaczkę dwa lata temu.
Wtuliłam się w niego mocniej, pozbawiając go końcówki tlenu w jego płucach.
- Laura, dusisz! - powiedział rozbawiony.
- Przepraszam, ale... Och, jestem na serio beznadziejna. Nawet nie umiem nikogo pocieszać.
- Słyszałaś o tym, że ci, którzy kogoś stracili nie chcą współczucia?
- Wiem - odsunęłam się od niego, kiedy usłyszałam trzask drzwi i szloch Vanessy - przepraszam na chwilę.
Wyszłam z kuchni i poszłam do salonu, gdzie siedziała zapłakana Van.
- O Boże, Vanessa, co ci się stało? - usiadłam obok niej i objęłam mocno ramieniem.
- Ja.. ja... znaczy on... Tristan mnie zdradził!
*******************************************
Cześć =)
Rozdział jest, na pewno widzicie XD
Jak tam u was zakończenie roku? Jakie średnie? Ja mam 4.20 i jestem nawet zadowolona :)
A jak zaczęły się wam wakacje? Ja w ogóle jakoś ich nie czuje. Jakbym jutro znów miałabym iść do szkoły...
No cóż, co zrobisz jak nic nie zrobisz? Ja zawsze byłam inna XD
Okej, wy komentujcie, a ja wam mówię, że next będzie niedługo ☺
POSŁUCHAJCIE =)