wtorek, 9 grudnia 2014

19. You've gotta very big, mouth but don’t say a thing. (EPILOG)

- Co ty masz do moich włosów, co? - spytałam żartobliwie.
Wystawił do mnie język.
- Ładnie się kręcą na moim palcu, jak nigdy.
Uśmiechnęłam się lekko i cmoknęłam go w policzek, a potem wyrwałam moje włosy z jego dłoni. Udał, że się obraża i odwrócił się w drugą stronę.
- Idiota - skwitowałam z jeszcze szerszym uśmiechem i wstałam z łóżka, podchodząc do parapetu - ładny widok.
Było widać z daleka ocean. Słońce grzało jak nigdy, lekki wiatr rozwiewał liście leżące na ziemi.
- Nie tak ładny, jak mam teraz.
Prychnęłam i odwróciłam się w jego stronę, całując go lekko w usta.
- To nie jest dziwne? Czas tak szybko minął, nie sądzisz?
- Właśnie nie wiem, kiedy mi te dwa lata z tobą minęło. Gdzie one są?
Wzruszyłam ramionami i uśmiechnęłam się najsłodziej, jak tylko dałam radę.
- Co znowu sprytna dusza chce? - westchnął cicho.
- Pójdziemy na lody? I zabierzemy Jake'a, Stephanie, twoje rodzeństwo oraz Jessy?
- No jasne.
Brzmiało to jak głupi tekst w kolejnym romansidle. Ale to była najszczersza prawda.
Jessica jest starą przyjaciółką Lynchów i wieczną miłością Rocky'ego. Przyjechała jakiś rok temu z Londynu i mieszka u swoich przyjaciół. Jest moją przyjaciółką, rozumiemy się bez słów tak jak ze Steph czy Raini.
Nie żeby nasze życie było łatwe. Nasze dwa lata związku, a raczej już narzeczeństwa było burzliwe i trudne. Plotki po liceum rozchodziły się błyskawicznym tempem, najczęściej pozbawione jakiegokolwiek sensu. Jones to była jakaś nastoletnia suka, która miała coś na pieńku z Rossem. A z tym to dopiero był dramat. Wynajęła jakiś dwóch kolegów i straszyła Rossa, że jeżeli mnie nie zostawi coś mi zrobią. Zabawne było, że wtedy byłam w drugim miesiącu ciąży. Pamiętam do teraz, jak byłam wściekła na mojego ukochanego, darłam się i nawet chciałam ze sobą skończyć. Miałam mu za złe, że chce mnie zostawić w tym stanie. Ale wtedy opowiedział mi wszystko. Poradziliśmy sobie. Jones trafiła do więzienia, powodzenia jej życzę w przyszłym życiu, skoro zdążyła zaledwie skończyć osiemnaście lat.
Nasze ukochane Rydellington wzięło magiczny ślub, w którym maczałam palce. Pomagałam dziewczynom zrobić jak najlepiej, aby ten dzień był najwspanialszy w ich życiu. Wszystko było dopięte na ostatni guzik, a nowe małżeństwo już zajęło sobie miejsce organizatorów naszego wesela.
Stephanie i Jacob poradzili sobie w trudnych chwilach. Dzięki pomocy przyjaciół dziewczyna przestała się samookaleczać. Różowy kolor został na jej włosach do teraz.
Raini wyjechała na studia do New Jersey. Często ze sobą rozmawiamy.
Calum poznał Carrie i żyją sobie na obrzeżach Los Angeles. Podobno blondynka też jest w ciąży.
Ross całkowicie pogodził się ze śmiercią Amy. Wybaczył to sobie.
Vanessa jest szczęśliwa z Rikerem.
Czyż to nie ironia? Wszystko zostaje w rodzinie. Dwie siostry kochają dwóch braci, huh.
Madison jest znowu sama, ale flirtuje z jednym takim barmanem. Jest mega przystojny i miły, no i wie już o małej Loli.
Zoe dała w końcu mojemu chłopakowi spokój i zajęła się swoim.
Moje życie jest takie idealne.
Pewnie nie będzie jeszcze tak łatwo, ale teraz jest wspaniale i musimy się cieszyć każdą wspólną chwilą.

**********************************

MOŻECIE MNIE TERAZ ZABIĆ.
PRZEZ TEN OKROPNY MIESIĄC CZASU SIEDZIAŁAM PRZED KLAWIATURĄ I NIE POTRAFIŁAM NAWET DOPISAĆ KILKU ZDAŃ DO ROZDZIAŁU. WIĘC JEST TO JUŻ EPILOG.

ZAWALIŁAM, WIEM TO. TEN BLOG MIAŁ BYĆ ZUPEŁNIE INNY, LEPSZY. JESTEM BEZNADZIEJNA. 
WYBACZCIE MI, PROSZĘ.
JEŻELI NADAL CHCECIE CZYTAĆ MOJE WYPOCINY TO ZAPRASZAM NA : 

http://raura-r5-my-story.blogspot.com
http://rauraandr5-myhistory.blogspot.com

ORAZ NA BLOGA, KTÓREGO NIEDŁUGO OTWORZĘ (IDIOTKA) :

http://austinandally-auslly.blogspot.com/

ORAZ NA BLOGA MOJEJ NAJUKOCHAŃSZEJ I NAJWSPANIALSZEJ MADZI (MACIE CZYTAĆ I KOMENTOWAĆ, OBSERWUJĘ WAS) [I MĘCZCIE JĄ O ONE-SHOTA, NALEŻY NAM SIĘ TO OD TEJ KOCHANEJ JĘDZY] 

http://auslly-is-pure-love.blogspot.com

KOCHAM WAS I PRZEPRASZAM.







wtorek, 4 listopada 2014

18. "Now she’s stronger than you know. A heart of steel starts to grow"

*Laura*

Szkoła, szkoła, szkoła! W końcu zobaczę Caluma i Raini!
Gdy pomyślę o moich przyjaciołach uśmiech nie chce mi zejść z ust. Oczywiście wieczorem spotykam się jeszcze ze Stephanie, mamy sobie jeszcze dużo do opowiedzenia. Zaniedbałyśmy naszą przyjaźń, teraz jest czas, aby to zmienić. Muszę też zrozumieć, co nie chce mi wejść do głowy, że Lynchowie mają też własne życie i nie mogę im się wiecznie narzucać na głowę. Wystarczy, że kilka razy w tygodniu ich widzę. Pozostały czas spędzę z przyjaciółmi i Vanessą.
- Wszystko w porządku?
Spojrzałam na Rossa kierującego swój samochód. Miał podzielną uwagę, uważał i na drogę, i trzymał swoją rękę na moim udzie. To było miłe i niezręczne, ale nie miałam odwagi mu powiedzieć, aby się zabierał z łapami. Poza tym, nie chciałam tego.
- Tak - uśmiechnęłam się lekko i uścisnęłam jego dłoń.
Nasze położenie nie jest mi bliżej znane. Pocałowaliśmy się raz, wszystko sobie wyjaśniliśmy i jest jasne, że nie jesteśmy sobie obojętni. Ale nie zapytał mnie, czy chcę być jego dziewczyną. Taki banał, a jednak jakże bolesny.
- Na pewno?
Przewróciłam teatralnie oczami.
- Patrz na drogę - poinstruowałam go.
- Jak się rozbijemy...
- Nawet o tym nie myśl - warknęłam i puściłam jego rękę - po prostu jedź, Ross.
Westchnął cicho i przez resztę drogi tylko na mnie zerkał myśląc, że nie widzę.
Słońce, głupi zawsze dostrzeże każdą zagrywkę głupiego.
Do szkoły weszliśmy ramię w ramię. W nas były utkwione wszystkie spojrzenia. Czułam się jak na wybiegu - to nie dobrze, nie chcę być modelką, one są takie sztuczne i wychudzone. Znaczy ja podobno też powinnam przytyć, ale one wyglądają gorzej ode mnie. Nie mylę się, prawda?
Znalazłam Raini i Caluma, podbiegłam do nich i rzuciłam się obojgu na szyję przepraszając za moją ignorancję i brak kontaktu z nimi. Oni są świetni, od razu powiedzieli, że w porządku.
Potem doszedł do nas Ross i porozmawialiśmy wszyscy razem, całą paczką.
A gdy zadzwonił dzwonek Rossy przybił żółwika Calumowi, przytulił lekko Raini, a mnie delikatnie pocałował w usta.
- Widzimy się potem - wyszeptał i tyle go widziałam.
Byłam zszokowana.
Cholera jasna.
Nawet nie ustaliliśmy nic, a on robi takie cyrki przed całą szkołą.
- Nie wiedziałam, że jesteście razem - powiedziała do mnie równie zszokowana Rodriguez.
- Wiesz, że ja też nie? - odpowiedziałam i nałożyłam sobie torbę na ramię.
- A więc kolejna, która poleciała na nędzne uroki drogiego Rossa? - usłyszałam głos jakiejś dziewczyny. Odwróciłam się w stronę rudowłosej, długonogiej koleżanki. Jej głos wręcz ociekał sarkazmem, a ona trzymała swoje dłonie na biodrach - nie wiedziałam, że i ty jesteś taka głupia.
W tamtej chwili miałam ochotę ją uderzyć. I to porządnie.
- Twoja następczyni? Och, jak miło - odgryzłam się.
Zbladła.
- Co? To nieprawda. Słuchaj, nie wiem, co ci nagadał, ale nie wierz mu. On się tylko tobą pobawi i cię zostawi na lodzie.
Zacisnęłam mocno dłonie.
Dobrze wiedziałam o jego przeszłości.
Był mi bardzo bliski.
A ja miałam zamiar bronić go niczym lwica.
- Słuchaj, nie znam cię i nie chcę już psuć naszego wspaniałego początku wspaniałej znajomości, ale kompletnie nie znasz Rossa i nic o nim nie wiesz - wycedziłam przez zaciśnięte zęby - a jest na pewno dobry. O wiele za dobry dla ciebie i wszystkie twoje koleżanki, które lazą z chłopakiem do łóżka tylko dlatego, że jest przystojny.
Wkurzyłam ją. Jej irytacja sięgała już zenitu.
- Słuchaj mnie, dziewczynko.
Prychnęłam, ale ona się nawet tym nie przejęła.
- Nie wiem, za kogo się uważasz...
- Za przyjaciółkę rodziny Rossa - wtrąciłam.
- Ale nie pozwolę się tak traktować - kontynuowała, kompletnie ignorując moje docinki i wcinki w jej zdania - nie pozwolę, rozumiesz?
- Dla Rossa pozwoliłaś - warknęłam.
Zamknęła się. Spojrzała na mnie z szeroko otwartymi oczami i ustami. Ciekawiło mnie, czy zmieściłaby się tam piłeczka ping-pongowa. Boże, Laura, idiotko, ogarnij się i nie myśl o kompletnych głupotach.
- Tylko potem nie mów, że nikt cię nie ostrzegał - powiedziała słabo i odwróciła się na pięcie, odchodząc.
Zauważyłam, jak Ross zerkał na tę całą sytuację zza skrawka ściany. Nie wyglądał na zadowolonego. Wzruszyłam ramionami.
To moje życie i moje głupoty. Ja będę za nie obrywać, a mu nic do tego.
- Przepraszam was - wyszeptałam do Caluma i Raini, a potem bezceremonialnie wybiegłam ze szkoły.
Usiadłam na pierwszych schodkach, opierając policzek o zimny marmur muru. Wychodząc ze szkoły nie było możliwości natychmiastowego zauważenia mnie, było potrzebne podejście kilka kroków do przodu. Poczułam się słabo. Nagle straciłam cały dobry nastrój i ochotę na plany, które sobie rano zorganizowałam. Ale nie mogłam zawieść Stephanie.
A potem na pierwszej lekcji, gdy wsłuchiwałam się w monolog mojego ulubionego nauczyciela muzyki zrozumiałam wszystko. Chciałam, żeby to była jego sprawa. Chciałam tego, cholernie. O Boże, po co pozwoliłeś kobiecie wydać na świat taką idiotkę?

~*~

- Jesteś dziś taka cicha - zauważyła Raini.
- Morderstwa nie planuje się na głos - powiedziałam, próbując opóźnić temat mojego głupiego zachowania.
- Co?
- Nic - potrząsnęłam głową, mój kucyk uderzył mnie w ramię.
Znudzona oparłam znowu głowę o rękę i wpatrywałam się w moją sałatkę, grzebiąc w niej widelcem.
- Laura, rozumiem, to mógł być dla ciebie niezły szok...
- Nie, Raini, ja wiedziałam o tym. Denerwuje mnie zachowania takich lasek. Myślą, że znają Rossa, a to nieprawda.
- A ty go znasz? - spytał Calum.
I to było dobre pytanie. Piekielnie dobre. Czy ja go znałam?
Oczywiście, chciałam od razu odpowiedzieć, ale skłamałabym. Wiedziałam tylko o Amy i o kilku nieistotnych rzeczach. To mógł powiedzieć każdemu, dzięki temu nie powinnam czuć się zaszczycona.
I w tym momencie cisnęło mi się jeszcze jedno pytanie - czemu się tak pospieszyliśmy?
Nie znamy się. Mogło być to tylko cholerne pożądanie, głupie, romantyczne momenciki. Nie musiała być to miłość. Ale jednocześnie nie mogłam zaprzeczyć, że go kochałam.
Ironia losu powinna jest najwidoczniej moją przyjaciółką. Spotykam się z nią częściej niż ze Stephanie.
- Widzisz sama - Cal był tak samo znudzony tą sytuacją jak ja.
To wszystko zmienia się w perfidnie głupią telenowelę.
- Znam go na pewno lepiej niż one - prychnęłam.
- Co o nim wiesz?
- Pewne tajemnice - pokręciłam przecząco głową, chcąc wyrzucić ze swojej głowy głupie myśli - myślałam, że mogę wam zaufać, a wy mnie popędzacie w jeszcze większe poczucie winy. Co, podobała ci się ta ruda, Calum? Pewnie tak. Ale czego się nie robi dla przyjaciół.
Pod powiekami zbierały mi się łzy.
- Ale to nieprawda, Laura.
- Nie, daj spokój - westchnęłam głucho i wstałam ze swojego miejsca z cichym szuraniem - daj spokój. Spełniaj swoje marzenia, ja nie jestem ci w tym potrzebna.
Wyrzuciłam resztki jedzenia do kosza i zapłakana wybiegłam ze szkoły.
To były głupoty.
Błędy popełniałam jeden za drugim.
Ale nie mogłam już cofnąć czasu, mogłam tylko się zadręczać.
No świetnie, po prostu idealnie. Została mi tylko Vanessa i Steph.
Zadzwoniłam do różowowłosej przyjaciółki, a ona przyjechała w pięć minut. Wysiadła prędko z auta i przytuliła mnie mocno do siebie.
- Żaden idiota nie jest wart łez. I zapamiętaj, jak nie ten to inny.
Jakby to było takie proste.
Ross jest idiotą. Skoro tak bardzo mnie nagle kocha, czemu nie porozmawiał ze mną? Czemu nie próbował nic wyjaśniać? Nie próbował mnie znaleźć, gdy wybiegłam ze szkoły? Czemu przesiadł się na lunchu do swoich przyjaciół i oczywiście rudowłosej przyjaciółki? Odpowiedź była prosta - nie zależało mu na mnie. A skoro mu nie zależy, czemu mi ma zależeć?
- Laura! - krzyknęła Rai.
Wybiegła ze szkoły razem z Rossem i Calumem. Jestem idiotką, prawdziwą,  z krwi i kości zbudowaną idiotką. Nie rozumiałam swoich zachowań i zagrywek. Ale wiedziałam jedno - chcę już się znaleźć w swoim domu, przy siostrze.
- No daj spokój - westchnął Ross - Laur, wróć na lekcje. Porozmawiajmy. Masz okres?
- O czym? - spytałam wyzywająco - o tym, że na dobre skończyliśmy coś, co się nawet nie zaczęło? I co? Ross!
- O czym ty mówisz? - zszedł z kilku schodków - chodzi o to, czemu siedziałem z Kim? Dzięki tobie coś zrozumiałem.
- Nie chcę tego słuchać.
- Zrozumiałem - kontynuował - że dobrze by było, gdybym przeprosił te wszystkie dziewczyny. Kim była mi z nich wszystkich najbliższa, ale też najbardziej uparta. Oczywiście nie tak jak ty - zachichotał - musiałem ją cały lunch przekonywać, żeby zasiać w niej ziarenko niepewności. Uważa, że jesteś niesamowita tak mnie broniąc - gdy wypowiadał te słowa cały czas do mnie podchodził - ja też tak uważam. Dziękuję ci - dotknął mojego policzka - za wszystko, kochanie.
Odchyliłam się od jego dotyku.
- Mogłeś mi powiedzieć - odpowiedziałam z wyrzutem.
- Przepraszam Cię. Moglibyśmy porozmawiać o tym na osobności? Dziś wieczorem?
Pokręciłam przecząco głową.
- Jestem umówiona z Steph. Nie mogę teraz wszystkiego odwoływać z powodu tego, że nie umiesz ze mną szczerze porozmawiać, gdy jest na to czas.
- Kocham Cię - powiedział czule.
- To nieprawda.
- Kocham Cię - powtórzył.
- Nie wierzę Ci - pokręciłam przecząco głową - nie wierzę.
- Ale Cię kocham - wyszeptał i złączył nasze usta w delikatnym pocałunku.

**********

Ugh, tak słodko, aż wymiotuję tęczą ;")
Żartuję. Kocham ich C:
Rozdział bezsensu, z resztą jak zwykle więc powinniście być przyzwyczajeni. Dziękuję za 12 komentarzy i czekam na kolejne. Nawet nie wiecie, jak one mnie motywują.
Kocham Was! C:
A, i jeszcze jedno. Razem z Szanell dodałyśmy w końcu 3 rozdział. Zapraszam c;
fight-for-this-love-raura.blogspot.com
Każde komentarze nas motywują do dalszej pracy :) 

wtorek, 14 października 2014

17. Nothing is what it seems

*Laura*

Byłam cała rozdygotana. Ręce mi się trzęsły, broda drżała, a słone łzy leciały po policzkach. Co tu się w ogóle porobiło? Bałagan - to jedno trafnie opisujące słowo to, co się akurat działo.
Mogłam dziękować Bogu, że mam taką kochaną siostrę. Spakowała do torby ubrania na zmianę dla mnie i wsiadła do samochodu, łamiąc prawo, aby jak najszybciej znaleźć się przy mnie. Przytulałam ją z całej siły, cały czas kurczowo trzymając się jej szyi i nie chciałam jej puścić. Kiedy w końcu udało jej się odczepić moje ręce od jej ciała, wepchnęła mnie na tylne siedzenie i kazała się przebrać. Wzięła też trochę wody i waciki. Kochana!
Nie było mi wygodnie, kiedy przebierałam się w samochodzie w drodze na komisariat. Koniecznie musiałam porozmawiać z nimi o tym wszystkim.
Zaklęłam pod nosem, kiedy auto wjechało na jakieś uniesienie, a ja uderzyłam się głową w szybę. Vanessa patrzyła wciąż na moje poczynania w lusterku.
Miałam na sobie czarne leginsy, fioletową bluzkę i szary sweterek, kiedy wbiegałam do budynku policji. Miałam gdzieś, jak się ludzie na mnie patrzą. Biegałam po korytarzach w poszukiwaniu tego odpowiedniego przejścia, aby stanąć oko w oko z Lynch'ami.
- Ross! - krzyknęłam i podbiegłam do krat oddzielających mnie od blondyna - cholera, Ross! Proszę mnie do niego wpuścić! Ross!
- Niech się pani...
- Niech sam się pan uspokoi - przerwałam policjantowi - proszę mnie do niego wpuścić!
Kiedy mężczyzna złapał mnie za talię próbując odciągnąć od krat, zaczęłam się z nim szarpać.
- Laura, proszę, uspokój się - usłyszałam niespokojny głos Ellingtona - proszę, jeszcze Rydel nam zemdlała, nie chcemy mieć dodatkowych problemów.
Spojrzałam na prawą stronę i dopiero teraz zauważyłam bladą, nieprzytomną przyjaciółkę. Podbiegłam do niej i złapałam mocno za siną, zimną dłoń. Gdyby nie było widać, jak głęboko oddycha można byłoby pomyśleć, że nie żyje.
Podniosłam się z kolan i pocałowałam jej policzek. A potem stanęłam na równe nogi, odetchnęłam głęboko, poprawiłam niesforne włosy i odwróciłam się do obecnych w pomieszczeniu osób. Zacisnęłam mocno zęby.
- Proszę mnie do niego wpuścić - powiedziałam chłodno.
- On może być niebezpieczny - umundurowany mężczyzna starał się brzmieć twardo, ale już sam nie wiedział, co ma zrobić.
- Nic mi nie zrobi. Proszę.
Był młody i podatny na kobiece wdzięki. Oczarowałam go nawet nie mając tych wdzięków, ha! Westchnął cicho i otworzył mi kraty, a potem zatrzasnął je za mną.
- Ross! - rzuciłam mu się na szyję, a moim ciałem zaczęły poruszać fale płaczu - co ty zrobiłeś?
- Laura - wyszeptał spokojnie i głaskał mnie delikatnie po plecach - wszystko będzie dobrze.
- Nie, nieprawda. Proszę cię, przestań już to mówić, bo oszaleję - do pomieszczenia wparowała zaniepokojona Vanessa - nic nigdy nie jest dobrze, zrozum to! Myślisz, że ja zawsze byłam taka święta? Daj spokój, mam swoje za uszami.
- Tak? Naprawdę?
- Tak! Naprawdę! - byłam strasznie podenerwowana - ćpałam, piłam, paliłam, kradłam! Stałam się prawie prostytutką! Byłam w poprawczaku! Więc przestań mi wiecznie wmawiać nieprawdę!
Po moich policzkach płynęło co raz więcej łez.
- Dziewictwo straciłam w wieku piętnastu lat z chłopakiem, który potem od razu mnie zostawił. Moja mama dwa lata wcześniej  z powodu poronienia powiesiła się w psychiatryku. Ojciec odszedł od nas, jak miałam pięć lat. Gdyby nie miłość Vanessy nie wiem, gdzie bym aktualnie była!
Moją głowę zapełniły wszystkie złe, ponure wspomnienia. Ćpanie i alkohol dawały mi ulgę. Nie myślałam wtedy o złej sytuacji w domu, bo po śmierci mamy wychowywała nas surowa ciotka bez jakichkolwiek uczuć. Paliłam, aby się przyporządkować innym. Z resztą, skoro i brałam narkotyki, i byłam uzależniona od napoi alkoholowych, co mi to szkodziło?
Byłam zauroczona takim jednym, bodajże Kendrickiem. To był jego pseudonim, chyba nikt nie wiedział jak ma naprawdę na imię. Był trzy lata starszy ode mnie. Bawił się mną, kiedy zgodziłam się z nim przespać, po wszystkim zostawił mnie.  Potem wysłał mnie do jakiś koleżków, chcąc ze mnie zrobić prostytutkę. A miałam dopiero piętnaście lat!
Vanessa wiedziała, że coś jest nie tak. Znalazła mnie kiedyś, jak szarpali mną i chcieli gdzieś zaciągnąć. Przytuliła mnie, a ja nie chciałam przestać płakać. Od tamtej pory chodziłam na zajęcia psychologiczne. Aby moja psychika wróciła do normalności musiałam przesiedzieć tam dwa lata, chodziłam tam codziennie. W końcu wszystko wracało do normy. Razem z siostrą wyprowadziłyśmy się z Nowego Jorku, od ciotki i zamieszkałyśmy same. Zapomniałam o swojej przyszłości, nie chciałam do niej wracać. Była zła, toksyczna.
- Nie chciałam więcej o tym rozmawiać, dlatego nic nie wiedzieliście - usiadłam na ławce, koło przyjaciela i objęłam go lekko - nie chciałam znowu tam wracać. To były najgorsze lata w moim życiu. Dlatego, panie Lynch, Ross nic strasznego nie zrobił. Oczywiście, nie było to dobre, ale Luke go podpuścił. Chodziło tylko i wyłącznie o mnie. To wszystko moja wina.
Atmosfera stała się gęsta i napięta. Miałam ochotę teraz rozpłynąć się w powietrzu. Nie chciałam, aby się o tym dowiedzieli, to miała być tylko moja mroczna przeszłość. Nie chciałam stanąć przed nimi w złym świetle, nie przeżyłabym, gdyby teraz odcięli się wszyscy ode mnie.
Ross przytulił mnie mocno do siebie. Czułam jego charakterystyczny zapach. Kochałam to w nim, że wiedział prawie zawsze, co ma zrobić w danej sytuacji.
- Przecież to tylko przeszłość. Teraźniejszość jest najważniejsza. Nie tak nam mówiłaś? - usłyszałam jego stłumiony głos, był bardzo cichy.
Cisza panowała w całym pokoju. Rydel odzyskała przytomność, a teraz patrzyła na mnie tak, jakbym była jakimś odludkiem. Chłopcy nie wiedzieli co powiedzieć, Riker miał cały czas wbity wzrok w podłogę, pan Mark cały czas kręcił się po pomieszczeniu, a po policzkach pani Stormie popłynęły łzy. Nie musiała nic mówić. Młody mężczyzna jeszcze raz otworzył kraty, aby mogła wbiec i mnie przytulić. Chociaż ona jedna mnie akceptuje.

~*~

Nakryta po nos kocem, z gorącą herbatą w ręku oglądałam cicho telewizor dostępny w pokoju Ross'a. Leciał stary, jeszcze czarno-biały film z Aubrey Hepburn w roli głównej. Uwielbiałam tą aktorkę, była przewspaniała, a jej filmy oglądałam z ogromną przyjemnością, jednak nie dziś. Nie mogłam się na niczym skupić, cały czas wszystko mnie rozpraszało. Słyszałam kłótnię w salonie, ale nie miałam odwagi tam zejść albo ich podsłuchać. Docierały do mnie fragmenty ich 'rozmowy'. Nie chciałam, żeby przez moje kłopoty byli skłóceni, są wspaniałą rodziną i nie mogą tego zaprzepaścić.
- Tato, daj spokój! - usłyszałam Rikera - każdy popełnia błędy! Kiedy w końcu nauczysz się, że ludzie je popełniają? Nawet ty!
- Ona nie zrobiła nic złego, to było kiedyś! - kolejny fragment wykrzyczany przez panią Stormie - miała kłopoty! Zobacz, ona praktycznie była sierotą! Miała tylko siostrę!
Po moich policzkach poleciały łzy. Oni nie mogą się przeze mnie kłócić, to niedobre. Położyłam się i zakryłam uszy poduszką, cały czas bezdźwięcznie wylewając łzy. Czasami wyrywał się ode mnie jakiś szloch lub pociągnięcie nosem, co zakłócało ciszę, która nagle nastała.
Rodzice Ross'a wpłacili kaucję i chłopak mógł wyjść. Od razu dostał ochrzan od ojca, ma szlaban, nie może nigdzie wychodzić poza szkołą, gdzie do drzwi będzie prowadzony przez kogoś z rodziny. Vanessa wciąż tuliła do siebie Rydel, chciała ją jakoś uspokoić. Wciąż mam okropne wrażenie, że tylko tu zawadzam. Te wrażenie było takie prawdziwe, takie szczere. Oni teraz znają prawdziwą mnie i boję się, że będę musiała ich zostawić, zabroni im się ze mną spotykać. To oni, oprócz Stephanie i Caluma są moimi prawdziwymi przyjaciółmi. Mam prawdziwy dar do psucia wszystkiego, co niedawno się ułożyło. Przez mój egoizm zaniedbałam i przyjaciółkę, i rudzielca, ale kogo to obchodzi? Tylko mnie. Niedługo wszystkich skłócę przeciw sobie.
Odstawiłam parzący mnie w palce kubek na szafkę i wyłączyłam telewizor leżącym koło mnie pilotem. Odkryłam się, ubrałam swoje buty i zeszłam na dół. Zastałam tam płaczącą mamę Lynchów zbierającą szkło z podłogi. Obok niej stali wszyscy jej synowie i jedyna córka oraz przyszły zięć i moja siostra. Wszyscy oprócz rodzicielki spojrzeli na mnie. I znowu miałam wrażenie, że tu nie pasuję, że lepiej byłoby, gdybym stąd zniknęła.
- Tak bardzo was przepraszam - wyszlochałam i podeszłam do najstarszej blondynki i uklęknęłam obok niej, pomagając zbierać szkło - nie powinno mnie tu być. Nie pasuję tu.
Wrzuciłam kilka odłamków do torby, a potem wytarłam oczy rękawem. Nie miałam pojęcia nawet, jak fatalnie teraz wyglądam. Wszystko zniszczyłam.
- Nie gadaj głupot, kochanie - odpowiedziała mi kobieta, a na jej twarzy błąkał się promień uśmiechu - to nie twoja wina. Mój mąż jest po prostu strasznie problematyczny. Wyjaśnimy sobie wszystko i będzie dobrze.
Pokręciłam przecząco głową i zacisnęłam mocno powieki. Ścisnęłam też dłoń, w której miałam odłamki szkła, a potem poczułam, jak po moich dłoniach cieknie ciepła ciecz. Krew.
Nigdy jej nienawidziłam. Czułam jej metaliczny zapach, przez jej widok robiło mi się słabo. I tym razem nie było inaczej. Zaczęłam tracić kontakt z otoczeniem. Niewidomymi oczami spojrzałam w miejsce, gdzie powinna być moja ręka, ale nic nie widziałam. Otaczała mnie nieprzenikniona ciemność. Słyszałam krzyki, harmider, stłumione hałasy. Potem ból w mojej czaszce i straciłam przytomność.

~*~

I znowu to samo. I w kółko, w kółko, w kółko.
Słyszałam koło mnie rozmowę, ale nie potrafiłam rozróżnić poszczególnych słów. Może trafiłam w miejsce, gdzie mówią po obcemu? Po arabsku? Chińsku? Francusku? Nie wiem, nigdy nie uczyłam się tych języków.
Czułam czyjś dotyk na mojej skórze, ale nie potrafiłam oddać gestu. Nie czułam swojego ciała. Mam jeszcze w ogóle ręce albo nogi? A może jakąś transplantację mi zrobili?
Wiedziałam, że ktoś na mnie patrzy. Czułam to. Czułam, ale nie potrafiłam podnieść powiek, było to naprawdę trudne, a ja nie miałam takich ambicji i samozaparcia, aby z tym walczyć. Z resztą, chociaż nie czułam bólu, a wracając do świata żywych znowu musiałabym go czuć.
A może umarłam? Może jakiś biały anioł trzyma mi za rękę, śpiewa kołysankę i nie wie, co ma robić? Co zrobić z zagubioną owieczką?
Nie chciałam znowu widzieć tego, ile zawodu wszystkim sprawiłam.
Nie chciałam znowu widzieć tego, ile krzywd im wyrządziłam.
Czy moje życie w ogóle ma sens?
Jednak do nich wracałam. Zaczęło mi wracać czucie, w miejscu, gdzie powinny być moje kończyny czułam lekkie mrowienie. Mogłam się poruszyć, otworzenie oczu nie robiło już mi takiego problemu, ale przez oślepiające światło znowu je zamknęłam. Nie dałam rady nic mówić, miałam całe zaschnięte gardło, bolało mnie ono jak diabli. Co oni mi, do cholery, zrobili?!
- Budzi się - usłyszałam cichy szept.
Zamrugałam kilkakrotnie oczami, światło było naprawdę jaskrawe, ręką próbowałam je zasłonić, ale cały czas mi to nie wychodziło. Wzięłam kilka głębokich wdechów i ponowiłam swoje czynności. Boże, co się stało?
Odzyskiwałam siły. Momentalnie do mnie wracały i motywowały do dalszego wysiłku. Usiadłam i oparłam się o coś twardego, ale jednocześnie wygodnego. W mojej dłoni znalazła się szklanka z zimną wodą, musiałam się napić. Oczy miałam szeroko otwarte, jakbym była po zażyciu narkotyków. Wciąż piłam, obserwując wszystko dookoła. Cała rodzina Lynchów, Ellington i Vanessa siedzieli dookoła mnie. Byłam jakimś obiektem kultu czy co?
Wypiłam orzeźwiający napój do końca i odstawiłam szklankę obok. Byliśmy nadal w domu, teraz w pokoju Ross'a. Wszystko było na swoim miejscu, jak kilkanaście... jak jakiś czas temu. Bolącą rękę miałam zabandażowaną, przez cienki materiał przebijał się ślad krwi.
- Co się stało?
- Masz bardzo słabą głowę - Van uśmiechnęła się delikatnie i podeszła do mnie, obejmując mnie lekko ramieniem - wiem, że nienawidzisz krwi, ale żeby od razu mdleć?
Nie podzielałam jej dobrego humoru. Wszystko mnie bolało, wszystkie mięśnie były napięte, a ja nie mogłam pozbierać myśli.
- Ile leżałam?
- Niedługo - odparła Rydel, a w jej głosie usłyszałam jakieś uczucia, oprócz tej obojętności, którą wcześniej wszystkich częstowała do rozpuku - jakieś dziesięć minut, na pewno nie więcej. Mama zabandażowała ci rękę, powinno być już dobrze.
Oblizałam szybko swoje wargi i potarłam skronie. To wszystko nie mieściło mi się w głowie. Tak dużo na raz się zdarzyło. Pocałunek, pobicie, komisariat, wyznanie prawdy, kłótnia, zemdlenie. A to wszystko w ciągu kilku godzin.
- Ona musi odpocząć - zaczął pan Mark, ale jego żona mu przerwała.
- Najpierw musimy sobie omówić kilka spraw - mrugnęła do mnie i posłała lekki półuśmiech - Laura, czemu teraz sądzisz, że powinnaś zniknąć?
- Ja? Zniknąć?
Wszystko było zamazane.
- To wynikało z twojego toku myślenia - teraz głos zabrał Rocky, w miarę poważnie, oczywiście jak na Rocky'ego, naszego śmieszka - czemu tak uważasz?
- No bo... o Jezu - schowałam twarz w dłonie - jestem taka okropna.
- To nieprawda - i Rydel dała znowu znak o swojej obecności - ludzie, to naprawdę straszna przeszłość, ale to wszystko to nie twoja wina.
- A kogo? - spytałam ostro i przegryzłam dolną wargę - ja byłam taka słaba, to ja wplątałam się w to cholerne towarzystwo, to ja zniszczyłam sobie lata młodości i zdrowy organizm. Wszystko ja.
- Byłaś załamana. To normalne, strata rodziców jest czymś wielkim.
- Matki - poprawiłam ją - ojca straciłam już dawno. Nawet nie chcę nazywać go ojcem.
- Posłuchaj mnie - głos zabrał ojciec Lynchów - to, że wzięłaś wszystko na siebie jest oznaką dojrzałości, ale nie możesz wszystkiego brać na siebie. Więc przestań się czuć nieswojo, wszystko w porządku.
Łatwo mu mówić.
- Dobrze, dziękuję - westchnęłam - każdy ma swój punkt widzenia, ale dziękuję. Nie będę brała wszystkiego na siebie.
Wszyscy odetchnęli z ulgą, bez wyjątku.
A potem popadłam w wir uścisków.
Ross był na samym końcu. Spojrzałam na niego rozbawiona i zatonęłam w jego ramionach, jak w jego oczach i jego... pocałunkach. Och, głupia ironio losu. Ile jeszcze razy mam się do ciebie zwracać?

*****************************************

Hmm... szczerze? Nie wiem, co tu mogę napisać. Rozdział jest tak samo ponury jak mój nastrój, więc to moja wina, ale co tam.
Ocena rozdziału należy do was, a ja swoimi negatywnymi ocenami wobec siebie tylko siebie denerwuję, więc już nic nie będę oceniać.
Dziękuję serdecznie za świetne komentarze i mam nadzieję, że będzie ich więcej, bo widać, że was tracę. Naprawdę mi z tego powodu przykro. Ale dziękuję tym stałym czytelnikom i tym nowym :)
Do następnego rozdziału, kochani! ♥

sobota, 4 października 2014

16. There are not so easy in life, as it might seem.

*Ross*

Ze smutnym, a jednocześnie zdziwionym wyrazem twarzy wpatrywałem się w niewidzialny punkt na suficie. Nie mogłem pojąć, co się przed chwilą stało, a jeszcze bardziej tego, jak zareagowała. Wciąż brzmiały w mojej głowie jej słowa "Wybacz, Ross". Szczelnie zamknąłem oczy i próbowałem głęboko oddychać, chcąc jak najszybciej zapomnieć o moim rozczarowaniu.

Czuła dyskomfort. Nie była pewna, co teraz robi. Zaczęła oddawać pocałunki, ale nagle wszystko do niej dotarło i odsunęła się od chłopaka. Wciąż miała przyspieszony oddech i oparła swoje czoło o jego ramię.
- Co to właśnie było? - spytała - to nie powinno się wydarzyć, w ogóle.
- Ale Laura...
Nie dała mu nawet dojść do słowa. 

- Pewnie teraz tego żałujesz - do jej oczu naszły łzy - zapomnijmy, Ross. Wybacz mi, Ross. Sądzę, że już muszę iść.
- Poczekaj - złapał ją za ramię - to było...

- Okropne, wiem - wyrwała ramię z jego uścisku - przepraszam, ale naprawdę myślę, że powinnam już się stąd ulotnić. To był instynkt - powtarzała sobie - to na pewno było z przemęczenia, prawda?
Nawet nie słuchając jego odpowiedzi, pokręciła przecząco głową. 
- Do widzenia, Ross - powiedziała, zanim trzasnęła drzwiami od jego pokoju i szybkim, głośnym krokiem zbiegła na dół. Nawet nie zdążyła się pożegnać ze wszystkimi, jak zniknęła za zakrętem od domu. Biegła i chciała być jak najdalej od tego miejsca, od niego. 

Co w ogóle ze mnie za facet? Nie potrafiłem jej przerwać i powiedzieć, że tego właśnie chciałem. Pragnąłem być bliżej niej. W ogóle, nigdy nie zrozumiem kobiet. Ona jest bardziej skomplikowana od Rydel!
Właśnie, mówiąc o niej.

- Ross! - wydarła się blondynka - co zrobiłeś tej dziewczynie?
Wpadła do jego pokoju jak strzała i wywaliła przy okazji kwiatka z doniczki, który stał na jego biurku.

- Uważam, że nic - nie miał ochoty na żadne rozmowy - nie zrozumieliśmy się w ogóle. Poza tym, Laura musiała szybko iść do domu, jej siostra ją potrzebowała.
- Kłamiesz - parsknęła i wysyłała w jego stronę gromy.

- A co chcesz wiedzieć? - warknął i podniósł się do pozycji siedzącej - że ją pocałowałem, bo chciałem, ale ona to źle odebrała i uważa, że nie chcę jej widzieć?! Że uważa, że tego nie chciałem, a to wszystko było z przemęczenia?! Jasne, nie zrozum mnie źle, ale mogłabyś widzieć coś więcej niż frajera, który podrywa wszystko, co się rusza, wliczając w to wiewiórki!
Najpierw jej oczy zrobiły się duże, a potem roześmiała się perliście i usiadła na jego biurku.
- Podrywałeś wiewiórki? Boże, Ross, jesteś strasznie głupi - wciąż się z niego perfidnie śmiała, a on nawet nie miał odwagi jej przerwać. Wydarł się tak głośno, że cały dom na pewno go słyszał i każdy miał z niego polewkę. Wstydził się wszystkiego, co tu zaszło.
Rydel się uspokoiła.

- Jeśli chcesz ją odzyskać, nawet w ramach tylko przyjaźni, musisz się postarać, a ja ci w tym niestety nie mogę pomóc. To musi być coś mega romantycznego i odjechanego, brat. Ona kocha romantyków.
- Skąd o tym wiesz? 

- No cóż - zamachała nogami - ja zamiast podrywać wszystko, co się rusza, wliczając w to wiewiórki, słucham ludzi, którzy do nas przychodzą.
Na jego twarzy pojawił się słaby uśmiech i rzucił w nią poduszką. 


Nie wiedziałem, jak mogę się zrelaksować. Wszędzie, gdzie było legalnie, miałem ochotę iść z NIĄ. A impreza odpadała, nie mogłem tam pójść. Jedynym wyjściem była siłownia, gdzie mogłem wyżyć swoją złość i przy okazji popracować, zarabiając dodatkowe kilka groszy.
Do plecaka wziąłem sportowe ubrania i zszedłem na dół.
- Idę się przejść - oznajmiłem rodzinie i zanim zdążyłem wyjść widziałem, jak siostra posyła w moją stronę serdeczny uśmiech - nie idę do niej - powiedziałem ostro i zamknąłem za sobą drzwi.
Mocno padało, momentalnie się zachmurzyło, jakby wszystko chciało odzwierciedlić mój nastrój. Szedłem szybkim krokiem w stronę swojej pracy, chciałem być tam jak najszybciej.
Już po kilku minutach minąłem biurko jakiejś sekretarki, nie wiem, po jakiego grzyba w siłowni sekretarka, ale podobno jest dobra w łóżku, dlatego tu pracuje i coś zarabia. Wolałbym o tym nie wiedzieć.
- Cześć, Ross, odstawiłeś księżniczkę do pałacu? - spytał mnie rozbawiony Luke.
- Cześć - burknąłem - tak, odstawiłem.
- Co, okazało się, że ma drugiego i bachorka i cię wystawiła? - wciąż ze mnie kpił.
- Zamknij się - rzuciłem - i tak wiem, że ją wcześniej spotkałeś i na nią lecisz.
- Skąd...? - zbladł.
- Gdy wychodziła, z jej kieszeni wypadł twój numer. Wątpię, żeby sama o niego poprosiła, bo na jej zaufanie trzeba zapracować.
- Łatwa jest - wzruszył ramionami, a ja nie wytrzymałem i walnąłem go w twarz.
Zdziwiony chłopak poleciał do tyłu i złapał się za swój krwawiący nos.
- Lepiej trzymaj się od niej z daleka - ostrzegłem go - jest o wiele za dobra dla ciebie.
Odszedłem kilka kroków w stronę męskiej przebieralni.
- A dla mnie o wiele bardziej za dobra - powiedziałem sam sobie, zanim zniknąłem za drzwiami, zostawiając osamotnionego, krwawiącego Luke'a.

~*~

*Laura*

Naprawdę musiało się rozpadać? Naprawdę w tym momencie, kiedy byłam oddalona od swojej ulicy o kilka kilometrów?! Cholera!
Ale był jeden plus - nikt nie widział, że płakałam. A płakałam. Biegłam w deszczu, boso, bo tenisówki się porwały, i płakałam. Nie mogłam powstrzymać łez. Ocierałam je, ale wciąż przybywały nowe. Czemu płakałam? Czemu jestem taka słaba?
A może on nie chciał, żebym wychodziła? Może jednak chciał, żebym została?
Pisnęłam krótko i wylądowałam na tyłku. To jest właśnie skutek nie patrzenia na drogę. Cała obolała wstałam i kuśtykając, zauważyłam znajomy budynek siłowni, w której dziś byłam z Ross'em. Nie dałam rady iść dalej i chciałam gdzieś usiąść, więc weszłam do środka. Już na wstępie usłyszałam krzyki, wrzaski i różne niepokojące dźwięki. Drżąc z zimna, usiadłam na drewnianym krześle. Otarłam bolącą nogę, która, jak się okazało, krwawiła. Szlag!
- Nigdzie nie pójdę! - usłyszałam znajomy głos - nie macie prawa! Zostawcie mnie!
Przez korytarz, na którym siedziałam, przeszło dwóch policjantów, trzymając mocno Ross'a, aby się nie wyrwał i nie uciekł z ich uścisku. Chłopak, widząc mnie, uspokoił się i zdziwił, a przyglądając się mi bardziej, posmutniał. Zdążył mi rzucić ostatnie spojrzenie, zanim umundurowani mężczyźni wyszli z budynku. Chciałam wiedzieć, co się stało.
Wbiegłam głębiej w budynek i przechodząc przez męską szatnię (zostałam nagrodzona gwizdami płci przeciwnej), znalazłam się w pomieszczeniu od boksu. Tylko tam wchodząc, zauważyłam pobite różne szklane przedmioty, teraz pozbawione jakiejkolwiek wartości i kształtu; na ziemi siedział Luke, mocno krwawił. Miał rozcięty łuk brwiowy, a jego policzek niebezpiecznie przybierał brunatnego koloru. Miał rozdrapane knykcie, z których ciekła krew.
- Co się stało? - spytałam zaniepokojona i podbiegłam do chłopaka, nie zważając na swój ból, i przyklęknęłam przy nim.
- Nic - odwrócił się w drugą stronę - zostaw mnie w spokoju.
- Jeśli sobie dobrze przypominam, to ty do mnie zarywałeś.
- Mogłaś mi powiedzieć, że jesteś dziewczyną Rossa - powiedział mi, udając oburzonego.
Przez chwile jego słowa w ogóle do mnie nie docierały.
- Co? Ross nie jest moim chłopakiem.
- To zabawne, bo kazał mi się od ciebie trzymać z daleka, a potem mnie pobił, kiedy powiedziałem, że chciałem być twoim przyjacielem.
Nie wierzyłam mu. Ross nie był taki. Luke mógł kłamać, chciał zdobyć moje współczucie i mnie zdobyć oraz chciał, żebym odrzuciła Ross'a i zostawiła go na lodzie.
- Nie gadaj głupot. Gdzie trzymacie bandaże i wodę utlenioną?
- Daj mi spokój - wyrwał swoje ramie z mojego uścisku.
- Gdzie są bandaże i woda utleniona? - spytałam wściekła tonem, którego nauczyłam się od Vanessy. Przydała mi się ta umiejętność, bo od razu wyglądał na przerażonego i pokazał mi miejsce trzymania tych rzeczy.
Cholernie mnie denerwował. Udawał wiecznie pokrzywdzonego, bo sprowokował Rossa, a ten mu oddał. Prawda? Powiedzcie, że tak było.
Gdy polałam jego brew wodą utlenioną, zaklął pod nosem. Deja vu.
- Lepiej?
Pokiwał niepewnie głową.
- Dzięki. I dla twojej wiadomości, nie gadałem głupot. Sam siebie nie mogłem pobić.
Wzruszyłam ramionami.
- Bić się o dziewczynę. Kretyni.
Adrenalina tak we mnie biła po tym wszystkim, że nawet już nie czułam bólu ani zimna. Było mi dobrze i nie musiałam się martwić o nic. Co z tego, że leciała mi krew? Piekło trochę, ale niedługo przestanie, taki układ rzeczy. Nagle poczułam, jak telefon drży w tylnej kieszeni moich spodenek. Wyjęłam komórkę i zaklęłam. Przez ekran biegła długa, głęboka rysa. Odebrałam rozmowę.
- Halo?
- Laura, chciałabyś przyjechać na komisariat? - w słuchawce usłyszałam roztrzęsiony głos Rydel - Ross się o ciebie martwi i chce cię zobaczyć.
- Jasne, spokojnie. Rydel, czy to coś poważnego?
Odchrząknęła i westchnęła głęboko.
- Pobił się z kimś i podobno wywalili go z pracy. Nie wiem, co ma piernik do wiatraka, skoro on pracuje w restauracji, znaleźli go w siłowni i od razu został zwolniony.
Co? Przecież Ross... O Boże, ale on namieszał.
- Rydel, on nie pracował w restauracji - powiedziałam wolno, bojąc się jej reakcji - on pracował jako trener boksu w tej siłowni.
Cisza po drugiej stronie. A potem nagle tę ciszę rozciął przeciągły świst i usłyszałam rozbicie kolejnej szklanej rzeczy.
- Oddzwonię - powiedziała jeszcze bardziej zdenerwowana niż wcześniej i nim zdążyłam zareagować, rozłączyła się.

~*~

*Rydel*

Jak on mógł? Wiedział, co się z tym wiąże. Wiedział, że jak będzie to robił, znowu stanie się agresywny. Teraz wszystko ułożyło się w całość. Zawsze po pracy wracał zmęczony i spocony, worek, który ze sobą nosił, chował u siebie w pokoju i nie chciał nikomu go pokazywać; nie miał zapisanego numeru jego "szefowej" z restauracji, chodził tam nieregularnie.
O cholera.
- Rydel, co się dzieje? - spytał mnie ojciec.
Spojrzałam na swojego pobitego brata siedzącego po drugiej stronie krat, potem na telefon, gdzie się wszystkiego dowiedziałam, a potem na rozbitą szklankę, którą stłukłam.
- On... Ross... O Boże... - jąkałam się.
- Delly, co jest? - spytał mnie Ell, tuląc mnie do siebie.
Wtuliłam się w niego. Nie liczył się teraz jakiś dziecinny zakład, potrzebowałam jego wsparcia.
- Ross pracował jako trener boksu - wypaliłam, a potem z cichym płaczem wtuliłam się jeszcze bardziej w ramię mojego narzeczonego.
Blondyn podniósł czujnie głowę.
- Co takiego? Kto ci to powiedział?
I wtedy zaczęło się piekło. Ojciec zaczął się drzeć i szarpać policjanta, który zatrzymywał go, aby nie mógł iść do Rossa i go udusić. Mama i ja płakałyśmy, Rocky z Rikerem próbowali uspokoić ojca, a Ryland głaskał mnie po ramieniu.
- Proszę się uspokoić! - usłyszałam gruby, męski głos - jeśli pan się nie uspokoi w tej chwili, pójdzie pan w kroki syna.
- Nie tak cię wychowałem! - krzyknął tata - jak mogłeś?! Wiedziałeś, czym to się może skończyć.
Nie doczekałam do końca kłótni, bo zemdlałam.

********************************

Dzień dobry, a raczej dobry wieczór wszystkim :3
Rozdział jakiś taki smutny i ponury, ale tylko na to miałam wenę. W następnym rozdziale ujawnią się kolejne tajemnice i znowu zadzwoni tajemniczy Jones... a raczej tajemnicza :D I nic już więcej nie powiem, bo wszystko wydam.
Dziękuję za motywujące komentarze i czekajcie cierpliwie na next'a.


niedziela, 21 września 2014

15. 'Makes me that much smarter, so thanks for making me a fighter'

Ten sam dzień 

*Ross*

- Co powiesz, abyśmy skoczyli do mnie, co? - zaproponowałem Laurze - pokazałbym Ci w końcu mój pokój, porozmawiałabyś z moim rodzeństwem, zjadłabyś obiad...
- Okej, okej, okej - przerwała mi, śmiejąc się - Ross, nie rozpędzaj się tak. Czemu Ci tak bardzo na tym zależy?
Westchnąłem. Laura jest strasznie uparta i sądzi, że wszystko musi być ułożone według jej myśli. Jest to strasznie irytujące, ale uważam, że to tylko dodaje jej uroku.
Tak w ogóle, chyba zaczynam żywić do niej jakieś specjalne uczucia. Miałem ochotę w tej chwili walnąć się w głowę, ale brunetka bardzo uważnie mi się przeglądała, a jakbym jednak uderzył się teraz w czoło, wyszedłbym na kompletnego idiotę. Nie kocham jej. Nie kocham jej - powtarzałem jak mantrę, starając się sobie coś udowodnić, co chyba niekompletnie mi wychodziło. 'Oszukujesz sam siebie' przeszło mi przez myśl, ale to zignorowałem.
- No nie wiem. Po prostu chcę pokazać ci swój pokój? - próbowałem tą całą sytuację zamienić w żart.
Nie uwierzyła mi. Widziałem to po jej oczach.
- Coś długo nad tym myślałeś - zmrużyła zabawnie oczy.
Czemu ona musi być taka dociekliwa?
- Dobra, jeśli nie chcesz, to nie mów, ale robię to tylko dla twojego rodzeństwa, nie dla ciebie.
Odetchnąłem z ulgą, że wyszedłem cało z tej głupiej sytuacji. Czemu jej tak bardzo zależało, żeby wiedzieć, czemu ją zapraszam? Nie rozumiem kobiet. Ale potem doszły do mnie jej słowa.
- Ej, żartujesz, prawda?
Nie podniosła wzroku znad telefonu, gdzie wpisywała jakąś wiadomość tekstową do kogoś, prawdopodobnie do swojej siostry.
- Nie. Nawet nie wiesz, jak się stęskniłam za Rocky'm.
Cała sytuacja przybrała dramatyczny obrót, ale wiedziałam, że dziewczyna tylko żartowała. Co z tego, że żartowała, jak byłem zazdrosny? Cholera, co się ze mną dzieje?
Moje rozmyślania przerwał dźwięk przychodzącego sms-a.
- Okej, Vanessa wróci w nocy, a nie chcę sama tyle siedzieć, więc chętnie do was wpadnę.
Uśmiechnąłem się do niej promiennie, co od razu odwzajemniła.
- Ross, jesteś strasznie głupi, wiesz? - parsknęła - nie uwierzyłam ci z tym pokojem. Nikt by nie uwierzył.
- Ale ty mnie znasz o wiele lepiej, niż miliony osób na całym świecie.
- Może bym się i rozczuliła, ale to nieprawda. Ja prawie nic o tobie nie wiem - skrzywiła się lekko, ale potem poprawiła torbę na swoim ramieniu i spojrzała przed siebie, zapewne widząc już zarysy budynku mojego domu.
Na mojej twarzy pojawił się grymas.
- A co chcesz wiedzieć, Laura? - spytałem lekko.
- Lekkoduch się znalazł - uśmiechnęła się kwaśno - nie wiem. Nie łatwiej by było, gdybyś coś opowiedział o sobie?
Wzruszyłem ramionami.
- Dobra. Jestem Ross Shor Lynch i...
- Nie podstawowe rzeczy - przerwała mi - o tym wie cała szkoła, Lynch.
Nad takimi rzeczami musiałem dłużej się zastanowić. Nie wiedziałem, co mogę jej powiedzieć, a co nie. Bo nie powinienem wszystkiego, to jest o wiele za szybko.
- Lubię ser.
Wywołałem u niej chichot.
- Ross, naprawdę? A może inaczej się pobawimy się tak, że ty mówisz jeden fakt o sobie, a potem ja i tak na zmianę.
Popatrzyłem na nią z głupim uśmieszkiem.
- Okej. Dobra, ja zaczynam. Kiedy miałem pięć lat, zwaliłem się z roweru i walnąłem głową w drzewo.
Miło było patrzeć, jak uśmiech rozświetla jej twarz.
- Dlatego jesteś taki głupi.
- Bardzo śmieszne, ha-ha - powiedziałem z sarkazmem, ale zabrakło mi siły woli, aby się nie uśmiechnąć - teraz twoja kolej.
- Dobra... - chwilę pokołysała się na piętach, stojąc w miejscu - kiedy też miałam pięć lat, utopiłam swoje lalki w błocie.
- Naprawdę? - wybuchnąłem szczerym śmiechem.
- Tak - mówiła, wciąż się śmiejąc - padał duży deszcz, a na ulicy pojawiły się kałuże. Wyrzuciłam lalki przez okno, a potem nie mogłam ich wyjąć, były strasznie głęboko.
- Mieliśmy chyba mówić o normalnych rzeczach dotyczących nas, a nie o głupich historyjkach z dzieciństwa.
- Ty to zacząłeś - wytknęła mi.
Wzruszyłem ramionami, znowu i zagryzłem dolną wargę.
- Od piątego roku życia tańczę jak zawodowiec.
- Ho-ho, jaki skromny - prychnęła - ja miałam piętnaście lat, kiedy pierwszy raz zasiadłam za kierownicę. Prawie zabiłam tatę i siebie, on wrzeszczał jak kobieta, kiedy taranowałam wszystko na swojej drodze.
Znowu się zaśmiałem, ale widząc przed sobą mój budynek zamieszkania przestałem.
- Przełóżmy tę zabawę na inny dzień, okej?
Marano kiwnęła głową i pierwsza weszła za furtkę. Potem zapukała do drzwi, ale kiedy doszedłem do nich, po prostu je otworzyłem. Niepewnie przekroczyła próg domu i zdjęła swoje buty, i położyła torbę na szafie w przedpokoju.
- Wróciłem i jest Laura! - krzyknąłem w przestrzeń.
Słyszałem, jak w kuchni gra znajoma mi piosenka Eltona John'a.
- Jesteśmy w kuchni - usłyszałem głos mamy.
Złapałem przyjaciółkę za ramię i zaciągnąłem do tego pomieszczenia. Wszyscy zawiesili na nas swoje oczy, na co Laura się zarumieniła. Wyglądała uroczo.
Mama wstała od stołu i podeszła do szafki.
- Cześć, dzieci - uśmiechnęła się, nie odwracając się w naszą stronę - Riker, proszę, idź i przynieś Laurze krzesło, okej?
Blondyn tylko kiwnął głową i gdy mnie mijał, specjalnie uderzył mnie ramieniem.
Matka wyjęła jeszcze jeden talerz i szklankę, gdzie nałożyła kawałek zapiekanki i nalała soku jabłkowego.
- Mamo, Laura nie lubi soku jabłkowego - powiedziałem kobiecie, kiedy przypomniałem sobie, jak mi jakiś czas temu o tym mówiła.
- Aha, dobra... - wytrąciłem ją z rytmu, ale wylała sok do zlewu i przemyła szklankę.
Laura posłała mi lodowate spojrzenie, ale to zignorowałem. Po chwili siedzieliśmy już wszyscy przy stole i jedliśmy posiłek.
- Jak było na spacerze, Ross? - spytał mnie ojciec.
Przełknąłem kawałek posiłku, jaki miałem w ustach.
- Dobrze. Przy okazji dowiedziałem się kilku zabawnych rzeczy o Laurze.
Posłałem jej uśmiech, który odwzajemniła.
Cisza była niezręczna, można to było wyczuć. Nikt się nie odzywał do końca, nie chcąc powiedzieć przy gościu czegoś niewłaściwego.
Kiedy Marano skończyła jeść, podałem jej konkretniejszy plan, jak dojść do mojego pokoju, a przy okazji sam kończyłem posiłek. Odniosłem talerz do zlewu, w tym samym momencie usłyszałem szuranie krzesła, a po chwili Rydel była koło mnie. Wyszedłem z kuchni, ale siostra wciąż szła za mną. Kiedy byłem już przy schodach, złapała mnie za ramię.
- Ross, nie wiem, co kombinujesz, ale ona nie jest warta tego, abyś ją zranił - syknęła w moją stronę - nie jest taka, jak twoje poprzednie "dziewczyny", więc jeśli tylko ją skrzywdzisz, pożałujesz.
Pierwszy raz słyszałem w jej głosie tyle jadu, aż zacząłem się jej bać.
- Rydel... ja nawet nie wiem, czy ją lubię - skłamałem.
Dobrze wiedziałem, co do niej czuję.
- To nie rób jej żadnych nadziei - odepchnęła od siebie swoje ramię i wróciła do salonu.
A ja nie wiedziałem, jak zareagować na jej agresywne zachowanie wobec mnie.

~*~

Patrzyłem prosto w jej oczy, które błyszczały żywym blaskiem. Chyba nigdy nikogo tak nie pożądałem, jak jej. Chciałem, żeby już zawsze ją mieć przy swoim boku. Chciałem, żeby mnie kochała, żeby oddała mi się cała. Żeby była.
Spojrzałem na jej różowe usta, które wciąż wymawiały jakieś słowa.
- Ross - powiedziała trochę ostro - nie słuchasz mnie.
Pokręciłem głową i wróciłem do świata żywych.
- Przepraszam, zamyśliłem się - powiedziałem i spuściłem wzrok.
- Wątpię - jej głos złagodniał.
Potargała włosy na mojej głowie i zachichotała.
- Nie wiem, co ci chodzi po głowie, ale czy... - przerwała i zarumieniła się mocno.
Nie musiałem nic mówić, domyśliła się, o co chodziło. Jej oczy, rozbiegane, chodziły po całym pokoju, aby tylko uniknąć mojego wzroku.
A potem przybliżyła się do mnie lekko i objęła. Słyszałem bicie jej serca, czułem ciepło, które biegło od jej ciała. Zadrżała, kiedy przyłożyłem swoje ręce na jej ramiona.
Po chwili odsunęła się ode mnie i spojrzała prosto w oczy.
- Wybacz, Laur, ale muszę to zrobić.
Zanim zareagowała, złapałem ją za kark i przybliżyłem do siebie, jak to tylko możliwe, łącząc nasze wargi w łapczywym pocałunku. Nie mogłem uwierzyć, co się dzieje, a jeszcze bardziej byłem zdziwiony, a jednocześnie uradowany, kiedy dziewczyna zaczęła oddawać każdy pocałunek. Temperatura w pokoju znacznie wzrosła, a my wciąż nie oderwaliśmy się od siebie ani na chwilę. Zaczęło brakować mi tchu, ale nie przerywałem. Nie chciałem, żeby ta chwila kiedykolwiek się skończyła. Pragnąłem jej całym ciałem i sercem. Nie wiedziałem, co się ze mną dzieje. Czy miłość może tak działać na człowieka? Kompletnie zgłupiałem, przez nią. Nawet przez dłuższą chwilę zapomniałem o Amy i o całym świecie. Liczyło się tylko to, co dzieje się teraz. Liczymy się tylko my.
Nie potrafiłem wyjaśnić swojego nagłego wybuchu miłości i namiętności.
Ale wiedziałem jedno. Kocham ją.
Ja, Ross Lynch, kocham Laurę Marano i już nic nie mogłem na to poradzić.

************************

Rozdział krótki, pisany na szybko. Jest tylko Raura. Cieszycie się na nagły zwrot akcji? Szczerze, nawet sama po sobie się tego nie spodziewałam :D
Dziękuję za miłe komentarze :3
Czekajcie cierpliwie na następny rozdział ^^

piątek, 5 września 2014

14. 'I feel the love, And I feel it burn, Down this river every turn, Hope is a four letter word'

DEDYK DLA MOJEJ UKOCHANEJ SZANELL ♥ 
Doczekałaś się w końcu, kochanie ☺

*Laura*


Gdy wróciłam bardziej radosna do domu po lodach, wzięłam szybki prysznic i pomimo wczesnej godziny, położyłam do łóżka. Nie śniło mi się nic. Kiedy wstałam o szóstej rano, z czego byłam zadowolona, bo nie zadzwonił budzik, wiedziałam, że wczoraj okropnie przesadziłam. Nie powinnam gadać takich głupot, a do tego zostawiać Rossa samego bez powodu. A dzisiaj jest sobota, nie spotkam go w szkole. Westchnęłam podenerwowana i pociągnęłam się za włosy. Warknęłam sfrustrowana i skierowałam się do salonu. Znalazłam karteczkę od Vanessy, że poszła do pracy. W swoim telefonie wpisałam znany mi ciąg cyfr, ale u Rossa wciąż włączała się poczta głosowa. Wypuściłam powietrze przez zaciśnięte zęby i z trudem, przez swoje lekko już porwane kapcie, wbiegłam na górę. Ubrałam się w czarną koszulkę i krótkie, jeansowe rybaczki, na nogi włożyłam fioletowe trampki za kostkę, na szyję naszyjnik z sercem po mamie, a włosy związałam w luźnego koka. Do przestronnej kieszeni w spodniach wsadziłam telefon, trochę pieniędzy, klucze oraz niewielki zeszyt, w którym zapisywałam swoje pomysły na piosenki. Pisałam kiedyś jakieś teksty, ale jeszcze żaden nie był wart zauważenia.

Wyszłam z mieszkania, wyminęłam pijanego sąsiada śpiącego na schodach i wyszłam z klatki. Gorące słońce ogrzewało moją twarz, a ja podśpiewywałam sobie pod nosem ulubioną piosenkę Katy Perry, tańcząc delikatnie. Jak zwykle, nie patrzyłam na drogę i jak zwykle... zgadnijcie... jasne, wpadłam na kogoś!
- Przepraszam, przepraszam... - mamrotałam pod nosem, nawet nie wstając z czterech liter, na które upadłam - przepraszam, przepraszam...
- Powtarzasz się - usłyszałam rozbawiony głos - chodź, pomogę ci.
Zanim zdążyłam zareagować, chłopak wziął mnie pod pachy i ustawił do pionu, abym nie szła jak naćpana. Zakręciło mi się w głowie i się zachwiałam, więc, jak już zdążyłam zauważyć, brunet złapał mnie i znowu się roześmiał.
- Czy ty przypadkiem wcześniej czegoś nie piłaś?
- Nie przypominam sobie, abyśmy byli na ty - zauważyłam, choć mój głos brzmiał dość słabo w porównaniu z tym, jak miał na serio brzmieć.
Kolejny chichot. Czy trafiłam na jakąś narajaną nastolatkę? Którą faktycznie ja byłam, a chociaż na taką wyglądałam.
- Też nic mi o tym nie wiadomo - powróciła mi ostrość kolorów i miałam już siłę stać na własnych nogach, więc wyrwałam ramię z uścisku nieznajomego chłopaka - jestem Luke, a ty?
Odwracając się w jego stronę, uderzyłam niechcący dłoń, którą wyciągnął w moją stronę.
- Laura - mruknęłam nieprzytomnie i kopnęłam z całej siły w budynek zbudowany z czerwonej cegły.
- Gdzie się wybierasz? - spytał, patrząc na moje poczynania.
- Nie rozumiem, czemu cię to interesuje. Niestety, nie mogę cię ze sobą zabrać. Tak mi przykro - powiedziałam i we wszystkie te słowa włożyłam jak najwięcej sarkazmu.
Ścisnęłam włosy, z której zaczęła zsuwać mi się gumka. Westchnęłam jeszcze głęboko i zaczęłam iść w stronę mojego celu. Chłopak jednak szybko mnie dogonił, a na jego twarzy wciąż tkwił ten denerwujący uśmiech.
- A mógłbym ci potowarzyszyć?
Spojrzałam na niego uważnie i uśmiechnęłam się pod nosem. Kiedy myślał, że mnie ma, bo powiększał mu się co raz bardziej uśmiech, odparłam krótkie :
- Nie.
- Wrzuciłem ci swój numer telefonu do kieszeni spodni - powiedział jeszcze, za nim zdążyłam się od niego oddalić. Nie zdążyłam mu odpyskować, bo zniknął za rogiem.

~*~


Z małym uśmiechem dotknęłam białych klawiszy szkolnego pianina. Uwielbiałam ten instrument od kiedy tylko pamiętam. To rodzice mnie nauczyli na nim grać, wszystko już załapałam dość szybko, a płynnie grałam od 7 roku życia. Nie licząc przesłuchania, strasznie długo nie grałam na nim ot tak, dla przyjemności. Usiadłam powoli na brązowym krzesełku z dębowego drewna i wyjęłam swój notatnik oraz coś do pisania. Naszła mnie ogromna wena, aby coś zagrać, chociażby dla rozgrzewki. Przypominając sobie w głowie wszystkie nuty po kolei, zaczęłam grać kołysankę, którą kiedyś napisał tata dla mamy. Ta melodia wzbudzała zawsze we mnie mnóstwo emocji, i tak było tym razem. Nim zdążyłam wszystko zagrać do końca, zatrzęsła mi się broda, a po policzkach poleciały słone łzy. Tak bardzo chciałabym, żeby przy mnie byli. Żeby pomagali mi, opieprzali za wszystko, co zrobiłam źle, żeby poprawiali. Żeby byli.

Trzęsącymi się z emocji rękoma wytarłam swoje policzki, które były lodowate. Wzięłam kilka wdechów na uspokojenie i zaczęłam grać jeszcze nieznaną mi melodię, przy okazji sobie podśpiewując.
Tell me what to do about you. I already know I can see in your eyes when you're selling the truth [tłum. Powiedz mi, co zrobić z tobą mam? Teraz wiem, co mogę dostrzec w twoich oczach kiedy mówisz prawdę. ] - wyśpiewałam cicho - 'Cuz it's been a long time coming so where you running too? Tell me what to do about you? [Bo minęło dużo czasu, więc dokąd uciekasz? Powiedz mi, co zrobić z tobą mam?]
Gdy skończyłam grać, rozległy ciche brawa, a ja zaskoczona odwróciłam się ku Rossowi.
- Świetna piosenka - uśmiechnął się szeroko, a ja spuściłam wzrok, zawstydzona - ty ją napisałaś? 
- A kto inny? - spytałam retorycznie, gdy powoli moja twarz wracała do normalnych kolorów, a odwaga znów do mnie wróciła - poza tym, jak można stwierdzić, że to świetna piosenka, gdy napisałam zaledwie dwa zdania? 
Wzruszył.
- Po prostu. Tak po ludzku.
Prychnęłam.
- Tiaa. Raczej po Rossowemu. 
Uśmiechnął się szeroko i usiadł koło mnie na stołu. Przyłożył ręce na pianinie. Żeby dać mu trochę miejsca, przesunęłam się bardziej w bok, ale mi na to nie pozwolił łapiąc za talię i znowu przyciągając bliżej siebie. Nasze twarze dzieliło naprawdę niewiele, czułam na sobie jego gorący oddech. Spuściłam wzrok na buty przypominając sobie wczorajszy dzień, a Ross, zawstydzony, spuścił wzrok i zaczął grać powolną melodię. Zaskoczona wpatrywałam się, z jaką profesją chłopak grał, widać było, że styczność z muzyką ma od najmłodszych lat. Zupełnie jak ja.
Moje przemyślenia przerwał trzask zamykania klawiszy od pianina. Nawet się nie obejrzałam, że blondyn skończył.

- To było piękne - wyznałam - naprawdę świetne. To twoja kompozycja?
- Jeszcze nieskończona - Lynch machnął ręką, ale uśmiechnął się pod nosem - miałem po prostu ostatnio taką wenę twórczą, aby zrobić... coś. Naprawdę nie mam pojęcia, co jest moją inspiracją. 
Odwzajemniłam jego gest i złapałam go za ciepłą dłoń, co kontrastowało z moją zimną skórą. Ścisnął moją rękę, a ja ostatkiem czasu zabrałam swój notatnik, by po chwili zostać wyciągnięta z sali. Nawet nie wiedziałam, że mogę coś stracić, a nie tylko coś zyskać.

~*~


- Gdzie mnie ciągniesz? 

- Do twojego mieszkania, zołzo - Ross potargał moje dotąd ułożone włosy - musisz wziąć strój sportowy, chcę cię gdzieś zabrać.
- Tego się już domyśliłam - powiedziałam z sarkazmem - no powiedz w końcu.
- Do pewnej hali. Pomyślałem sobie, żebym mógł cię trochę podszkolić z boksu, no wiesz... mam jakieś tam pojęcie i na pewno mniej bym bał się o ciebie.
Uśmiechnęłam się.
- To słodkie, Ross, ale od gdy miałam siedem lat, ćwiczyłam kickboxing.
- A wtedy...?
- To było coś innego. Umiem skopać dupę - przerwałam mu i zatrzymałam się.
- Ale mogłabyś...
Westchnęłam.
- Jasne, mogłabym - znowu mu przerwałam.
- A mogłabyś...
- Nie, nie mogłabym przestać ci przerywać w środku zdania - zachichotałam.
- Jesteś jakąś jasnowidzką?
Pokiwałam głową z miną eksperta.
- Tak, Ross, na pewno. To takie dojrzałe.
Wybuchnęliśmy równocześnie śmiechem i kontynuowaliśmy swoją wędrówkę.

~*~


Przebrawszy się i założywszy na ręce rękawice bokserskie, czekałam na Rossa, jednocześnie rozgrzewając się, uderzając w worek treningowy. Straciłam do tego kondycję i jakikolwiek zapał już dawno temu, więc szybko się zmęczyłam, ale kontynuowałam swoją pracę.

Nagle poczułam, jak mnie ktoś obejmuje z tyłu. Nie przerwałam czynności, a Ross przeszedł przed moje oczy, abym miała możliwość go widzieć.
- Szybciej bym wzięła prysznic, szukała ubrań w szafie i przyszykowała się do szkoły - powiedziałam i spojrzałam na niego.
Podniósł ręce w geście poddania.
- Taki jeden gość mnie zaczepił i mnie chyba z kimś pomylił - może i bym mu uwierzyła, ale wyczułam w tym wszystkim nutę fałszu.
Pewnie rozmawiał z tym Jonesem, co wtedy na plaży. Ja się dowiem wszystkiego na ten temat, nie wiem jeszcze jak, ale wiem, że się dowiem.
- To co, boksujemy się? - spytałam udając, że mu wierzę.
Pokręcił przecząco głową.
- Wolałbym bardziej ci tak tłumaczyć.
- Hmm... wychodzi z ciebie seksista - powiedziałam i uderzyłam go dość mocno w klatkę piersiową - że co, z dziewczynami nie wypada?
- Laura, proszę...
- Widzą państwo? Ten chłopak boi się, że nie dam sobie z nim rady - zaszydziłam głośno, aby każdy mnie usłyszał - może zakładzik?
Ross długo patrzył na moją wyciągniętą dłoń, a potem powiedział szybko :
- No dobra - wypuścił głośno powietrze z płuc - ale bez zakładu. Nie chcę, abyś coś straciła, jak przegrasz.
Prychnęłam, ale jednocześnie byłam zadowolona.
Podeszliśmy razem do ringu i rozszerzyłam liny z jednej strony, aby wejść na podest. Ross zaczął podskakiwać w miejscu, ale ja stałam nienaruszona. Chłopak podszedł do mnie.
- No to co, poddajemy się, panno Marano?
Uderzyłam go mocno w brzuch, a gdy się zgiął w pół, uderzyłam także w twarz. Rękawice zamaskowały ból, więc byłam pewna, że Ross niewiele poczuł.
- Nieźle, nieźle - zacmokał jak znawca i się wyprostował - jeszcze trochę...
Przerwałam mu w połowie zdania, po raz kolejny w dniu dzisiejszym, uderzając go znowu w brzuch. Potem zbiłam go z nóg i chłopak poleciał na ziemię.
- Radzę ci nie gadać - uśmiechnęłam się z wyższością - i się skoncentrować. Sądzę, iż twoje ego nie zniesie, gdy przegrasz z taką słabą dziewczynką, jaką jestem.
Lynch stanął na nogi i wtedy zaczęła się dopiero prawdziwa walka. Krążyliśmy po ringu i wymienialiśmy się ciosami, na które najczęściej reagowałam śmiechem, bo blondyn traktował mnie, jakbym była jajkiem. Kilka razy on wylądował na macie, ja trochę rzadziej. Lekcje się na coś przydały.
Kiedy walnął mnie mocniej niż zazwyczaj, uświadomiłam sobie, że jednak wolałam, kiedy tego nie robił. Syknęłam cicho pod nosem i rzuciłam się na niego. Upadliśmy razem, siedziałam na nim okrakiem i okładałam uderzeniami. Chłopak próbował się bronić i mnie od siebie odepchnąć, ale niewiele zdziałał. W końcu wyładowałam się i wstałam z niego. Wszystko to było taką naszą zabawą, a kilka siniaków więcej do kolekcji nie robiło mi różnicy.
Znów uderzył mnie w brzuch, a ja, nie kontrolując tego co robię, wskoczyłam mu na plecy. Lynch kręcił się dookoła i latał, jakby był jakimś upośledzonym motylem, próbując mnie zrzucić. Och, Ross, jesteś taki głupi...
Wokół zebrał się tłum i zaczął mi wiwatować. Szybko też w tym samym miejscu znalazł się właściciel siłowni i, rozwcieczony, wszedł na ring i mnie odepchnął od Rossa. Upadłam na ziemię.
- To nie sport dla kobiet, mała - warknął - siłownia dla kobiet jest po drugiej stronie.
- Ja tu jakoś widzę same baby - prychnęłam - pozwę cię za cholerną dyskryminację, wiesz? Kolejny seksista się znalazł.
- To nie żaden klub - jego głos był nadal chłodny - i masz stąd wyjść, bo zadzwonię po policję.
- Jasne, jasne - warknęłam i zeszłam z ringu - patrz, bo ja jakoś myślę, że ty radzisz sobie w tym wszystkim o wiele gorzej niż ja.
- Nie przeginaj, mała - pomachał na mnie palcem.
- Mówisz o swojej pale? Daj spokój, facet.
Odwróciłam się do niego tyłem i skierowałam się do damskiej przebieralni.
- A ty, Lynch, jeszcze jeden taki numer, a wylatujesz!
On tu pracuje? A nie miał pracować w restauracji? Ouch, tyle pytań i żadnych odpowiedzi. I tak się dowiem. Wszystkiego.

~*~


*Rydel*


Siedziałam po środku na kanapie. Po mojej prawej stronie siedział Rocky, a po lewej Ryland. Obaj bracia postanowili stać się specjalnymi strażnikami od tego, aby Ell mnie dotknął. Mi to było nawet na rękę, ale gdyby on podszedł i chociażby spróbował mnie pocałować, wygrałabym zakład. Jutro odeślę braci z kwitkiem, sądzę, że nie będą mi potrzebni.

Pomimo wszystkiego, pierwszy dzień zakładu z siedmiu mijał mi nawet dobrze. Oglądałam sobie cały dzień ulubione seriale, nikt nie ględził mi nad głową, że mu się to nie podoba (chodzi o Ellingtona) i zjadałam całe paczki popcornu, które magicznie gdzieś znikały o wiele szybciej, gdy siedziałam z braćmi. Było to dość zabawne.
- Delly, wyniesiesz śmieci? - usłyszałam głos mamy z kuchni.
- Jasne - wybrnęłam z "uścisku" brunetów i poszłam leniwie do kuchni.
Widząc, jak mama męczy się, zbierając wszystko do torby, podeszłam do niej i ją powstrzymałam.
- Ja to zrobię - powiedziałam łagodnie.
Pozbierałam wszystko, co wyleciało poza reklamówkę i zawiązałam ją na gruby supeł.
- Dzięki, skarbie. Już nie te lata.
Uśmiechnęłam się smutno i wyprostowałam, trzymając reklamówki w ręku.
- Żyjecie razem z tatą w małżeństwie już bardzo długo - założyłam sobie za ucho niesforny kosmyk, który wyszedł z kucyka.
- Trapi cię coś, kochanie?
- Boję się, że to nam z Ell'em nie wyjdzie - wyznałam i odstawiłam śmiecie na chwilę na ziemię - potrafimy się bardzo często kłócić i długo chodzić obrażeni. Boję się po prostu, że to wszystko się kiedyś w końcu zawali.
- A kochasz go?
- Najbardziej na świecie - wyszeptałam.
- A więc, jeśli to prawdziwa miłość, to przetrwa wieki. Uwierz mi, kochanie - pogłaskała mnie po policzku - my z tatą też nie mieliśmy łatwo. A myślisz, że jak było? Czasami byliśmy bardziej głośniejsi i niesforniejsi od was, uwierz - zachichotała - też bardzo często się kłóciliśmy, ale żeby załagodzić nasze spory, postanowiliśmy w każdej sytuacji znaleźć kompromis. Wy też się postarajcie. Wiadomo, że możecie się rozejść, ale trzeba myśleć inaczej. Kochasz go i chcesz z nim spędzić resztę swojego życia, dlatego tak bardzo pragniesz już ślubu. Niczego innego nie trzeba, niż faceta, który też o tym marzy. I o dzieciach. Z nimi jest najweselej, szczególnie na stare lata. A jeśli wszyscy z twojego rodzeństwa też będą mieli gromadkę dzieci, to jak spotkacie się kiedyś rodzinnie, to trzeba wam będzie wynajmować jakiś hotel.
Roześmiałam się.
- Martwi mnie też trochę zachowanie Rossa.
- Kochał bardzo Amy. Wszyscy bardzo przeżyliśmy jej śmierć, ale go to wstrząsnęło. Kiedyś znajdzie swoją drugą połówkę, jaką dla ciebie jest Ell, a dla Rocky'ego Jessy. Nie mogę się doczekać, aż przyjedzie do nas z Londynu.
- Jessie? Jessy powinna przyjechać już w przyszłym roku.
- Rocky oszaleje ze szczęścia - kiedy mama się uśmiechała, jej zmarszczki wygładzały się i wyglądało o niebo młodziej - a wracając do Rossa, nie uważasz, że przesłodko wygląda z tą Laurą? I widać, że się naprawdę lubią.
Odwzajemniłam gest.
- Naprawdę słabo ją znam. Widziałam ją zaledwie cztery razy i tylko raz mogłam z nią poważnie porozmawiać i ją lepiej poznać. Ale wydaje się urocza.
- Wszyscy ją polubiliście. Może zaproście ją na obiad? Albo zorganizujmy jutro grilla i zaprośmy ją, jej rodzinę oraz sąsiadów.
Pokiwałam głową i westchnęłam.
- Tylko, że Laura przyjdzie tylko z siostrą - powiedziałam niepewnie.
- Jej rodzice pracują?
Uznałam, że mogę mamie powiedzieć prawdę.
- Jej mama nie żyje, a ojciec zostawił jej rodzinę, gdy była małą dziewczynką.
- Tak mi przykro - kobieta westchnęła - a nie wiesz, co jej mamie...?
Zaprzeczyłam ruchem głowy.
- Ona nie lubi o tym mówić. Coś mi się zdaje, że tu nie chodzi o żadną śmierć naturalną, mamo. Ale skończmy ten temat, proszę. Dziękuję ci i kocham cię tak bardzo - przytuliłam ją mocno, a ona zgarnęła mnie do serca - na pewno masz rację.
- Na pewno mam, Delly. A teraz leć, wyrzuć w końcu te śmieci, bo za chwilę będzie obiad, skarbie.

*************************


Dzień dobry, a raczej dobry wieczór, państwu :3

Rozdziału długo nie było, ale pozbywałam się braku weny i depresji, już mi lepiej, o niebo lepiej. Dziękuję wam za wszystkie miłe i motywujące komentarze. Cieszę się, że czekaliście cierpliwie.
Rozdział chyba najdłuższy, jaki kiedykolwiek napisałam w swojej "blogowej karierze", haha :D

CZEKAJCIE CIERPLIWIE NA NEXT'A I KOMENTUJCIE ☺





środa, 13 sierpnia 2014

13. Being a wo­man is a ter­ribly dif­fi­cult task, sin­ce it con­sis­ts prin­ci­pal­ly in dealing with men.

- Dobrze, dziewczęta - usłyszałam głos naszej trenerki od siatkówki - tak trzymać!
Gdy Jennifer, jedna z koleżanek z treningów odbiła do mnie piłkę, ja musiałam płynnym i zdecydowanym ruchem przebić ją na drugą stronę. To tak jak w szachach. Szukamy błędu przeciwnika, dziury w jego technice i jednocześnie staramy się zaatakować tak dobrze, aby zwyciężyć.
- Piłka meczowa dla dziewcząt - oznajmiła trenerka, a moja drużyna objęła się lekko, aby uczcić zdobyty punkt.
- Nie dadzą rady - zaszydziła Florence, nasza kapitanka.
Uśmiechnęłam się pod nosem i pomachałam lekko do Ross'a, stojącego po drugiej stronie siatki. Kto by pomyślał, że Lynch specjalnie dla mnie zapisze się na siatkówkę? Chłopak odmachał mi.
Cofnęłam się na ostatnią linię, bo musiałam zaserwować. Odbiłam kilka razy piłkę. Abym tego nie schrzaniła. Abym tego nie schrzaniła. Podrzuciłam piłkę do góry i uderzyłam w nią z całej siły. Obiekt wylądował gdzieś pomiędzy mężczyznami i wygrałyśmy seta.
Nawet się nie obejrzałam, a zostałam porwana w wir uścisków. Dziewczyny piszczały, skakały i dusiły mnie z całej siły, jaką tylko posiadały w tych swoich ciałach.
- No i co? - spytała Flore - mówiliście, że jesteśmy słabsze od was! Macie za swoje! Yeah!
Florance była moją dobrą koleżanką. Poznałyśmy się lepiej, kiedy na treningu musiałyśmy odbijać w parach piłkę. Cooper uwielbia jazdę na koniu, zupełnie jak ja, oraz jazdę figurową. No i oczywiście siatkówkę. Była o wiele bardziej śmiała, odważniejsza, radosna i oczywiście ładniejsza ode mnie. To tylko moje zdanie, ale jakoś nigdy nie uważałam się za jakąś specjalnie przepiękną. Ludzie mi gadają, że głupieje, ale co tam.
- Koniec treningu na dziś!
Radosnym krokiem wyszłyśmy z sali gimnastycznej i poszłyśmy pod prysznice. Po zmyciu potu z ciała w ręczniku skierowałam się do wejścia do szatni. Tam spokojnie się przebrałam, a wilgotne włosy związałam w wysokiego kucyka. Gdy wychodziłam, już czekał na mnie Ross. Z uśmiechem na twarzy podskoczyłam i pocałowałam go w policzek, a potem ramię w ramię wyszliśmy ze szkoły.
- Jak dzień w szkole? - spytał, bawiąc się zamkiem od swojej bluzy.
- Wyśmienicie - uraczyłam go uroczym uśmiechem - chociaż nie wiem, czemu mnie się o to pytasz, skoro nie odstępowałeś mnie na krok. Chodzimy nawet do tej samej klasy, pacanie!
Dałam mu kuksańca w bok.
- Pacanie? - założył ręka na rękę - skoro jestem pacanem, to ja może już sobie pójdę, pacanie!
Przyspieszył kroku, a ja rozbawiona go dogoniłam i wskoczyłam mu na plecy. W ostatniej chwili mnie złapał pod udami, bo inaczej miałabym spotkanie z jakże naprawdę pociągającym chodnikiem.
- Tak, jesteś pacanem - potargałam mu włosy na głowie.
Co tu dużo mówić? Od kilku dni jestem z Ross'em wprost nierozłączna. W szkole siedzimy razem w ławce, na lunchu jemy razem. Siedzimy wtedy z Raini i Calumem. Rodriguez zaakceptowała Lynch'a i jakoś się dogadali, ale gorzej jest z Worthy'm. Chyba naprawdę wierzy w to, że Ross mógłby mnie przelecieć i zostawić, a on nie chce dla mnie źle. Czy coś w tym stylu...
Po szkole też chodzimy wszędzie razem. Ostatnio byliśmy na koncercie The Fooo, razem z Vanessą, Stephanie i Jacob'em. Chciałam jeszcze zaprosić Rydel, ale wyplątała się, bo mówiła, że ma mnóstwo ostatnio na głowie. Życzyła tylko dobrej zabawy, obdarzyła ciepłym uśmiechem i, co tu dużo mówić, wypchnęła za drzwi. Coś mi się wydaje, że cała ich rodzina ma zamiar mnie zeswatać z Ross'em. To już jakaś obsesja.
Z Rikerem też się nieźle dogadałam. Mimo, iż jest dyrektorem mojej szkoły, jest fajny i zupełnie zwariowany. Tak samo jak Rocky i Ellington! Najmniejszy kontakt miałam z Rylandem, którego nie było, kiedy byłam u nich w domu. I dzięki pysznemu obiadowi pani Lynch, przytyłam chyba z pięć kilo.
Dziękuję, kochana pani Stormie!
- Ja pacanem? A może popatrzyłabyś na siebie, co?
Ross zrobił obrażoną minę czteroletniego dziecka, który nie dostał wymarzonego prezentu pod choinkę. Roześmiałam się rozbawiona i zeskoczyłam z jego pleców, aby po chwili znaleźć się tuż obok. Poprawiłam jeszcze tylko pasek od torby, który dziś jakoś strasznie uwiera mnie w ramię, i mogliśmy spokojnie wrócić do swoich domów.
- Ja wciąż patrzę na siebie, ale większego pacana od ciebie chyba świat nie widział.
- Skończmy już z tymi pacanami, pacanie - powiedział.
- Dobrze, dobry pacanie.
Blondyn prychnął ze śmiechu i wziął mnie na ręce, aby po chwili kręcić nas wokół własnej osi. Śmiałam się w niebogłosy, a moja torba wylądowała na chodniku, gdzie po chwili leżałam obok, a Ross zawisł nade mną, podpierając się na rękach z boku mojej głowy. Patrzył prosto w moje oczy i miałam wrażenie, jakby chciał mnie pocałować.
- Ross, moje ubrania - wyszeptałam.
Oczywiście. Muszę zniszczyć każdą romantyczną chwilę w swoim życiu przez głupie zarazki.
- Tak, jasne - podniósł się i podał mi rękę, pomagając mi również wstać.
Otrzepałam się z brudu, podniosłam swój bagaż i znalazłam się bo chwili przy jego boku, patrząc uparcie na swoje buty, jakby to był siódmy cud świata.
Czułam się jak idiotka. Może dzięki niemu byłabym szczęśliwa. Może dzięki niemu zapomniałabym o Peterze i Elizabeth? Może dzięki niemu czułabym się jak księżniczka? Po cholerę jestem taką idiotką?
- Zjemy razem obiad? - zaproponowałam.
- Przepraszam, Laura - wyznał - jestem już umówiony z Jacobem.
- Och - zarumieniłam się, nawet nie wiedząc po co - no dobrze, trudno. Wiesz co, Ross? Ja już muszę lecieć. Spóźnię się... na spotkanie ze Stephanie! Tak, ze Stephanie - przyspieszyłam kroku i gadałam jak najęta, aby zagłuszyć głupie poczucie pustki i odrzucenia - do zobaczenia, Ross.
- Laura! - krzyczał za mną.
Przystanęłam na chwilę i pomachałam do niego, a potem znów zaczęłam szybko iść.
- Laura, nie możesz być z nią umówiona! Ona będzie z Jake'iem! - usłyszałam jeszcze, zanim kompletnie zniknęłam mu z punktu widzenia.

~*~

Ryczałam jak bóbr, zamknięta w swoich czterech ścianach. Zasłoniłam kompletnie rolety, zamknęłam drzwi na klucz i zakopałam się pod kołdrę. Nie przejmowałam się, że przez łzy będę miała mokrą pościel.
O co mi chodziło? Sama nawet nie wiem.
Wiedziałam tylko, że czułam się strasznie, kiedy Ross mi odmówił. Ale on tylko umówił się wcześniej ze swoim najlepszym przyjacielem! Jestem idiotką i koniec, kropka.
Najgorsze jest to, że jutro będę musiała udawać, że wszystko jest w porządku. Znaczy, wszystko powinno być, ale wszystko też psuje moje ponure nastawienie i głupi punkt widzenia. Powinni chyba stwierdzić u mnie jakąś chorobę psychiczną. Powinnam się znaleźć w psychiatryku, definitywnie.
- Laura, otwieraj te pieprzone drzwi - warknęła Vanessa i walnęła zapewne otwartą dłonią w nie.
- Spadaj - odparłam i rzuciłam w nie kapciem, który leżał koło łóżka. Odbił się od drewnianej nawierzchni z dziwnym dźwiękiem i wylądował jakimś cudem w doniczce z kwiatkiem, stojącym trochę daleko.
- Wywarzam drzwi - ostrzegła.
Prychnęłam.
- Próbuj.
Mogłam jednak tego nie mówić. Usłyszałam cichy trzask, a potem głośne uderzenie czegoś w coś. Odkryłam kawałek głowy, aby móc zobaczyć, co się stało. Drzwi leżały w nienaruszonym stanie na ziemi, a do pokoju wparował Rocky z Vanessą.
- Rocky? Co ty tu robisz? - spytałam zdziwiona.
- Dostałem wiadomość od Nessy, że siedzisz struta w swoim zamkniętym pokoju po spotkaniu z moim młodszym braciszkiem. Coś ci zrobił?
Pokręciłam przecząco głową.
- Mam już po prostu zrytą psychikę i tyle - wzruszyłam ramionami i otarłam wilgotne jeszcze policzki wierzchem dłoni - to ty wyważyłeś drzwi?
- Zrobiliśmy to razem - odpowiedziała z dumą Van.
- Nie potrzebowałem jej pomocy - dał mojej siostrze kuksańca w bok - dobra, koniec. Ruszaj swoje cztery litery, zacna dziewojo, bo idziemy na lody.
- Ale...
- Bez dyskusji - uciął temat - Vanessa, dopilnuj, aby się ogarnęła.
Szatynka kiwnęła głową i wywaliła chłopaka z mojego pokoju.
- Wstawiacie mi nowe drzwi - powiedziałam.
- Ubieraj się - jęknęła siostra i popchnęła mnie w stronę garderoby.
Z miną obrażonej księżniczki wybrałam sobie krótkie jeansowe spodenki i szmaragdową bluzkę do łokcia. W łazience przebrałam się szybko, umyłam twarz zimną wodą i zaczęłam na nią nakładać krem, aby zakryć fioletowe sińce pod oczami. Potem jeszcze usta pomalowałam malinowym błyszczykiem, moim ulubionym zresztą, a oczy podkreśliłam czarną kredką. Gotowa wyszłam z pomieszczenia i odnalazłam wzrokiem Rocky'ego z moją siostrą siedzących na kanapie i rozmawiających o czymś z uwagą.
- Hej, idziemy już? Bo inaczej idę się położyć - podskoczyli na moje słowa.
- Tak, tak, za chwilę idziemy - odparła nieprzytomnie Vanessa.
Podeszłam do szuflady z lekami i wyjęłam jedną tabletkę na ból głowy. Z szafki wzięłam butelkę wody, dzięki której połknęłam lek i zwilżyłam swoje spierzchnięte usta.
- Idziemy - usłyszałam radosny głos chłopaka - lody czekają!

**

*Rydel*

Zmywałam naczynia po sobie, gdy samotnie zjadłam obiad. Wyjątkowo dziś nikogo nie było w domu. Ross poszedł na spotkanie z Jacobem i Stephanie, Rocky poszedł do sióstr Marano, Riker zostaje po godzinach w szkole, moi rodzice pojechali na jakąś firmową imprezę, a Ell musiał zostać dziś dłużej w firmie. Nie powiem, samotność mnie dołowała.
Nie wiedziałam, co mogę robić. Czułam się naprawdę dziwnie, gdy jako jedyna nie miałam pracy. Nawet Ryland dorabia sobie w sklepiku sportowym rodziców jego kolegi! Spojrzałam za okno. Słońce mocno grzało i nagle wpadłam na pomysł zapełnienia sobie samotności.
Z szafy wyciągnęłam kocyk i strój kąpielowy, a z półki zdjęłam książkę. Przebrałam się szybko w strój i zeszłam jeszcze do kuchni, aby zrobić sobie jakąś przekąskę. Z gotowym ekwipunkiem wyszłam do ogrodu. Na trawie rozłożyłam koc, położyłam się na słońcu na brzuchu i zaczęłam sobie czytać "Wichrowe wzgórza". I tak nie miałam lepszego pomysłu, więc czemu nie zrobić czegoś, co lubię.
Nie wiem, ile tam tak leżałam. Słońce przyjemnie grzało i opalało moją bladą skórę, co powodowało, że robiłam się śpiąca. Zasnęłam na tej kapie.
Wstałam gwałtownie, gdy poczułam na swoich gorących od słońca plecach lodowatą wodę. Warknęłam cicho na widok zadowolonych z siebie twarzy mojego narzeczonego i Rylanda.
- Już nie żyjecie - wysyczałam i zaczęłam biec za chłopakami.
Obaj śmieli się w niebo głosy i uciekali przed moją zemstą. Jaką ja miałam zemstę? Wzruszyłam ramionami i postanowiłam, że spontanicznie coś wymyślę.
Ellington na schodach się potknął i poleciał w dół. Uśmiechnęłam się złośliwie i usiadłam okrakiem na mężczyźnie mojego życia.
- I co mam z tobą zrobić? - teatralnie westchnęłam.
Uśmiechnął się szeroko.
- Wiesz, bądź oryginalna.
Prychnęłam.
- Zboczeniec - wstałam i podałam mu rękę, aby i mu pomóc wstać.
- I za to mnie kochasz - przytulił mnie do siebie, ale ja odsunęłam się od niego.
Spojrzał na mnie pytająco.
- Od dziś przez tydzień będziesz spać na kanapie - powiedziałam.
- Rydel, co ty znowu wymyśliłaś?
- Kara to kara - wzruszyłam ramionami.
- Przez dzień?
Pokręciłam przecząco głową.
- Tydzień.
Machnął na mnie ręką.
- I tak nie wytrzymasz.
- A chcesz się założyć?

*****************

Dzień dobry kochani! Rozdział miał być wcześniej, ale zawsze, gdy miałam chwilę czasu coś dopisać, zaraz musiałam robić coś innego. Właśnie to takie wakacje...
Nie wiem, co jeszcze napisać. Dziękuję za 14 komentarzy pod poprzednim rozdziałem :3 To strasznie motywujące, naprawdę!

CZYTASZ = KOMENTUJESZ = MOTYWUJESZ

Czekajcie cierpliwie na następny rozdział :)