*Laura*
Byłam cała rozdygotana. Ręce mi się trzęsły, broda drżała, a słone łzy leciały po policzkach. Co tu się w ogóle porobiło? Bałagan - to jedno trafnie opisujące słowo to, co się akurat działo.
Mogłam dziękować Bogu, że mam taką kochaną siostrę. Spakowała do torby ubrania na zmianę dla mnie i wsiadła do samochodu, łamiąc prawo, aby jak najszybciej znaleźć się przy mnie. Przytulałam ją z całej siły, cały czas kurczowo trzymając się jej szyi i nie chciałam jej puścić. Kiedy w końcu udało jej się odczepić moje ręce od jej ciała, wepchnęła mnie na tylne siedzenie i kazała się przebrać. Wzięła też trochę wody i waciki. Kochana!
Nie było mi wygodnie, kiedy przebierałam się w samochodzie w drodze na komisariat. Koniecznie musiałam porozmawiać z nimi o tym wszystkim.
Zaklęłam pod nosem, kiedy auto wjechało na jakieś uniesienie, a ja uderzyłam się głową w szybę. Vanessa patrzyła wciąż na moje poczynania w lusterku.
Miałam na sobie czarne leginsy, fioletową bluzkę i szary sweterek, kiedy wbiegałam do budynku policji. Miałam gdzieś, jak się ludzie na mnie patrzą. Biegałam po korytarzach w poszukiwaniu tego odpowiedniego przejścia, aby stanąć oko w oko z Lynch'ami.
- Ross! - krzyknęłam i podbiegłam do krat oddzielających mnie od blondyna - cholera, Ross! Proszę mnie do niego wpuścić! Ross!
- Niech się pani...
- Niech sam się pan uspokoi - przerwałam policjantowi - proszę mnie do niego wpuścić!
Kiedy mężczyzna złapał mnie za talię próbując odciągnąć od krat, zaczęłam się z nim szarpać.
- Laura, proszę, uspokój się - usłyszałam niespokojny głos Ellingtona - proszę, jeszcze Rydel nam zemdlała, nie chcemy mieć dodatkowych problemów.
Spojrzałam na prawą stronę i dopiero teraz zauważyłam bladą, nieprzytomną przyjaciółkę. Podbiegłam do niej i złapałam mocno za siną, zimną dłoń. Gdyby nie było widać, jak głęboko oddycha można byłoby pomyśleć, że nie żyje.
Podniosłam się z kolan i pocałowałam jej policzek. A potem stanęłam na równe nogi, odetchnęłam głęboko, poprawiłam niesforne włosy i odwróciłam się do obecnych w pomieszczeniu osób. Zacisnęłam mocno zęby.
- Proszę mnie do niego wpuścić - powiedziałam chłodno.
- On może być niebezpieczny - umundurowany mężczyzna starał się brzmieć twardo, ale już sam nie wiedział, co ma zrobić.
- Nic mi nie zrobi. Proszę.
Był młody i podatny na kobiece wdzięki. Oczarowałam go nawet nie mając tych wdzięków, ha! Westchnął cicho i otworzył mi kraty, a potem zatrzasnął je za mną.
- Ross! - rzuciłam mu się na szyję, a moim ciałem zaczęły poruszać fale płaczu - co ty zrobiłeś?
- Laura - wyszeptał spokojnie i głaskał mnie delikatnie po plecach - wszystko będzie dobrze.
- Nie, nieprawda. Proszę cię, przestań już to mówić, bo oszaleję - do pomieszczenia wparowała zaniepokojona Vanessa - nic nigdy nie jest dobrze, zrozum to! Myślisz, że ja zawsze byłam taka święta? Daj spokój, mam swoje za uszami.
- Tak? Naprawdę?
- Tak! Naprawdę! - byłam strasznie podenerwowana - ćpałam, piłam, paliłam, kradłam! Stałam się prawie prostytutką! Byłam w poprawczaku! Więc przestań mi wiecznie wmawiać nieprawdę!
Po moich policzkach płynęło co raz więcej łez.
- Dziewictwo straciłam w wieku piętnastu lat z chłopakiem, który potem od razu mnie zostawił. Moja mama dwa lata wcześniej z powodu poronienia powiesiła się w psychiatryku. Ojciec odszedł od nas, jak miałam pięć lat. Gdyby nie miłość Vanessy nie wiem, gdzie bym aktualnie była!
Moją głowę zapełniły wszystkie złe, ponure wspomnienia. Ćpanie i alkohol dawały mi ulgę. Nie myślałam wtedy o złej sytuacji w domu, bo po śmierci mamy wychowywała nas surowa ciotka bez jakichkolwiek uczuć. Paliłam, aby się przyporządkować innym. Z resztą, skoro i brałam narkotyki, i byłam uzależniona od napoi alkoholowych, co mi to szkodziło?
Byłam zauroczona takim jednym, bodajże Kendrickiem. To był jego pseudonim, chyba nikt nie wiedział jak ma naprawdę na imię. Był trzy lata starszy ode mnie. Bawił się mną, kiedy zgodziłam się z nim przespać, po wszystkim zostawił mnie. Potem wysłał mnie do jakiś koleżków, chcąc ze mnie zrobić prostytutkę. A miałam dopiero piętnaście lat!
Vanessa wiedziała, że coś jest nie tak. Znalazła mnie kiedyś, jak szarpali mną i chcieli gdzieś zaciągnąć. Przytuliła mnie, a ja nie chciałam przestać płakać. Od tamtej pory chodziłam na zajęcia psychologiczne. Aby moja psychika wróciła do normalności musiałam przesiedzieć tam dwa lata, chodziłam tam codziennie. W końcu wszystko wracało do normy. Razem z siostrą wyprowadziłyśmy się z Nowego Jorku, od ciotki i zamieszkałyśmy same. Zapomniałam o swojej przyszłości, nie chciałam do niej wracać. Była zła, toksyczna.
- Nie chciałam więcej o tym rozmawiać, dlatego nic nie wiedzieliście - usiadłam na ławce, koło przyjaciela i objęłam go lekko - nie chciałam znowu tam wracać. To były najgorsze lata w moim życiu. Dlatego, panie Lynch, Ross nic strasznego nie zrobił. Oczywiście, nie było to dobre, ale Luke go podpuścił. Chodziło tylko i wyłącznie o mnie. To wszystko moja wina.
Atmosfera stała się gęsta i napięta. Miałam ochotę teraz rozpłynąć się w powietrzu. Nie chciałam, aby się o tym dowiedzieli, to miała być tylko moja mroczna przeszłość. Nie chciałam stanąć przed nimi w złym świetle, nie przeżyłabym, gdyby teraz odcięli się wszyscy ode mnie.
Ross przytulił mnie mocno do siebie. Czułam jego charakterystyczny zapach. Kochałam to w nim, że wiedział prawie zawsze, co ma zrobić w danej sytuacji.
- Przecież to tylko przeszłość. Teraźniejszość jest najważniejsza. Nie tak nam mówiłaś? - usłyszałam jego stłumiony głos, był bardzo cichy.
Cisza panowała w całym pokoju. Rydel odzyskała przytomność, a teraz patrzyła na mnie tak, jakbym była jakimś odludkiem. Chłopcy nie wiedzieli co powiedzieć, Riker miał cały czas wbity wzrok w podłogę, pan Mark cały czas kręcił się po pomieszczeniu, a po policzkach pani Stormie popłynęły łzy. Nie musiała nic mówić. Młody mężczyzna jeszcze raz otworzył kraty, aby mogła wbiec i mnie przytulić. Chociaż ona jedna mnie akceptuje.
~*~
Nakryta po nos kocem, z gorącą herbatą w ręku oglądałam cicho telewizor dostępny w pokoju Ross'a. Leciał stary, jeszcze czarno-biały film z Aubrey Hepburn w roli głównej. Uwielbiałam tą aktorkę, była przewspaniała, a jej filmy oglądałam z ogromną przyjemnością, jednak nie dziś. Nie mogłam się na niczym skupić, cały czas wszystko mnie rozpraszało. Słyszałam kłótnię w salonie, ale nie miałam odwagi tam zejść albo ich podsłuchać. Docierały do mnie fragmenty ich 'rozmowy'. Nie chciałam, żeby przez moje kłopoty byli skłóceni, są wspaniałą rodziną i nie mogą tego zaprzepaścić.
- Tato, daj spokój! - usłyszałam Rikera - każdy popełnia błędy! Kiedy w końcu nauczysz się, że ludzie je popełniają? Nawet ty!
- Ona nie zrobiła nic złego, to było kiedyś! - kolejny fragment wykrzyczany przez panią Stormie - miała kłopoty! Zobacz, ona praktycznie była sierotą! Miała tylko siostrę!
Po moich policzkach poleciały łzy. Oni nie mogą się przeze mnie kłócić, to niedobre. Położyłam się i zakryłam uszy poduszką, cały czas bezdźwięcznie wylewając łzy. Czasami wyrywał się ode mnie jakiś szloch lub pociągnięcie nosem, co zakłócało ciszę, która nagle nastała.
Rodzice Ross'a wpłacili kaucję i chłopak mógł wyjść. Od razu dostał ochrzan od ojca, ma szlaban, nie może nigdzie wychodzić poza szkołą, gdzie do drzwi będzie prowadzony przez kogoś z rodziny. Vanessa wciąż tuliła do siebie Rydel, chciała ją jakoś uspokoić. Wciąż mam okropne wrażenie, że tylko tu zawadzam. Te wrażenie było takie prawdziwe, takie szczere. Oni teraz znają prawdziwą mnie i boję się, że będę musiała ich zostawić, zabroni im się ze mną spotykać. To oni, oprócz Stephanie i Caluma są moimi prawdziwymi przyjaciółmi. Mam prawdziwy dar do psucia wszystkiego, co niedawno się ułożyło. Przez mój egoizm zaniedbałam i przyjaciółkę, i rudzielca, ale kogo to obchodzi? Tylko mnie. Niedługo wszystkich skłócę przeciw sobie.
Odstawiłam parzący mnie w palce kubek na szafkę i wyłączyłam telewizor leżącym koło mnie pilotem. Odkryłam się, ubrałam swoje buty i zeszłam na dół. Zastałam tam płaczącą mamę Lynchów zbierającą szkło z podłogi. Obok niej stali wszyscy jej synowie i jedyna córka oraz przyszły zięć i moja siostra. Wszyscy oprócz rodzicielki spojrzeli na mnie. I znowu miałam wrażenie, że tu nie pasuję, że lepiej byłoby, gdybym stąd zniknęła.
- Tak bardzo was przepraszam - wyszlochałam i podeszłam do najstarszej blondynki i uklęknęłam obok niej, pomagając zbierać szkło - nie powinno mnie tu być. Nie pasuję tu.
Wrzuciłam kilka odłamków do torby, a potem wytarłam oczy rękawem. Nie miałam pojęcia nawet, jak fatalnie teraz wyglądam. Wszystko zniszczyłam.
- Nie gadaj głupot, kochanie - odpowiedziała mi kobieta, a na jej twarzy błąkał się promień uśmiechu - to nie twoja wina. Mój mąż jest po prostu strasznie problematyczny. Wyjaśnimy sobie wszystko i będzie dobrze.
Pokręciłam przecząco głową i zacisnęłam mocno powieki. Ścisnęłam też dłoń, w której miałam odłamki szkła, a potem poczułam, jak po moich dłoniach cieknie ciepła ciecz. Krew.
Nigdy jej nienawidziłam. Czułam jej metaliczny zapach, przez jej widok robiło mi się słabo. I tym razem nie było inaczej. Zaczęłam tracić kontakt z otoczeniem. Niewidomymi oczami spojrzałam w miejsce, gdzie powinna być moja ręka, ale nic nie widziałam. Otaczała mnie nieprzenikniona ciemność. Słyszałam krzyki, harmider, stłumione hałasy. Potem ból w mojej czaszce i straciłam przytomność.
~*~
I znowu to samo. I w kółko, w kółko, w kółko.
Słyszałam koło mnie rozmowę, ale nie potrafiłam rozróżnić poszczególnych słów. Może trafiłam w miejsce, gdzie mówią po obcemu? Po arabsku? Chińsku? Francusku? Nie wiem, nigdy nie uczyłam się tych języków.
Czułam czyjś dotyk na mojej skórze, ale nie potrafiłam oddać gestu. Nie czułam swojego ciała. Mam jeszcze w ogóle ręce albo nogi? A może jakąś transplantację mi zrobili?
Wiedziałam, że ktoś na mnie patrzy. Czułam to. Czułam, ale nie potrafiłam podnieść powiek, było to naprawdę trudne, a ja nie miałam takich ambicji i samozaparcia, aby z tym walczyć. Z resztą, chociaż nie czułam bólu, a wracając do świata żywych znowu musiałabym go czuć.
A może umarłam? Może jakiś biały anioł trzyma mi za rękę, śpiewa kołysankę i nie wie, co ma robić? Co zrobić z zagubioną owieczką?
Nie chciałam znowu widzieć tego, ile zawodu wszystkim sprawiłam.
Nie chciałam znowu widzieć tego, ile krzywd im wyrządziłam.
Czy moje życie w ogóle ma sens?
Jednak do nich wracałam. Zaczęło mi wracać czucie, w miejscu, gdzie powinny być moje kończyny czułam lekkie mrowienie. Mogłam się poruszyć, otworzenie oczu nie robiło już mi takiego problemu, ale przez oślepiające światło znowu je zamknęłam. Nie dałam rady nic mówić, miałam całe zaschnięte gardło, bolało mnie ono jak diabli. Co oni mi, do cholery, zrobili?!
- Budzi się - usłyszałam cichy szept.
Zamrugałam kilkakrotnie oczami, światło było naprawdę jaskrawe, ręką próbowałam je zasłonić, ale cały czas mi to nie wychodziło. Wzięłam kilka głębokich wdechów i ponowiłam swoje czynności. Boże, co się stało?
Odzyskiwałam siły. Momentalnie do mnie wracały i motywowały do dalszego wysiłku. Usiadłam i oparłam się o coś twardego, ale jednocześnie wygodnego. W mojej dłoni znalazła się szklanka z zimną wodą, musiałam się napić. Oczy miałam szeroko otwarte, jakbym była po zażyciu narkotyków. Wciąż piłam, obserwując wszystko dookoła. Cała rodzina Lynchów, Ellington i Vanessa siedzieli dookoła mnie. Byłam jakimś obiektem kultu czy co?
Wypiłam orzeźwiający napój do końca i odstawiłam szklankę obok. Byliśmy nadal w domu, teraz w pokoju Ross'a. Wszystko było na swoim miejscu, jak kilkanaście... jak jakiś czas temu. Bolącą rękę miałam zabandażowaną, przez cienki materiał przebijał się ślad krwi.
- Co się stało?
- Masz bardzo słabą głowę - Van uśmiechnęła się delikatnie i podeszła do mnie, obejmując mnie lekko ramieniem - wiem, że nienawidzisz krwi, ale żeby od razu mdleć?
Nie podzielałam jej dobrego humoru. Wszystko mnie bolało, wszystkie mięśnie były napięte, a ja nie mogłam pozbierać myśli.
- Ile leżałam?
- Niedługo - odparła Rydel, a w jej głosie usłyszałam jakieś uczucia, oprócz tej obojętności, którą wcześniej wszystkich częstowała do rozpuku - jakieś dziesięć minut, na pewno nie więcej. Mama zabandażowała ci rękę, powinno być już dobrze.
Oblizałam szybko swoje wargi i potarłam skronie. To wszystko nie mieściło mi się w głowie. Tak dużo na raz się zdarzyło. Pocałunek, pobicie, komisariat, wyznanie prawdy, kłótnia, zemdlenie. A to wszystko w ciągu kilku godzin.
- Ona musi odpocząć - zaczął pan Mark, ale jego żona mu przerwała.
- Najpierw musimy sobie omówić kilka spraw - mrugnęła do mnie i posłała lekki półuśmiech - Laura, czemu teraz sądzisz, że powinnaś zniknąć?
- Ja? Zniknąć?
Wszystko było zamazane.
- To wynikało z twojego toku myślenia - teraz głos zabrał Rocky, w miarę poważnie, oczywiście jak na Rocky'ego, naszego śmieszka - czemu tak uważasz?
- No bo... o Jezu - schowałam twarz w dłonie - jestem taka okropna.
- To nieprawda - i Rydel dała znowu znak o swojej obecności - ludzie, to naprawdę straszna przeszłość, ale to wszystko to nie twoja wina.
- A kogo? - spytałam ostro i przegryzłam dolną wargę - ja byłam taka słaba, to ja wplątałam się w to cholerne towarzystwo, to ja zniszczyłam sobie lata młodości i zdrowy organizm. Wszystko ja.
- Byłaś załamana. To normalne, strata rodziców jest czymś wielkim.
- Matki - poprawiłam ją - ojca straciłam już dawno. Nawet nie chcę nazywać go ojcem.
- Posłuchaj mnie - głos zabrał ojciec Lynchów - to, że wzięłaś wszystko na siebie jest oznaką dojrzałości, ale nie możesz wszystkiego brać na siebie. Więc przestań się czuć nieswojo, wszystko w porządku.
Łatwo mu mówić.
- Dobrze, dziękuję - westchnęłam - każdy ma swój punkt widzenia, ale dziękuję. Nie będę brała wszystkiego na siebie.
Wszyscy odetchnęli z ulgą, bez wyjątku.
A potem popadłam w wir uścisków.
Ross był na samym końcu. Spojrzałam na niego rozbawiona i zatonęłam w jego ramionach, jak w jego oczach i jego... pocałunkach. Och, głupia ironio losu. Ile jeszcze razy mam się do ciebie zwracać?
*****************************************
Hmm... szczerze? Nie wiem, co tu mogę napisać. Rozdział jest tak samo ponury jak mój nastrój, więc to moja wina, ale co tam.
Ocena rozdziału należy do was, a ja swoimi negatywnymi ocenami wobec siebie tylko siebie denerwuję, więc już nic nie będę oceniać.
Dziękuję serdecznie za świetne komentarze i mam nadzieję, że będzie ich więcej, bo widać, że was tracę. Naprawdę mi z tego powodu przykro. Ale dziękuję tym stałym czytelnikom i tym nowym :)
Do następnego rozdziału, kochani! ♥
Byłam cała rozdygotana. Ręce mi się trzęsły, broda drżała, a słone łzy leciały po policzkach. Co tu się w ogóle porobiło? Bałagan - to jedno trafnie opisujące słowo to, co się akurat działo.
Mogłam dziękować Bogu, że mam taką kochaną siostrę. Spakowała do torby ubrania na zmianę dla mnie i wsiadła do samochodu, łamiąc prawo, aby jak najszybciej znaleźć się przy mnie. Przytulałam ją z całej siły, cały czas kurczowo trzymając się jej szyi i nie chciałam jej puścić. Kiedy w końcu udało jej się odczepić moje ręce od jej ciała, wepchnęła mnie na tylne siedzenie i kazała się przebrać. Wzięła też trochę wody i waciki. Kochana!
Nie było mi wygodnie, kiedy przebierałam się w samochodzie w drodze na komisariat. Koniecznie musiałam porozmawiać z nimi o tym wszystkim.
Zaklęłam pod nosem, kiedy auto wjechało na jakieś uniesienie, a ja uderzyłam się głową w szybę. Vanessa patrzyła wciąż na moje poczynania w lusterku.
Miałam na sobie czarne leginsy, fioletową bluzkę i szary sweterek, kiedy wbiegałam do budynku policji. Miałam gdzieś, jak się ludzie na mnie patrzą. Biegałam po korytarzach w poszukiwaniu tego odpowiedniego przejścia, aby stanąć oko w oko z Lynch'ami.
- Ross! - krzyknęłam i podbiegłam do krat oddzielających mnie od blondyna - cholera, Ross! Proszę mnie do niego wpuścić! Ross!
- Niech się pani...
- Niech sam się pan uspokoi - przerwałam policjantowi - proszę mnie do niego wpuścić!
Kiedy mężczyzna złapał mnie za talię próbując odciągnąć od krat, zaczęłam się z nim szarpać.
- Laura, proszę, uspokój się - usłyszałam niespokojny głos Ellingtona - proszę, jeszcze Rydel nam zemdlała, nie chcemy mieć dodatkowych problemów.
Spojrzałam na prawą stronę i dopiero teraz zauważyłam bladą, nieprzytomną przyjaciółkę. Podbiegłam do niej i złapałam mocno za siną, zimną dłoń. Gdyby nie było widać, jak głęboko oddycha można byłoby pomyśleć, że nie żyje.
Podniosłam się z kolan i pocałowałam jej policzek. A potem stanęłam na równe nogi, odetchnęłam głęboko, poprawiłam niesforne włosy i odwróciłam się do obecnych w pomieszczeniu osób. Zacisnęłam mocno zęby.
- Proszę mnie do niego wpuścić - powiedziałam chłodno.
- On może być niebezpieczny - umundurowany mężczyzna starał się brzmieć twardo, ale już sam nie wiedział, co ma zrobić.
- Nic mi nie zrobi. Proszę.
Był młody i podatny na kobiece wdzięki. Oczarowałam go nawet nie mając tych wdzięków, ha! Westchnął cicho i otworzył mi kraty, a potem zatrzasnął je za mną.
- Ross! - rzuciłam mu się na szyję, a moim ciałem zaczęły poruszać fale płaczu - co ty zrobiłeś?
- Laura - wyszeptał spokojnie i głaskał mnie delikatnie po plecach - wszystko będzie dobrze.
- Nie, nieprawda. Proszę cię, przestań już to mówić, bo oszaleję - do pomieszczenia wparowała zaniepokojona Vanessa - nic nigdy nie jest dobrze, zrozum to! Myślisz, że ja zawsze byłam taka święta? Daj spokój, mam swoje za uszami.
- Tak? Naprawdę?
- Tak! Naprawdę! - byłam strasznie podenerwowana - ćpałam, piłam, paliłam, kradłam! Stałam się prawie prostytutką! Byłam w poprawczaku! Więc przestań mi wiecznie wmawiać nieprawdę!
Po moich policzkach płynęło co raz więcej łez.
- Dziewictwo straciłam w wieku piętnastu lat z chłopakiem, który potem od razu mnie zostawił. Moja mama dwa lata wcześniej z powodu poronienia powiesiła się w psychiatryku. Ojciec odszedł od nas, jak miałam pięć lat. Gdyby nie miłość Vanessy nie wiem, gdzie bym aktualnie była!
Moją głowę zapełniły wszystkie złe, ponure wspomnienia. Ćpanie i alkohol dawały mi ulgę. Nie myślałam wtedy o złej sytuacji w domu, bo po śmierci mamy wychowywała nas surowa ciotka bez jakichkolwiek uczuć. Paliłam, aby się przyporządkować innym. Z resztą, skoro i brałam narkotyki, i byłam uzależniona od napoi alkoholowych, co mi to szkodziło?
Byłam zauroczona takim jednym, bodajże Kendrickiem. To był jego pseudonim, chyba nikt nie wiedział jak ma naprawdę na imię. Był trzy lata starszy ode mnie. Bawił się mną, kiedy zgodziłam się z nim przespać, po wszystkim zostawił mnie. Potem wysłał mnie do jakiś koleżków, chcąc ze mnie zrobić prostytutkę. A miałam dopiero piętnaście lat!
Vanessa wiedziała, że coś jest nie tak. Znalazła mnie kiedyś, jak szarpali mną i chcieli gdzieś zaciągnąć. Przytuliła mnie, a ja nie chciałam przestać płakać. Od tamtej pory chodziłam na zajęcia psychologiczne. Aby moja psychika wróciła do normalności musiałam przesiedzieć tam dwa lata, chodziłam tam codziennie. W końcu wszystko wracało do normy. Razem z siostrą wyprowadziłyśmy się z Nowego Jorku, od ciotki i zamieszkałyśmy same. Zapomniałam o swojej przyszłości, nie chciałam do niej wracać. Była zła, toksyczna.
- Nie chciałam więcej o tym rozmawiać, dlatego nic nie wiedzieliście - usiadłam na ławce, koło przyjaciela i objęłam go lekko - nie chciałam znowu tam wracać. To były najgorsze lata w moim życiu. Dlatego, panie Lynch, Ross nic strasznego nie zrobił. Oczywiście, nie było to dobre, ale Luke go podpuścił. Chodziło tylko i wyłącznie o mnie. To wszystko moja wina.
Atmosfera stała się gęsta i napięta. Miałam ochotę teraz rozpłynąć się w powietrzu. Nie chciałam, aby się o tym dowiedzieli, to miała być tylko moja mroczna przeszłość. Nie chciałam stanąć przed nimi w złym świetle, nie przeżyłabym, gdyby teraz odcięli się wszyscy ode mnie.
Ross przytulił mnie mocno do siebie. Czułam jego charakterystyczny zapach. Kochałam to w nim, że wiedział prawie zawsze, co ma zrobić w danej sytuacji.
- Przecież to tylko przeszłość. Teraźniejszość jest najważniejsza. Nie tak nam mówiłaś? - usłyszałam jego stłumiony głos, był bardzo cichy.
Cisza panowała w całym pokoju. Rydel odzyskała przytomność, a teraz patrzyła na mnie tak, jakbym była jakimś odludkiem. Chłopcy nie wiedzieli co powiedzieć, Riker miał cały czas wbity wzrok w podłogę, pan Mark cały czas kręcił się po pomieszczeniu, a po policzkach pani Stormie popłynęły łzy. Nie musiała nic mówić. Młody mężczyzna jeszcze raz otworzył kraty, aby mogła wbiec i mnie przytulić. Chociaż ona jedna mnie akceptuje.
~*~
Nakryta po nos kocem, z gorącą herbatą w ręku oglądałam cicho telewizor dostępny w pokoju Ross'a. Leciał stary, jeszcze czarno-biały film z Aubrey Hepburn w roli głównej. Uwielbiałam tą aktorkę, była przewspaniała, a jej filmy oglądałam z ogromną przyjemnością, jednak nie dziś. Nie mogłam się na niczym skupić, cały czas wszystko mnie rozpraszało. Słyszałam kłótnię w salonie, ale nie miałam odwagi tam zejść albo ich podsłuchać. Docierały do mnie fragmenty ich 'rozmowy'. Nie chciałam, żeby przez moje kłopoty byli skłóceni, są wspaniałą rodziną i nie mogą tego zaprzepaścić.
- Tato, daj spokój! - usłyszałam Rikera - każdy popełnia błędy! Kiedy w końcu nauczysz się, że ludzie je popełniają? Nawet ty!
- Ona nie zrobiła nic złego, to było kiedyś! - kolejny fragment wykrzyczany przez panią Stormie - miała kłopoty! Zobacz, ona praktycznie była sierotą! Miała tylko siostrę!
Po moich policzkach poleciały łzy. Oni nie mogą się przeze mnie kłócić, to niedobre. Położyłam się i zakryłam uszy poduszką, cały czas bezdźwięcznie wylewając łzy. Czasami wyrywał się ode mnie jakiś szloch lub pociągnięcie nosem, co zakłócało ciszę, która nagle nastała.
Rodzice Ross'a wpłacili kaucję i chłopak mógł wyjść. Od razu dostał ochrzan od ojca, ma szlaban, nie może nigdzie wychodzić poza szkołą, gdzie do drzwi będzie prowadzony przez kogoś z rodziny. Vanessa wciąż tuliła do siebie Rydel, chciała ją jakoś uspokoić. Wciąż mam okropne wrażenie, że tylko tu zawadzam. Te wrażenie było takie prawdziwe, takie szczere. Oni teraz znają prawdziwą mnie i boję się, że będę musiała ich zostawić, zabroni im się ze mną spotykać. To oni, oprócz Stephanie i Caluma są moimi prawdziwymi przyjaciółmi. Mam prawdziwy dar do psucia wszystkiego, co niedawno się ułożyło. Przez mój egoizm zaniedbałam i przyjaciółkę, i rudzielca, ale kogo to obchodzi? Tylko mnie. Niedługo wszystkich skłócę przeciw sobie.
Odstawiłam parzący mnie w palce kubek na szafkę i wyłączyłam telewizor leżącym koło mnie pilotem. Odkryłam się, ubrałam swoje buty i zeszłam na dół. Zastałam tam płaczącą mamę Lynchów zbierającą szkło z podłogi. Obok niej stali wszyscy jej synowie i jedyna córka oraz przyszły zięć i moja siostra. Wszyscy oprócz rodzicielki spojrzeli na mnie. I znowu miałam wrażenie, że tu nie pasuję, że lepiej byłoby, gdybym stąd zniknęła.
- Tak bardzo was przepraszam - wyszlochałam i podeszłam do najstarszej blondynki i uklęknęłam obok niej, pomagając zbierać szkło - nie powinno mnie tu być. Nie pasuję tu.
Wrzuciłam kilka odłamków do torby, a potem wytarłam oczy rękawem. Nie miałam pojęcia nawet, jak fatalnie teraz wyglądam. Wszystko zniszczyłam.
- Nie gadaj głupot, kochanie - odpowiedziała mi kobieta, a na jej twarzy błąkał się promień uśmiechu - to nie twoja wina. Mój mąż jest po prostu strasznie problematyczny. Wyjaśnimy sobie wszystko i będzie dobrze.
Pokręciłam przecząco głową i zacisnęłam mocno powieki. Ścisnęłam też dłoń, w której miałam odłamki szkła, a potem poczułam, jak po moich dłoniach cieknie ciepła ciecz. Krew.
Nigdy jej nienawidziłam. Czułam jej metaliczny zapach, przez jej widok robiło mi się słabo. I tym razem nie było inaczej. Zaczęłam tracić kontakt z otoczeniem. Niewidomymi oczami spojrzałam w miejsce, gdzie powinna być moja ręka, ale nic nie widziałam. Otaczała mnie nieprzenikniona ciemność. Słyszałam krzyki, harmider, stłumione hałasy. Potem ból w mojej czaszce i straciłam przytomność.
~*~
I znowu to samo. I w kółko, w kółko, w kółko.
Słyszałam koło mnie rozmowę, ale nie potrafiłam rozróżnić poszczególnych słów. Może trafiłam w miejsce, gdzie mówią po obcemu? Po arabsku? Chińsku? Francusku? Nie wiem, nigdy nie uczyłam się tych języków.
Czułam czyjś dotyk na mojej skórze, ale nie potrafiłam oddać gestu. Nie czułam swojego ciała. Mam jeszcze w ogóle ręce albo nogi? A może jakąś transplantację mi zrobili?
Wiedziałam, że ktoś na mnie patrzy. Czułam to. Czułam, ale nie potrafiłam podnieść powiek, było to naprawdę trudne, a ja nie miałam takich ambicji i samozaparcia, aby z tym walczyć. Z resztą, chociaż nie czułam bólu, a wracając do świata żywych znowu musiałabym go czuć.
A może umarłam? Może jakiś biały anioł trzyma mi za rękę, śpiewa kołysankę i nie wie, co ma robić? Co zrobić z zagubioną owieczką?
Nie chciałam znowu widzieć tego, ile zawodu wszystkim sprawiłam.
Nie chciałam znowu widzieć tego, ile krzywd im wyrządziłam.
Czy moje życie w ogóle ma sens?
Jednak do nich wracałam. Zaczęło mi wracać czucie, w miejscu, gdzie powinny być moje kończyny czułam lekkie mrowienie. Mogłam się poruszyć, otworzenie oczu nie robiło już mi takiego problemu, ale przez oślepiające światło znowu je zamknęłam. Nie dałam rady nic mówić, miałam całe zaschnięte gardło, bolało mnie ono jak diabli. Co oni mi, do cholery, zrobili?!
- Budzi się - usłyszałam cichy szept.
Zamrugałam kilkakrotnie oczami, światło było naprawdę jaskrawe, ręką próbowałam je zasłonić, ale cały czas mi to nie wychodziło. Wzięłam kilka głębokich wdechów i ponowiłam swoje czynności. Boże, co się stało?
Odzyskiwałam siły. Momentalnie do mnie wracały i motywowały do dalszego wysiłku. Usiadłam i oparłam się o coś twardego, ale jednocześnie wygodnego. W mojej dłoni znalazła się szklanka z zimną wodą, musiałam się napić. Oczy miałam szeroko otwarte, jakbym była po zażyciu narkotyków. Wciąż piłam, obserwując wszystko dookoła. Cała rodzina Lynchów, Ellington i Vanessa siedzieli dookoła mnie. Byłam jakimś obiektem kultu czy co?
Wypiłam orzeźwiający napój do końca i odstawiłam szklankę obok. Byliśmy nadal w domu, teraz w pokoju Ross'a. Wszystko było na swoim miejscu, jak kilkanaście... jak jakiś czas temu. Bolącą rękę miałam zabandażowaną, przez cienki materiał przebijał się ślad krwi.
- Co się stało?
- Masz bardzo słabą głowę - Van uśmiechnęła się delikatnie i podeszła do mnie, obejmując mnie lekko ramieniem - wiem, że nienawidzisz krwi, ale żeby od razu mdleć?
Nie podzielałam jej dobrego humoru. Wszystko mnie bolało, wszystkie mięśnie były napięte, a ja nie mogłam pozbierać myśli.
- Ile leżałam?
- Niedługo - odparła Rydel, a w jej głosie usłyszałam jakieś uczucia, oprócz tej obojętności, którą wcześniej wszystkich częstowała do rozpuku - jakieś dziesięć minut, na pewno nie więcej. Mama zabandażowała ci rękę, powinno być już dobrze.
Oblizałam szybko swoje wargi i potarłam skronie. To wszystko nie mieściło mi się w głowie. Tak dużo na raz się zdarzyło. Pocałunek, pobicie, komisariat, wyznanie prawdy, kłótnia, zemdlenie. A to wszystko w ciągu kilku godzin.
- Ona musi odpocząć - zaczął pan Mark, ale jego żona mu przerwała.
- Najpierw musimy sobie omówić kilka spraw - mrugnęła do mnie i posłała lekki półuśmiech - Laura, czemu teraz sądzisz, że powinnaś zniknąć?
- Ja? Zniknąć?
Wszystko było zamazane.
- To wynikało z twojego toku myślenia - teraz głos zabrał Rocky, w miarę poważnie, oczywiście jak na Rocky'ego, naszego śmieszka - czemu tak uważasz?
- No bo... o Jezu - schowałam twarz w dłonie - jestem taka okropna.
- To nieprawda - i Rydel dała znowu znak o swojej obecności - ludzie, to naprawdę straszna przeszłość, ale to wszystko to nie twoja wina.
- A kogo? - spytałam ostro i przegryzłam dolną wargę - ja byłam taka słaba, to ja wplątałam się w to cholerne towarzystwo, to ja zniszczyłam sobie lata młodości i zdrowy organizm. Wszystko ja.
- Byłaś załamana. To normalne, strata rodziców jest czymś wielkim.
- Matki - poprawiłam ją - ojca straciłam już dawno. Nawet nie chcę nazywać go ojcem.
- Posłuchaj mnie - głos zabrał ojciec Lynchów - to, że wzięłaś wszystko na siebie jest oznaką dojrzałości, ale nie możesz wszystkiego brać na siebie. Więc przestań się czuć nieswojo, wszystko w porządku.
Łatwo mu mówić.
- Dobrze, dziękuję - westchnęłam - każdy ma swój punkt widzenia, ale dziękuję. Nie będę brała wszystkiego na siebie.
Wszyscy odetchnęli z ulgą, bez wyjątku.
A potem popadłam w wir uścisków.
Ross był na samym końcu. Spojrzałam na niego rozbawiona i zatonęłam w jego ramionach, jak w jego oczach i jego... pocałunkach. Och, głupia ironio losu. Ile jeszcze razy mam się do ciebie zwracać?
*****************************************
Hmm... szczerze? Nie wiem, co tu mogę napisać. Rozdział jest tak samo ponury jak mój nastrój, więc to moja wina, ale co tam.
Ocena rozdziału należy do was, a ja swoimi negatywnymi ocenami wobec siebie tylko siebie denerwuję, więc już nic nie będę oceniać.
Dziękuję serdecznie za świetne komentarze i mam nadzieję, że będzie ich więcej, bo widać, że was tracę. Naprawdę mi z tego powodu przykro. Ale dziękuję tym stałym czytelnikom i tym nowym :)
Do następnego rozdziału, kochani! ♥