środa, 13 sierpnia 2014

13. Being a wo­man is a ter­ribly dif­fi­cult task, sin­ce it con­sis­ts prin­ci­pal­ly in dealing with men.

- Dobrze, dziewczęta - usłyszałam głos naszej trenerki od siatkówki - tak trzymać!
Gdy Jennifer, jedna z koleżanek z treningów odbiła do mnie piłkę, ja musiałam płynnym i zdecydowanym ruchem przebić ją na drugą stronę. To tak jak w szachach. Szukamy błędu przeciwnika, dziury w jego technice i jednocześnie staramy się zaatakować tak dobrze, aby zwyciężyć.
- Piłka meczowa dla dziewcząt - oznajmiła trenerka, a moja drużyna objęła się lekko, aby uczcić zdobyty punkt.
- Nie dadzą rady - zaszydziła Florence, nasza kapitanka.
Uśmiechnęłam się pod nosem i pomachałam lekko do Ross'a, stojącego po drugiej stronie siatki. Kto by pomyślał, że Lynch specjalnie dla mnie zapisze się na siatkówkę? Chłopak odmachał mi.
Cofnęłam się na ostatnią linię, bo musiałam zaserwować. Odbiłam kilka razy piłkę. Abym tego nie schrzaniła. Abym tego nie schrzaniła. Podrzuciłam piłkę do góry i uderzyłam w nią z całej siły. Obiekt wylądował gdzieś pomiędzy mężczyznami i wygrałyśmy seta.
Nawet się nie obejrzałam, a zostałam porwana w wir uścisków. Dziewczyny piszczały, skakały i dusiły mnie z całej siły, jaką tylko posiadały w tych swoich ciałach.
- No i co? - spytała Flore - mówiliście, że jesteśmy słabsze od was! Macie za swoje! Yeah!
Florance była moją dobrą koleżanką. Poznałyśmy się lepiej, kiedy na treningu musiałyśmy odbijać w parach piłkę. Cooper uwielbia jazdę na koniu, zupełnie jak ja, oraz jazdę figurową. No i oczywiście siatkówkę. Była o wiele bardziej śmiała, odważniejsza, radosna i oczywiście ładniejsza ode mnie. To tylko moje zdanie, ale jakoś nigdy nie uważałam się za jakąś specjalnie przepiękną. Ludzie mi gadają, że głupieje, ale co tam.
- Koniec treningu na dziś!
Radosnym krokiem wyszłyśmy z sali gimnastycznej i poszłyśmy pod prysznice. Po zmyciu potu z ciała w ręczniku skierowałam się do wejścia do szatni. Tam spokojnie się przebrałam, a wilgotne włosy związałam w wysokiego kucyka. Gdy wychodziłam, już czekał na mnie Ross. Z uśmiechem na twarzy podskoczyłam i pocałowałam go w policzek, a potem ramię w ramię wyszliśmy ze szkoły.
- Jak dzień w szkole? - spytał, bawiąc się zamkiem od swojej bluzy.
- Wyśmienicie - uraczyłam go uroczym uśmiechem - chociaż nie wiem, czemu mnie się o to pytasz, skoro nie odstępowałeś mnie na krok. Chodzimy nawet do tej samej klasy, pacanie!
Dałam mu kuksańca w bok.
- Pacanie? - założył ręka na rękę - skoro jestem pacanem, to ja może już sobie pójdę, pacanie!
Przyspieszył kroku, a ja rozbawiona go dogoniłam i wskoczyłam mu na plecy. W ostatniej chwili mnie złapał pod udami, bo inaczej miałabym spotkanie z jakże naprawdę pociągającym chodnikiem.
- Tak, jesteś pacanem - potargałam mu włosy na głowie.
Co tu dużo mówić? Od kilku dni jestem z Ross'em wprost nierozłączna. W szkole siedzimy razem w ławce, na lunchu jemy razem. Siedzimy wtedy z Raini i Calumem. Rodriguez zaakceptowała Lynch'a i jakoś się dogadali, ale gorzej jest z Worthy'm. Chyba naprawdę wierzy w to, że Ross mógłby mnie przelecieć i zostawić, a on nie chce dla mnie źle. Czy coś w tym stylu...
Po szkole też chodzimy wszędzie razem. Ostatnio byliśmy na koncercie The Fooo, razem z Vanessą, Stephanie i Jacob'em. Chciałam jeszcze zaprosić Rydel, ale wyplątała się, bo mówiła, że ma mnóstwo ostatnio na głowie. Życzyła tylko dobrej zabawy, obdarzyła ciepłym uśmiechem i, co tu dużo mówić, wypchnęła za drzwi. Coś mi się wydaje, że cała ich rodzina ma zamiar mnie zeswatać z Ross'em. To już jakaś obsesja.
Z Rikerem też się nieźle dogadałam. Mimo, iż jest dyrektorem mojej szkoły, jest fajny i zupełnie zwariowany. Tak samo jak Rocky i Ellington! Najmniejszy kontakt miałam z Rylandem, którego nie było, kiedy byłam u nich w domu. I dzięki pysznemu obiadowi pani Lynch, przytyłam chyba z pięć kilo.
Dziękuję, kochana pani Stormie!
- Ja pacanem? A może popatrzyłabyś na siebie, co?
Ross zrobił obrażoną minę czteroletniego dziecka, który nie dostał wymarzonego prezentu pod choinkę. Roześmiałam się rozbawiona i zeskoczyłam z jego pleców, aby po chwili znaleźć się tuż obok. Poprawiłam jeszcze tylko pasek od torby, który dziś jakoś strasznie uwiera mnie w ramię, i mogliśmy spokojnie wrócić do swoich domów.
- Ja wciąż patrzę na siebie, ale większego pacana od ciebie chyba świat nie widział.
- Skończmy już z tymi pacanami, pacanie - powiedział.
- Dobrze, dobry pacanie.
Blondyn prychnął ze śmiechu i wziął mnie na ręce, aby po chwili kręcić nas wokół własnej osi. Śmiałam się w niebogłosy, a moja torba wylądowała na chodniku, gdzie po chwili leżałam obok, a Ross zawisł nade mną, podpierając się na rękach z boku mojej głowy. Patrzył prosto w moje oczy i miałam wrażenie, jakby chciał mnie pocałować.
- Ross, moje ubrania - wyszeptałam.
Oczywiście. Muszę zniszczyć każdą romantyczną chwilę w swoim życiu przez głupie zarazki.
- Tak, jasne - podniósł się i podał mi rękę, pomagając mi również wstać.
Otrzepałam się z brudu, podniosłam swój bagaż i znalazłam się bo chwili przy jego boku, patrząc uparcie na swoje buty, jakby to był siódmy cud świata.
Czułam się jak idiotka. Może dzięki niemu byłabym szczęśliwa. Może dzięki niemu zapomniałabym o Peterze i Elizabeth? Może dzięki niemu czułabym się jak księżniczka? Po cholerę jestem taką idiotką?
- Zjemy razem obiad? - zaproponowałam.
- Przepraszam, Laura - wyznał - jestem już umówiony z Jacobem.
- Och - zarumieniłam się, nawet nie wiedząc po co - no dobrze, trudno. Wiesz co, Ross? Ja już muszę lecieć. Spóźnię się... na spotkanie ze Stephanie! Tak, ze Stephanie - przyspieszyłam kroku i gadałam jak najęta, aby zagłuszyć głupie poczucie pustki i odrzucenia - do zobaczenia, Ross.
- Laura! - krzyczał za mną.
Przystanęłam na chwilę i pomachałam do niego, a potem znów zaczęłam szybko iść.
- Laura, nie możesz być z nią umówiona! Ona będzie z Jake'iem! - usłyszałam jeszcze, zanim kompletnie zniknęłam mu z punktu widzenia.

~*~

Ryczałam jak bóbr, zamknięta w swoich czterech ścianach. Zasłoniłam kompletnie rolety, zamknęłam drzwi na klucz i zakopałam się pod kołdrę. Nie przejmowałam się, że przez łzy będę miała mokrą pościel.
O co mi chodziło? Sama nawet nie wiem.
Wiedziałam tylko, że czułam się strasznie, kiedy Ross mi odmówił. Ale on tylko umówił się wcześniej ze swoim najlepszym przyjacielem! Jestem idiotką i koniec, kropka.
Najgorsze jest to, że jutro będę musiała udawać, że wszystko jest w porządku. Znaczy, wszystko powinno być, ale wszystko też psuje moje ponure nastawienie i głupi punkt widzenia. Powinni chyba stwierdzić u mnie jakąś chorobę psychiczną. Powinnam się znaleźć w psychiatryku, definitywnie.
- Laura, otwieraj te pieprzone drzwi - warknęła Vanessa i walnęła zapewne otwartą dłonią w nie.
- Spadaj - odparłam i rzuciłam w nie kapciem, który leżał koło łóżka. Odbił się od drewnianej nawierzchni z dziwnym dźwiękiem i wylądował jakimś cudem w doniczce z kwiatkiem, stojącym trochę daleko.
- Wywarzam drzwi - ostrzegła.
Prychnęłam.
- Próbuj.
Mogłam jednak tego nie mówić. Usłyszałam cichy trzask, a potem głośne uderzenie czegoś w coś. Odkryłam kawałek głowy, aby móc zobaczyć, co się stało. Drzwi leżały w nienaruszonym stanie na ziemi, a do pokoju wparował Rocky z Vanessą.
- Rocky? Co ty tu robisz? - spytałam zdziwiona.
- Dostałem wiadomość od Nessy, że siedzisz struta w swoim zamkniętym pokoju po spotkaniu z moim młodszym braciszkiem. Coś ci zrobił?
Pokręciłam przecząco głową.
- Mam już po prostu zrytą psychikę i tyle - wzruszyłam ramionami i otarłam wilgotne jeszcze policzki wierzchem dłoni - to ty wyważyłeś drzwi?
- Zrobiliśmy to razem - odpowiedziała z dumą Van.
- Nie potrzebowałem jej pomocy - dał mojej siostrze kuksańca w bok - dobra, koniec. Ruszaj swoje cztery litery, zacna dziewojo, bo idziemy na lody.
- Ale...
- Bez dyskusji - uciął temat - Vanessa, dopilnuj, aby się ogarnęła.
Szatynka kiwnęła głową i wywaliła chłopaka z mojego pokoju.
- Wstawiacie mi nowe drzwi - powiedziałam.
- Ubieraj się - jęknęła siostra i popchnęła mnie w stronę garderoby.
Z miną obrażonej księżniczki wybrałam sobie krótkie jeansowe spodenki i szmaragdową bluzkę do łokcia. W łazience przebrałam się szybko, umyłam twarz zimną wodą i zaczęłam na nią nakładać krem, aby zakryć fioletowe sińce pod oczami. Potem jeszcze usta pomalowałam malinowym błyszczykiem, moim ulubionym zresztą, a oczy podkreśliłam czarną kredką. Gotowa wyszłam z pomieszczenia i odnalazłam wzrokiem Rocky'ego z moją siostrą siedzących na kanapie i rozmawiających o czymś z uwagą.
- Hej, idziemy już? Bo inaczej idę się położyć - podskoczyli na moje słowa.
- Tak, tak, za chwilę idziemy - odparła nieprzytomnie Vanessa.
Podeszłam do szuflady z lekami i wyjęłam jedną tabletkę na ból głowy. Z szafki wzięłam butelkę wody, dzięki której połknęłam lek i zwilżyłam swoje spierzchnięte usta.
- Idziemy - usłyszałam radosny głos chłopaka - lody czekają!

**

*Rydel*

Zmywałam naczynia po sobie, gdy samotnie zjadłam obiad. Wyjątkowo dziś nikogo nie było w domu. Ross poszedł na spotkanie z Jacobem i Stephanie, Rocky poszedł do sióstr Marano, Riker zostaje po godzinach w szkole, moi rodzice pojechali na jakąś firmową imprezę, a Ell musiał zostać dziś dłużej w firmie. Nie powiem, samotność mnie dołowała.
Nie wiedziałam, co mogę robić. Czułam się naprawdę dziwnie, gdy jako jedyna nie miałam pracy. Nawet Ryland dorabia sobie w sklepiku sportowym rodziców jego kolegi! Spojrzałam za okno. Słońce mocno grzało i nagle wpadłam na pomysł zapełnienia sobie samotności.
Z szafy wyciągnęłam kocyk i strój kąpielowy, a z półki zdjęłam książkę. Przebrałam się szybko w strój i zeszłam jeszcze do kuchni, aby zrobić sobie jakąś przekąskę. Z gotowym ekwipunkiem wyszłam do ogrodu. Na trawie rozłożyłam koc, położyłam się na słońcu na brzuchu i zaczęłam sobie czytać "Wichrowe wzgórza". I tak nie miałam lepszego pomysłu, więc czemu nie zrobić czegoś, co lubię.
Nie wiem, ile tam tak leżałam. Słońce przyjemnie grzało i opalało moją bladą skórę, co powodowało, że robiłam się śpiąca. Zasnęłam na tej kapie.
Wstałam gwałtownie, gdy poczułam na swoich gorących od słońca plecach lodowatą wodę. Warknęłam cicho na widok zadowolonych z siebie twarzy mojego narzeczonego i Rylanda.
- Już nie żyjecie - wysyczałam i zaczęłam biec za chłopakami.
Obaj śmieli się w niebo głosy i uciekali przed moją zemstą. Jaką ja miałam zemstę? Wzruszyłam ramionami i postanowiłam, że spontanicznie coś wymyślę.
Ellington na schodach się potknął i poleciał w dół. Uśmiechnęłam się złośliwie i usiadłam okrakiem na mężczyźnie mojego życia.
- I co mam z tobą zrobić? - teatralnie westchnęłam.
Uśmiechnął się szeroko.
- Wiesz, bądź oryginalna.
Prychnęłam.
- Zboczeniec - wstałam i podałam mu rękę, aby i mu pomóc wstać.
- I za to mnie kochasz - przytulił mnie do siebie, ale ja odsunęłam się od niego.
Spojrzał na mnie pytająco.
- Od dziś przez tydzień będziesz spać na kanapie - powiedziałam.
- Rydel, co ty znowu wymyśliłaś?
- Kara to kara - wzruszyłam ramionami.
- Przez dzień?
Pokręciłam przecząco głową.
- Tydzień.
Machnął na mnie ręką.
- I tak nie wytrzymasz.
- A chcesz się założyć?

*****************

Dzień dobry kochani! Rozdział miał być wcześniej, ale zawsze, gdy miałam chwilę czasu coś dopisać, zaraz musiałam robić coś innego. Właśnie to takie wakacje...
Nie wiem, co jeszcze napisać. Dziękuję za 14 komentarzy pod poprzednim rozdziałem :3 To strasznie motywujące, naprawdę!

CZYTASZ = KOMENTUJESZ = MOTYWUJESZ

Czekajcie cierpliwie na następny rozdział :)


sobota, 2 sierpnia 2014

12.The on­ly way to get rid of a tem­pta­tion is to yield to it.

*Laura*

Przez całą drogę, kiedy wracałyśmy do domu, Vanessa nie odezwała się ani słowem. Sądzę, że po prostu jest trochę zdezorientowana i dlatego nie miałam zamiaru męczyć jej rozmową.
Kiedy trzasnęłam drzwiami od naszego mieszkania, uprzednio mijając na klatce pijanego sąsiada, Van zaczęła wrzeszczeć jak wariatka.
- Jesteś całkiem popieprzona, ale dzięki siostra - powiedziała.
- Popieram twoją opinię, ale wisicie mi kawę - zażartowałam - złóżcie się na pół.
Zachichotała.
- Jasne. Mogę iść z tobą tam nawet teraz.
Pokręciłam przecząco głową.
- Pewnie chcesz sobie odpocząć i poukładać w głowie to wszystko. Dam ci na razie wolne mieszkanie, a ja do kogoś zadzwonię i pochodzę po mieście, okej?
Spojrzała na mnie z pobłażaniem.
- Naprawdę nie będziesz mi przeszkadzać.
Uśmiechnęłam się szeroko.
- Umyj się, pooglądaj ulubione melodramaty, zjedz całe lody. Ja pójdę się spotkać z przyjaciółmi - pocałowałam ją w policzek i skierowałam w stronę wyjścia.
Trzymając już rękę na klamce odwróciłam się do niej.
- Kocham cię.
- Ja ciebie też - odpowiedziała, uśmiechając się uroczo.
Westchnęłam cicho, a po chwili zniknęłam za drzwiami, znów czując przenikający do szpiku kości chłód i smród panujący na klatce schodowej. Po kilkunastu sekundach usłyszałam dudniącą muzykę, rozpoznałam ulubioną piosenkę Vanessy - "Best Think I Never Had". Uśmiechnęłam się pod nosem i zaczęłam schodzić po schodach na dół. Stojąc przed moją kamienicą i trzymając w ręku komórkę, zastanawiałam się, do kogo zadzwonić. Stephanie odpadała, bo niedawno ją widziałam i wiedziałam, że chce być teraz sama. Jake tym bardziej. Nie czułabym się dobrze w jego towarzystwie bez Steph. Pomimo długiego życia tutaj nie znałam zbyt dużo osób tutaj. Postanowiłam zadzwonić do Ross'a.
Odebrał po trzecim sygnale.
- Halo? - usłyszałam jego zachrypnięty głos w słuchawce.
- Hej, z tej strony Laura - powiedziałam nieśmiało.
- Ta od genialnego przesłuchania? - zażartował.
- Ta od wpadania na ciebie i od restauracji.
Po krótkiej wymianie zdań na mojej twarzy zakwitł szczery uśmiech. Lynch rozbawiał mnie i sprawiał, że czułam się dobrze w jego towarzystwie.
- Uch, chyba wiem już która.
- Ej, no wiesz? - prychnęłam.
Usłyszałam jak wybucha śmiechem.
- No co tam? - zmienił temat.
- Tak się zastanawiam... - zaczęłam niepewnie i wbiłam wzrok w chodnik, jakby był tu przede mną, a nie po drugiej stronie linii - czy nie chciałbyś się ze mną spotkać? Na kawie, lodach czy coś w tym stylu.
- Czyli randka?
Znów prychnęłam rozbawiona.
- Czyli przyjacielskie spotkanie - poprawiłam go - nie przesadzaj, bo mogę coś ci zrobić. Znam doskonale karate.
- I użyjesz go przeciwko mnie, kiedy spróbuję zrobić coś niedozwolonego?
- Dokładnie - odrzekłam.
- To kiedy i gdzie się spotkamy?

_

*Stephanie*

- O matko, Stephi. Coś ty zrobiła z włosami? - do mieszkania wparowali moi rodzice, wyjątkowo dziś wcześnie, razem z moim młodszym, ukochanym braciszkiem.
Uśmiechnęłam się delikatnie, przerywając jedzenie popcornu i oglądanie "Pamiętnika". Przygarnęłam go do siebie.
- Kolejny raz? Nie przesadzasz trochę? - spytała mnie matka.
Przewróciłam teatralnie oczami.
- Zmieniłam się na lepszą, jak sami mnie oceniliście kiedyś - powiedziałam dobitnie - gdy byłam młodsza to pozwalaliście mi na wszystko, a teraz, gdy już sama mogę o sobie decydować, będziecie mi prawić kazania?
Freddie czuł, jak moje ciało się napięło, dlatego odszedł ode mnie na bezpieczną odległość.
- Córeczko, po prostu się o ciebie martwimy - dodał swoje pięć groszy ojciec - naprawdę bardzo ładnie wyglądasz, ale po prostu nas to wszystko zdziwiło.
- Ładnemu we wszystkim ładnie - dodał brat.
Uśmiechnęłam się, śmiejąc się cicho.
- Dzięki, Freddie. To naprawdę miłe, ale już wszystko w porządku. Potrzebowałam zmiany.
Oboje dorosłych się uśmiechnęło.
- Chodź tu do mnie - powiedziała rozczulona mama, przygarniając mnie do serca - wiem, że nie mamy zbyt dużo czasu na ciebie i twojego brata, a kiedyś was zaniedbywaliśmy zupełnie, ale wiesz, że staramy się ze wszystkim wyrobić. Ale staramy się zmienić i to się liczy, prawda?
Spojrzałam na nią rozbawiona.
- Prawda.
- Stephi, chodź - Freddie pociągnął mnie za rękę, dokładnie nadgarstek, który niedawno okaleczyłam.
Syknęłam z bólu i automatycznie wyrwałam dłoń z uścisku brata. Spojrzał na mnie pytająco.
- Przepraszam - wyszeptałam ze słabym uśmiechem - otarłam tą ręką o coś i po prostu mnie boli, tyle. Wiesz, jaką potrafię być niezdarą.
- O tym to ja wiem najlepiej - roześmiałam się na te słowa - pójdziemy do parku? Chciałbym trochę pojeździć na rowerze.
- Jasne - ponownie się uśmiechnęłam, tym razem bardziej szczerze - tylko muszę się przebrać.
- I posprzątać po sobie - usłyszałam głos rodzicielki z kuchni.
- Jasne, posprzątać - mruknęłam pod nosem i skierowałam się do swojego królestwa.
Z szafy wyciągnęłam letnią sukienkę i nałożyłam ją sobie. Na nadgarstek założyłam mnóstwo bransoletek, aby zakryć rany. Wyszłam z pokoju, związałam swoje różowe włosy w wysokiego kucyka i skierowałam się do przedpokoju. Tam nałożyłam na nogi balerinki.
- Wychodzimy!
- Przyjdźcie na 18, zrobię kolację.
Mruknęłam coś pod nosem w odpowiedzi i wyszłam przed dom.
- Freddie, ruszaj się!
- Chwila - stęknął - nasz garaż jest tak zawalony, że nawet wyciągnięcie roweru jest nie lada wyzwaniem.
Zachichotałam pod nosem, a już po kilku minutach ruszyliśmy do parku. Szłam z tyłu, bawiąc się zamkiem od jeansowej kurtki, którą wzięłam na wszelki wypadek i obserwowałam brata. Fred miał osiem lat, a był czasami za bardzo zarozumiały i inteligentny jak na dzieciaka w tym wieku. To on był moim największym oparciem w Nowym Jorku, kiedy musiałam zostawić Vanessę i Lau. Potem poznałam Jake'a, ale to nigdy nie było to samo, co mój brat i najlepsze przyjaciółki. Rydel była też bliska mojemu sercu, ale nigdy tak jak one. Chyba nikt mi ich nie zastąpi. Nigdy.
- Freddie, zwolnij! - krzyknęłam widząc, jak młody szybkim tempem się ode mnie oddala.
Gdy nie zastosował się do mojego polecenia, rzuciłam się za nim szybkim biegiem.
Przyjaciele powtarzali mi, że powinnam być zawodową biegaczką, bo biegam podobno szybko, co się często przydaje.
- Freddie! - krzyknęłam ponownie, kiedy zauważyłam, że zbliża się do ulicy. Niestety, ulice w Los Angeles były na maksa zawsze zajeżdżane. Dodatkowym faktem powinno być to, że zjeżdżał on z górki na wielką ciężarówkę.
- Próbuję! - wrzasnął, a w jego głosie usłyszałam nieme błaganie o pomoc - hamulce się zepsuły!
Kurwa, kurwa, kurwa!
Starałam się jeszcze bardziej zwiększyć tempo, co mi się nie udawało. Byłam co raz bardziej zrozpaczona. Dyszałam, jakbym przebiegła maraton, a nie zwykłe kilkaset metrów.
- Hej, hej, młody! - usłyszałam z daleka znajomy głos.
- Freddie - usłyszałam jeszcze dodatkowy ciepły, dziewczęcy głos - następnym razem uważaj.
Gdy dobiegłam już na miejsce, Laura pochylała się nad moim bratem i starała się jakoś zatamować lecącą krew z jego kolana chusteczkami, które zapewne znalazła w torebce, a Ross starał się jej jakoś pomóc i przy okazji stawiał jego rower, który był trochę wygięty w lewą stronę.
- Dziękuję - wydyszałam - rozpędził się, a potem hamulce mu się zepsuły.
- Nie ma za co - powiedziała Marano, a potem odwróciła się w moją stronę i otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia - Boże, co...
- O to samo ją zapytałem - odpowiedział na jej nieme pytanie brat, wyprzedzając mnie - potrzebowała zmiany - zacytował mnie, próbując udawać mój głos, ale nie udało mu się to.
Przyjaciółka uśmiechnęła się do mnie, a potem pomogła wstać chłopcu.
- Gdzie się wybieraliście? - spytałam zaciekawiona.
Pierwszy raz widziałam Laurę i Ross'a razem, samych. Jasne, byli ze mną i pozostałymi Lynchami wtedy na pizzy, ale to było tylko raz.
- Na randkę - powiedział Lynch.
Laura prychnęła.
- Na lody - dała mu kuksańca w bok - Stephi, proszę, pomóż mi wytłumaczyć, że to nie randka.
- Ja wiem, że to randka - powiedział blondyn.
- A ja wiem, że to przyjacielskie spotkanie! - odkrzyknęła brunetka.
Pokręciłam głową z rozbawieniem.
- Pójdźcie na kompromis - podpowiedziałam - przyjacielska randka.
- To nie taki zły pomysł.
- To nie jest randka! - ryknęła młodsza Marano, aż musiałam zatkać uszy.
- Okej, okej - odpowiedział, udając smutek - przyjacielskie spotkanie.
Uśmiechnęła się do niego ironicznie.
- Przyjacielskie spotkanie - potwierdziła.
- Może lepiej nie będę wam przeszkadzać - rzekłam - musimy się zbierać z Fred'em.
- Freddie'm - odburknął mój brat.
Nienawidził, jak mówiłam na niego Fred.
- No dobrze, Freddie - powiedziałam z sarkazmem - jeśli zaczniemy się kłócić jak oni, to zamknijcie mnie w psychiatryku.
Wszyscy wybuchnęli śmiechem.
- Przezabawne - prychnęłam naburmuszona - wracamy. Na razie.
Pożegnaliśmy się i razem z bratem zaczęliśmy wracać przez park powolnym krokiem.
- Zawsze uważałem, że to ty z Jake'iem bijecie wszelkie rekordy bycia dziwną parą, ale oni pobili was na głowę - powiedział.
- Oni nie są parą.
- Ale pewnie będą. Pasują do siebie.
Odwróciłam się jeszcze i spojrzałam na oddalających się przyjaciół.
- Tak, pasują do siebie - spojrzałam na swoje buty i cicho westchnęłam - a co tam. Idziemy na lody?
- Taaak! - krzyknął, wyciągając ręce ku górze - zwycięstwo!
Spojrzałam na niego dziwnie, ale nie skomentowałam jego zachowania. W przyjemnej ciszy doszliśmy do ulubionej lodziarni.

_

*Rydel*

- Jeszcze raz dotkniesz mnie bez mojej zgody, to urwę ci palce - zażartowałam, kiedy Ell skończył mnie łaskotać po naszej jakże wspaniałej i piórkowej walce na poduszki.
- A nie odgryziesz? - cmoknął mnie w policzek.
- Odetnę.
Roześmiał się. Zszedł z ustami na wysokość moich i pocałował mnie namiętnie.
- Kiedy organizujemy ślub? - spytał miękko, kładąc się na poduszce obok mnie, ale nie spuszczając ze mnie wzroku.
- Chcę, aby to było na zimę, w jakimś pięknym miejscu - wyszeptałam rozmarzona.
- Uhmm - mruknął, znowu cmokając mnie w usta.
- Będzie on najpierw na lodowisku, a potem w jakiejś restauracji, abyśmy zjedli coś ciepłego.
- Uhmm - ponowił czyn.
- A co ty myślisz? - spytałam.
- Uhmm...
- Ell! - krzyknęłam, kiedy zorientowałam się, że prawie w ogóle mnie nie słucha.
- Sądzę, że będzie świetnie - uśmiechnął się - nieważne gdzie, ważne z kim.
Tym razem ja go pocałowałam i to dało początek wspaniałej, romantycznej nocy.

_

*Laura*

Usiedliśmy przy stoliku, zaczynając jeść zamówione przez nas pucharki. Kiedy wepchnęłam sobie do ust kawałek waniliowej gałki, Ross zapytał się mnie:
- Czemu chciałaś się ze mną spotkać na jakże wspaniałym, przyjacielskim spotkaniu?
- A to źle?
Przewrócił oczami.
- Odwracasz kota ogonem.
- Nie potrafię tego robić, musiałabym mieć chyba do tego kota - zażartowałam.
Prychnął śmiechem, a już po chwili część jego deseru znalazła się na mojej bluzce. Zrobił z łyżki katapultę, a z lodów broń, ech.
- Co ty zrobiłeś? - spytałam retorycznie i nie czekając na jego odpowiedź, odpowiedziałam atakiem.
Połowa mojej porcji znalazła się na jego włosach. Śmialiśmy się jak wariaci i kontynuowaliśmy walkę, dopóki nie skończyła nam się amunicja. Co dobre szybko się kończy.
Ross położył kilka dolarów za lody i chwycił mnie za rękę, wyciągając z lodziarni. Szliśmy powoli plażą i delektowaliśmy się swoją obecnością oraz słońcem. Przymknęłam powieki i z przyjemnością skierowałam twarz ku słońcu. Słyszałam szum fal oraz krzyki innych osób, szczególnie dzieci. Ludzie patrzyli się dziwnie na nas, kiedy byliśmy tak cali w lodach.
- Przydałoby się nam umyć - zaproponował.
- Hmm? - spytałam, kiedy wyrwał mnie z zamyślenia - a, tak. Ale gdzie?
Miałam wrażenie, że ledwo powstrzymał prychnięcie i z zagadkowym wyrazem twarzy wskazał palcem na ocean.
- No jasne - walnęłam się w czoło.
- Bingo - roześmiał się i znowu pociągnął mnie za rękę.
Ciekawym było, że nie zwróciłam uwagi na to, że przez całą drogę od lodziarni trzymaliśmy się za ręce. To nie było coś złego, było to przyjemne ciepło. Nie przeszkadzało mi to.
- Chodź, pomogę ci - powiedział cicho i zanurzył się w połowie w wodzie, aby wypłukać mi nogi.
- Ross - uśmiechnęłam się lekko - poradzę sobie.
- Przy okazji sam się umyję, więc nie marudź.
Westchnęłam rozbawiona i oddawałam mu się całkowicie. Faktycznie, po kilku minutach byłam cała czysta, ale też mokra. Wylałam tylko trochę wody na jego włosy i ruszyliśmy ku wyjściu. Miałam wrażenie, że coś go trapiło.
- Słyszałem, że rzuciłaś pracę w restauracji - powiedział, wyprzedzając mnie.
Zadrżałam, gdy chłodne powietrze mnie dotknęło.
- Nie tylko ja. Madison i Frank też.
- Masz z nimi kontakt?
Pokiwałam twierdząco głową.
- Maddie znalazła sobie chłopaka i dogadała się z nim, że dopóki on będzie pracował, to ona posiedzi trochę z Lolą. Zgodził się. A Frank znalazł pracę w innej restauracji i płacą mu o niebo więcej, niż u Smith - wygłosiłam swój monolog - życzę im szczęścia i mam nadzieję, że będziemy się dość często spotykać. Przepraszam, słowotok - spojrzałam na niego - mogę się zamknąć.
- Nie chciałbym poznać twojej złej strony, ale myślę, że tak naprawdę jej nie masz.
Zarumieniłam się lekko i uśmiechnęłam pod nosem, spuszczając głowę. Szliśmy znowu w ciszy, gdy nagle zadzwonił telefon chłopaka.
- Przepraszam na chwilę - obdarzył mnie kolejnym promiennym uśmiechem i odszedł na kilka kroków, ale gdy zobaczył, kto dzwoni z jego twarzy zniknął uśmiech.
Oddalił się jeszcze bardziej i wcisnął zapewne zieloną słuchawkę.
- Halo? - chyba miał wrażenie, że go nie słyszę, co nie było prawdą.
Patrzył na mnie, jakbym miała coś na twarzy. Słuchał coś z uwagą.
- Nie masz prawa, rozumiesz? - po jego twarzy przeszedł grymas - nie masz prawa nawet jej dotknąć. Jeśli spróbujesz, zabiję cię.
Znów słuchał kogoś po drugiej stronie słuchawki.
- Nie żartuję, Jones. Nie masz prawa dotknąć kogoś z mojej rodziny ani któregokolwiek z moich przyjaciół, a zwłaszcza Laury. Jeśli złamiesz ten zakaz, to zabiję ciebie i twojego koleżkę, zrozumiałaś?
I nie czekając na odpowiedź rozłączył się i włożył telefon do kieszeni.
- Kto to był? - spytałam, udając, że o niczym nie wiem.
 Cały czas po głowie chodziły mi słowa "a zwłaszcza Laury". Co ktoś mógłby chcieć ode mnie albo od jego rodziny? Coś mi się wydaje, że Ross nie jest kimś niewinnym i zapewne ma coś za uszami.
- Nikt - uśmiechnął się, ale widziałam w tym sztuczność - mój znajomy.
Stłumiłam w sobie prychnięcie i wygarnięcie mu, że wiem, że kłamie, ale się powstrzymałam. On nic o tym nie wie i najlepiej niech tak zostanie.
Wyciągnął do mnie dłoń, którą znowu złapałam i starałam się zapomnieć o przenikających wyrzutów sumienia oraz słuchać z uwagą Ross'a. Po części mi się to udawało.
Po dobrej godzinie, kiedy już wyschliśmy, Lynch odprowadził mnie pod samą kamienicę. Spojrzał na mnie rozbawiony, bo przed chwilą żartowaliśmy sobie, a potem nagle spoważniał. Schylił się delikatnie i pogłaskał mnie po policzku.
- Do jutra, Marano - wyszeptał i pocałował mnie w policzek. W te miejsce, które prawie styka się z kącikiem ust.
- Do jutra, Lynch.

*********

Witam :)
Nie mam ochoty się rozpisywać, więc tylko ślę prośbę, abyście komentowali :3
Dziękuję za 9 komentarzy. Next pojawi się niedługo ^^
Do następnego.